Rozdział #12

43 6 1
                                    

Sean

Od samego rana zaczyna mnie nosić. Dzisiaj ta cholerna pełnia księżyca. Za kilka godzin wszyscy będziemy musieli uciekać jak najdalej od swoich bliskich by ich nie skrzywdzić. Moim zamiarem jest oddalić się nieco szybciej niż pozostali, wszystko po to by nie skrzywdzić Luny. W czasie pełni wystarczy jedna mała, głupia błachostka by wyprowadzić mnie z równowagi, a ja niestety mam to do siebie, że łatwo wpadam w złość. Spojrzałem niespokojne na zegar ścienny. Była dwunasta, za dokładnie dwanaście godzin zacznie się najgorsza faza. Przynajmniej dla pozostałych, dla mnie przez cały dzień ma miejsce owa faza. Faza, w której najłatwiej o przemianę z powodu gniewu. Zrobiłem kilka okrążeń po kuchni. Bestia siedząca we mnie chce się wydostać, ale narazie nie wolno mi na to pozwolić. Jeśli to zrobię może być nie ciekawie. W końcu nie wytrzymałem. Uderzyłem pięścią w stół i ruszyłem do drzwi frontowych. Gdy tylko wyszedłem na zewnątrz wiedziałem, że muszę stąd jak najszybciej spadać inaczej skutki będą katastrofalne. Bez chwili wahania ruszyłem w kierunku opuszczonej wioski. Tam nikogo nie skrzywdze i zwilcze się bez żadnego problemu. Po dziesięciu minutach biegu dotarłem na miejsce. Będąc tu nie miałem obaw, że coś się stanie. Nikt tu nie przychodzi, miejsce jest opuszczone, a samo patrzenie na chociażby zdjęcia tej okolicy przyprawia o dreszcze, jeśli się jeszcze poczyta co nie co na temat tego co tu się wydarzyło odrazu odechce się zbilżać do tego miejsca.

Jeszcze parę lat temu roiło się tutaj od mieszkańców. Wszystko to do czasu śmierci mojej matki z rąk jednego z miejscowych myśliwych. Pamiętam ten dzień tak jakby to było wczoraj. Miałem piętnaście lat, gdy to się wydarzyło. Szedłem spokojnie z siostrą i z rodzicami przez wieś. Zmierzaliśmy już w kierunku domu, kiedy na przeciw wyszedł nam jeden z mieszkańców. Był myśliwym, a przy tym bardzo często można go było zobaczyć pijanego pod miejscowym barem. Facet patrzył w kierunku moich rodziców z czymś dziwnym w oczach. Nagle sięgnął po strzelbe. Pomyślałem, że znowu był najebany i poprostu miał urojenia, ale wszystko wskazywało na to, iż było inaczej. Nikt nie wiedział czemu ten stary pierdziel to zrobił. Wiadomo było tylko, że był trzeźwy, kiedy oddał strzał w kierunku mojej mamy. Niestety. Mamie nie udało się uciec. Kula trafiła ją w samo serce. Choć w szpitalu starano się jej pomóc, było to już bez sensu. Jedyne co pozwoliło mojej mamie utrzymać się przy życiu tuż po strzale było to, iż była taką samą bestią jak reszta naszej rodziny. Cztery lata później we wiosce rozpętało się piekło. Wszystko za sprawą mojego ojca. Był wściekły, kiedy dowiedział się, iż morderca jego ukochanej wyszedł zza krat, ponieważ ktoś wpłacił kaucję, że w czasie jednej z wielu już pełni wparował do wioski przemieniony w wilka. Zabijał każdego, kto tylko się zbliżył i tak do momentu, jak dopadł swój cel. Wedle opowiadań mieszkańców wielka, ciemno-szara bestia ruszyłam wprost na wychodzącego akurat z baru myśliwego. Powaliła go na ziemię i dokończyła dzieła kłami, zatapiając je w kark bezbronnej w tamtej chwili ofiary. Według mnie jednak połowa tego to bujda. Jestem w stanie uwierzyć w to, iż mój ojciec zabił wiele osób i to właśnie z jego winy wioska opustoszała, jednak czy prawdą jest, że zabijał wszystkich, których napotkał? Tego nie wiem i raczej nigdy się nie dowiem.

Szedłem akurat obok starego kościoła. Był to potężny gmach, który raczej nie postoi już zbyt długo. Wschodnie skrzydło kościoła zmieniło się już w kupę gruzu. Kilka metrów od niego znajduje się nie wielki cmentarz, sam jego wygląd wskazuje na to, iż cemnatrz nie był odwiedzany od lat. Spojrzałem na starą żeliwną bramę, by potem wejść na teren cemnatrza i ruszyć w kierunku jego końca. Gdy tam dotarłem stanąłem nad szczególnym dla mnie grobem. Na kamieniu nagrobnym widniał napis: Nestor Calante. Był to grób mojego ojca. Sama przyczyna zgonu tego, który spłodził mnie i moją siostrę jest owiana tajemnicą. Prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się wraz z Luną w jaki sposób zginął nasz tata. Westchnąłem głośno i ruszyłem w kierunku pobliskiego lasu.

Wataha MordercówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz