10.05.1941 r.
Skaryszewska. Ulica Skaryszewska. Przemierzałam dużymi krokami chodnik, cały czas przypominając sobie, gdzie mam iść, mimo, że wiedziałam to doskonale. Moje myśli były skupione na czymś innym, a raczej na kimś innym. Patrzyłam tylko na nazwy ulic, by się nie zgubić i co jakiś czas o mało nie wpadałam na jakiegoś przechodnia.
Podeszłam do całkiem licznej grupy, widocznie czekali już tylko na mnie.
- Cześć. Długo na mnie czekaliście? - zapytałam patrząc pod nogi.
Przywitali się pierw ze mną, a potem Zawadzki zabrał głos.
- Nie. Przyszłaś idealnie.
- Wszyscy są już podzieleni - oznajmił Jasiek. - Ty jesteś z Alkiem - spojrzał na naszą dwójkę, a na ustach widniał ten jego cwany uśmieszek. Jestem prawie pewna, że to jego sprawka.
- Macie materiały, wiecie jak działamy i żadnego wysuwania się przed szereg, zrozumiano? - Zośka wpatrywał się w naszą grupę. Jego ton w takich sytuacjach zawsze był stanowczy, przemawiał do nas swoim rozsądkiem, który za każdym razem próbował wcisnąć nas na dobrą ścieżkę.
- Jasne! - powiedzieliśmy cichym chórem i wszyscy oddalali się w swoją stronę.
Między naszą dwójką panowała niezręczna cisza. Chciałam ją przerwać, ale kiedy już miałam coś mówić, od razu się wycofywałam. On też chciał, otwierał buzię, ale zaraz potem ją zamykał, jakby brał tylko większy wdech do płuc.
- Chodź tutaj - pokazał brodą na wielki słup, który służył do naklejania informacji.
Pierw on przykleił kartkę, a ja go osłaniałam. A potem on mnie. Na papierze były wymalowane zdania: "Deustchland verloren", co oznaczało "Niemcy zgubione". A na niektórych znajdowały się także hasła: " Deutschland kaputt".
Z uśmiechem nalepiałam to na słup. Tylko, że nie na długo. Usłyszeliśmy strzał w naszą stronę i głośny, niemiecki rozkaz "stać".
- Uważaj, Basia! - dryblas złapał mnie za nadgarstek i zaczął biec.
Moje krótkie nóżki nie nadążały nad jego tempem. Rzeczywiście był szybki i teraz byłam w stanie się o tym przekonać.
Pistolety nie ustawały, zmęczona kilkuminutowym, szybkim biegiem, ledwo człapałam, ale on ani trochę, wciąż biegł tym samym tempem co wcześniej, choć wiedziałam, że stać go na jeszcze więcej, widocznie specjalnie się 'ociągał', bym nie została z tyłu. Mało brakowało, by tak się stało, ale nie mogłam się poddać, nie teraz.
Dawidowski wciągnął mnie w jakąś uliczkę, ślepą uliczkę. Jesteśmy skończeni. Spojrzałam na niego przerażonym wzrokiem. Nie wiedziałam, co on wyprawia, przecież to pewne, że się stąd nie wydostaniemy.
- Spokojnie, wiem co robię - uspokajał mnie swoim kojącym na moje rany głosem. Za każdym razem kiedy mówił tak delikatnie i miękko, stawałam się jak wata.
- Jesteś pewien? - zapytałam z lekkim niepokojem, rozglądając się, czy aby na pewno jesteśmy tu sami. Mimo, że to głupie, w końcu, jakby było inaczej to już byśmy leżeli martwi na ziemi.
Kiwnął głową i położył mi palec na ustach, dając tym znak, żebym była cicho.
Niemieckie rozmowy, stukające obcasy oficerek i dźwięk przeładowanej broni. To oznaczało tylko jedno: idą tu.
Jęknęłam cicho z przerażenia, a Alek przekierował nas za jakiś stary, spalony kontener. Odwaga, często ulatnia wtedy kiedy najbardziej jej potrzebujemy.
Słyszałam, jak wszystko na chwilę ustaje i zapada milczenie. Prawdopodobnie przystali przy naszej uliczce, nie chcieli jej przeszukiwać, bo zaraz potem jeden z oficerów oznajmił, że kontynuują poszukiwania.
Wyjrzeliśmy lekko, by upewnić się, że już poszli. Pusto.
