III

404 61 109
                                    

Wszystko było dokładnie nie tak, jak to sobie Eliza wyobrażała. Siedziała w pokoju w nadal wilgotnym swetrze nad walizką pełną męskich ubrań.

Niby mogłaby przywłaszczyć sobie jedną z koszul, albo bluz. Na pewno były prane przed wyjazdem... Ale jakoś tak głupio było jej brać cudzą rzecz.

Trzeba było pójść do ciotki...

- Proszę cioci, jest sprawa.

Elizabeth oraz starsza posiwiała pani w eleganckim sweterku siedziały na środku dużego pokoju nad żółtą walizką.

Za oknem nadal toczyła się zamieć, a w kominku trzaskały drewienka. Oprócz zapachu świerku ze zwykłego odświeżacza, po pokoju krążyły również wątpliwości, poganiane przez denerwującego ratlerka ciotki.

- Betsey, jak to się stało?

- Szłam do pociągu i nagle pewien chłopak wpadł na moją walizkę... i na mnie. Ręka mi się wykręciła, puściłam walizkę, żeby ją rozprostować.

- Miałaś w niej coś cennego?

- Nie. Zresztą nawet gdybym miała... Nie wyglądał na złodzieja. Oddał mi swój bilet, bo mój przedarł się na pół.

Ciotka pokręciła głową, ale nadal uśmiechała się pod nosem. Eliza lubiła, kiedy ciotka się uśmiechała. To odmładzało ją o jakieś dwadzieścia lat.

- Ach, Elizo, Elizo... Nie mogłabyś choć raz przyjechać tu bez żadnych... komplikacji? - zaśmiała się ciotka.

Faktycznie. Dziewczynie co roku przytrafiały się różne ciekawe rzeczy. Od spóźnionego o ponad dobę pociągu do przewiezienia w torbie kotka z Nowego Jorku aż do Morristown. Były jeszcze akcje z półmetrowymi zaspami oraz wejściem w mokry cement. Coroczne ferie w Morristown niosły za sobą masę ciekawych przeżyć.

- Cóż - powiedziała ciotka, biorąc na ręce trzęsącego się pieska - jutro pójdziemy kupić ci coś ładnego.

- Dobrze. Dziękuję, ciociu.

- I jakąś sukienkę... Właśnie, czy mówiłam ci, gdzie się wybieramy w sobotę?

- Yyy. Nie - Eliza zmarszczyła brwi.

- Ach, bogaci sąsiedzi wyprawiają "bal".

- Słucham?

Elizabeth przełknęła ślinę. Uspokoiła ją jednak myśl, że pójdą kupić jej ubrania i będzie chociaż ładnie wyglądała. Oby.

- Będzie jedzenie? - zapytała po dłuższej chwili namysłu.

- Nielimitowane i darmowe - ciotka puściła do niej oczko i wraz ze swoim pieskiem, który w ciągu pięciu minut porozrzucał całe drewno na opał, opuściła pokój.

Eliza wyciągnęła swój ukochany zeszyt z torebki i zaczęła projektować ogłoszenie o zaginionej walizce z zamiarem rozwieszenia go na ulicach. Wiedziała, że Alexander jechał do Morristown i raczej powinien już w nim być - prawdopodobnie w którymś hotelu.

Alexander siedział znudzony spotkaniem z przełożonym. Jego pierwsza, pouniwersytecka praca, chociaż wymarzona, nudziła go dosyć często. Na awans nie było nadziei. Chłopak był za mało doświadczony. Podobno. Przed oczami miał cały czas Charlesa Lee - kompletnego idiotę, który nie robił nic pożytecznego, a śmiał się zwać przełożonym Alexa.

Chłopak narobił sobie dosyć sporo wrogów. Lee był po prostu idiotą, który stał mu na drodze do zostania kimś ważnym w firmie. Głupota - mówi się trudno. W niczym innym mu nie wadził.

