Rozdział #25

32 3 0
                                    

Sean

Na następny dzień, z samego rana, wraz z Troy'em postanowiliśmy pójść do Carlosa w wiadomej sprawie. Skoro podjęliśmy już decyzje, to trzeba było się jej trzymać. Carl, jak to on, od wczesnych godzin ślęczał nad papierami, co, patrząc na jego zawód, nie było zaskoczeniem. Zdziwienie za to pojawiło się na twarzy wampira, gdy zobaczył nas w swoim gabinecie.

- Sean? Troy? Z czym do mnie przychodzicie? - zapytał, po tym, jak przywitał się z nami poprzez uścisk dłoni.

- Chcieliśmy złożyć rezygnacje. - opowiedziałem nieco nie pewnie na pytanie Carla i podrapałem się po karku.

Czerwonooki patrzył na nas badawczo przez chwilę, po czym westchnął i zaczął przeszukiwać jedną z szuflad swojego biurka. Po kilku chwilach wampir położył przed nami dwa pliki kartek. Nagłówki zdradzały czym owe kartki były.

- W kilku miejscach musicie złożyć swoje podpisy, a potem wyrazić jeszcze zgodę na wykorzystanie waszego wizerunku. - wyjaśnił nasz przełożony.

Skineliśmy głowami, dając do zrozumienia, że wszystko jest jasne i chwyciliśmy długopisy. Zaczęliśmy stawiać nasze podpisy w odpowiednich miejscach, aż w końcu przyszła pora na zgodę na wykorzystanie wizerunku. Obaj zatrzymaliśmy się przy tym i spojrzeliśmy na Carlosa, ten przetarł oczy i również na nas spojrzał.

- Coś nie tak panowie?

- Tak właściwie po co ta cała zgoda na wykorzystanie wizerunku? - rzucił Troy.

- Jest to bardzo nie zbędne, ale o co dokładnie chodzi dowiecie się w odpowiednim czasie. - odpowiedział mu wampir.

Przytaknęliśmy tylko i złożyliśmy podpisy na zgodach, potem podaliśmy papiery Carlowi. Wziął je do ręki i schował do dwóch osobnych koszulek, by potem włożyć je do skoroszytu. Wzrok baldolicego powędrował na nas.

- Trochę szkoda, że rezygnujecie, ale rozumiem i nie wątpię, że macie ku temu ważne powody.

- Jeśli o mnie chodzi, to wiem co może się stać jeśli zostanę postrzelony. - powiedziałem.

- U mnie są to dość... Osobiste powody. - wtrącił Troy i westchnął smętnie.

Jeszcze przez chwilę rozmawialiśmy z naszym przełożonym, potem jednak wróciliśmy do domów. Mnie od razu na wejściu dopadła melancholia. Rozejrzałem się po domu, miałem stąd odejść? Jakoś nie mogłem sobie tego wyobrazić. Nie mogłem przyjąć do wiadomości, że miałem opuścić to miejsce, na zawsze. Przytłaczał mnie również fakt, że będę musiał tu zostawić Lune. Zdawałem sobie sprawę z tego, że nawet jeśli mnie tu zabraknie Luna nie zostanie sama, ale mimo wszystko nie chciałem zostawiać siostry. Westchnąłem. Póki mogłem chciałem być przy Lunie.

Luna

Po kilku godzinach męczarni zwanej szkołą wróciłam w końcu do domu. Gdy tylko przestąpiłam próg w moje nozdrza uderzył zapach mojego brata. Uśmiechnęłam się lekko i ruszyłam do kuchni. Tam też zastałam tego pacana.

- Hej Sean. - powiedziałam, na co Sean odwrócił się i spojrzał na mnie.

- Cześć Luna.

Weszłam do kuchni i podeszłam do kuchenki, na której mój brat przygotowywał obiad. W tej akurat chwili w garnku była zupa, pachniała naprawdę dobrze. Popatrzyłam na Seana i dostrzegłam niewielką zmarszczkę na jego nosie, co było zwiastunem tego, iż mój brat miał zaraz popaść w zadumę. Westchnęłam cicho i klepnęłam brata w ramię, na co ten spojrzał na mnie. Uśmiechnęłam się do niego, chłopak pokiwał głową rozbawiony.

Wataha MordercówWhere stories live. Discover now