Aleksy ponownie wziął moją rękę i tym razem wbiegliśmy do jakiejś kamienicy. Wdrapaliśmy się na najmniej widoczny punkt, gdzieś, gdzie rzadko ktoś zagląda lub też przesiaduje.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się nieśmiało.
Między nami nadal panowała niezręczna atmosfera. Wczoraj nieco daliśmy sobie popalić, ta kłótnia i tak niczego nie wniosła. A może jej potrzebowaliśmy? I znów zacięło mi głos, co miałam mu więcej powiedzieć? Staliśmy tak chwilę z minuty na minutę, było coraz gorzej. Czułam jakąś niewytłumaczalną presję.
- Przepraszam cię Basiu - w końcu wydusił z siebie cokolwiek i ujął moją dłoń w swoją. Wpatrywał się w nie i unikał ze mną kontaktu wzrokowego. - Chyba mnie wczoraj za bardzo poniosło. Naprawdę ci ufam, tylko jemu nie. Wiem do czego byłby zdolny. Wiem też, że cie kocha, a to mi tylko wszystko utrudnia. Sam nie wiem... - jego słowa widocznie sprawiały, że też czuł się źle. Wiedziałam, że ma poczucie winy, miał je za każdym razem, kiedy wiedział, że zrobił coś złego. Umiał się do tego przyznać nie tylko przed samym sobą, ale i przed innymi.
Ten chłopak ma tak wiele cudownych cech, że jego wady przy tym stają się niewidoczne dla oka.
- Przeprosiny przyjęte - złapałam delikatnie palcami jego podbródek i zmusiłam go, by patrzył mi w oczy. Jego wyrażały tak dużo emocji, smutek, żal, poczucie winy i wiele innych, ale iskierki wciąż grały mu krakowiaka, jakby nigdy nie miały dosyć. Wiedziałam o co chodzi, naprawdę było mu głupio i przykro.
Złożył pocałunek na moim czole i mocno mnie do siebie przytulił. Oparł buzię o moją głowę, a mnie tylko piekły policzki od rumieńców. Potrafiłam go zrozumieć, tak jak on potrafił mnie. Na chwilę zamknęłam oczy, by wyobrazić sobie Tadeusza z grymasem na twarzy, który zastaje nas w takiej sytuacji. To sprawiło, że się uśmiechnęłam. Doskonale znałam niezadowolone rysy buzi Zawadzkiego. Często można je było zobaczyć, gdy Janek podawał jakiś głupi pomysł lub w raz z Glizdą bawili się, jak małe dzieci.
- Coś taka wesoła? - zaśmiał się Dawidowski. - Czuję twój ciepły oddech na sobie - poczochrał mi lekko włosy.
- Czyli tutaj się ukrywacie! - nagle ktoś wszedł, a my jak dzieciaki, przyłapane na czymś przez rodziców odskoczyliśmy od siebie jak poparzeni, a chwilę potem nieznajoma postać wybuchnęła śmiechem.
To Bytnar.
- Uduszę cię! - oznajmiłam patrząc na piegusa. - Chcesz, żebym na zawał zeszła? - klepnęłam go w ramię.
- Nie chciałem wam przeszkadzać - widocznie nadal rozbawiony całą sytuacją, tym razem dostał ręką w potylicę od dryblasa. - A za co to wszystko? - udał obrażonego. - Zośka się nie dowie, spokojna głowa - pomasował tył głowy. - Wiedziałem, że się pogodzicie! - uśmiechnął się zadowolony, ale na pewno powstrzymywał się od śmiechu, by znów nie zarobić.
- W swatkę się bawisz, mój drogi Janeczku? - zaśmiałam się.
- Coś w tym stylu - wyszczerzył swoje białe zęby.
- Uważaj, bo zaraz będzie za nami łaził jako przyzwoitka - Aleksy wybuchł dzikim śmiechem, a ja wraz z nim.
- Jeśli mi załatwicie darmowe herbatki, to się tego podejmuję - na ustach zagościł mu uśmiech.

YOU ARE READING
Oczami ukochanej ~ kamienie na szaniec ✔
Historical FictionBasia Sapińska, wielka miłość, przyjaźń. Czy Alek zostanie dla niej kimś więcej niż tylko przyjacielem? "Alek to chodzący uśmiech i słońce, nie ważne, gdzie był, wraz z nim zawsze przychodziło światło." " (...)To opowieść o ludziach, którzy umi...