Był jeszcze Jefferson. Wysoko postawiony - niestety. Od niego również Alex był od niego w pewnym sensie zależny. Różnica między Thomasem, a Lee polegała na tym, że Jefferson czasami używał mózgu, o którym Charles często zapominał.

Madison... Prawa ręka Thomasa. Od jakiegoś czasu pojawiały się plotki odnośnie tego, że być może oni coś razem... Wszyscy wiedzą o co chodzi. Nikt jednak nie mówił o tym głośno.

Oprócz Alexandra.

Kiedyś w stanie białej gorączki na spotkaniu firmowym Jefferson poruszył ważną kwestię, raniąc Alexa do głębi...

Zaproponował zlikwidowanie automatu do kawy, w efekcie czego został, oczywiście przez przypadek, odrobinkę oblany wspomnianą kawą. Trochę na marynarce, koszuli, spodniach... Trochę na włosach. Na koniec Alex wcisnął mu między afro plastikowy kubeczek, a wszystko poparł stosownym argumentem:

"Skoro ty możesz mieć romans z Madisonem, ja mogę z kawą!"

Hamilton był jednak niesamowicie zdeterminowany, jeśli chodzi o pracę. Prezes Washington często doceniał go i stawiał za wzór, jako młodego geniusza, ale wyraźnie bał się mianować dwudziestolatka na szefa doświadczonych pracowników.

Chłopaka nudziły już wywody prezesa. Nie rozumiał, dlaczego na to szkolenie mieli jechać aż tutaj. Można było je poprowadzić przez Skype'a.

Chłopak ziewnął przeciągle.

- Hamilton - zagrzmiał głos Washingtona - co sądzisz o nowej odsłonie naszej strony internetowej.

- A więc - odchrząknął - sądzę, że update był zupełnie niepotrzebny. Teraz jest rozlazła, niczym szew na ramieniu w pańskiej marynarce, jeśli mam to ująć delikatnie.

Reszta zarządu spojrzała na niego z politowaniem.

- Sy...

- Nazwij mnie synem jeszcze jeden raz, a nie ręczę za siebie.

Alex wstał i w paru podskokach znalazł się przy planszy na której był wyświetlany look nowej strony.

- Dziękuję - powiedział wyjmując wskaźnik z ręki oszołomionego kierownika któregoś z działów.

- Hamilton - mruknął wreszcie Washington - siadaj.

- Proszę dać mi chwilkę. Spójrzcie tylko na to - dotknął wskaźnikiem wykresów na białym płótnie - Wejścia drastycznie spadły! Nie można nic znaleźć, a nieczytelny i niezrozumiały regulamin i polityka zniechęcają. Czy nie można napisać tego luźniej, dla ludzi. Panie prezesie, chętnie się tym zajmę! Studiowałem przecież prawo, napiszę to zrozumiale dla każdego! Jesteśmy wyszukiwarką najniższych cen, a nie zakonną kancelarią prawną z ograniczonym dostępem! Dla ludzi i z ludźmi! - Alex wziął głęboki oddech - A teraz państwo wybaczą - idę po dolewkę kawy.

Drzwi do sali konferencyjnej trzasnęły głośno, a chłopak zniknął za nimi.

Zarząd przez dłuższą chwilę nie miał pojęcia, co się wydarzyło. Wszyscy milczeli.

Washington pokiwał głową, chrząknął i przerzucił na ostatni slajd. Na płótnie wyświetlił się symbol przeglądarki - uśmiechnięta pralka, a pod nią główne motto firmy "Najlepsze ceny wyjdą w praniu!".

- Dziękuję wszystkim. Zabranie uważam za zamknięte. Jutro pierwszy dzień szkolenia. - powiedział prezes.

Jednak w tym momencie w głowie założyciela Pralka S.A. pojawiła się wątpliwość, kto owe szkolenie powinien prowadzić - on czy uzależniony od kawy, genialny dwudziestolatek.

_________________________________________
Pralka S.A.

Genialne, prawda? uwu

Czekam na memy.

Panienka SchuylerWhere stories live. Discover now