IV

359 57 110
                                    

Ciocia Gertruda zabrała Elizabeth na wcześniej obiecane zakupy. Co prawda mogłaby iść w bluzie Aleksandra i udawać, że ma chłopaka, czy coś w tym stylu, ale chyba nie chciała się aż tak kompromitować.

Panie obrały sobie za cel znaleźć coś ładnego, z klasą, co sprawi, że pani Bogata Sąsiadka jej nie wyśmieje.

Jak jej było... Martha?

Dziewczyna chodziła z ciotką po okolicznych sklepach już od rana. W pobliżu nie było żadnych galerii. Tylko prywatne, urocze sklepiki.

— A powiesz mi, skarbie — mówiła ciotka przerzucając ubrania na wieszakach — Ładny był chociaż ten Alexander?

No jasne... Zaczęło się.

W tym momencie dziewczyna miała do wyboru albo zachować się jak typowa nastolatka, (Mimo, że miało jej stuknąć dwadzieścia już w wakacje. College i te sprawy...) zarumienić się, odwrócić wzrok, zaprzeczyć i skłamać, (co nigdy jej kompletnie nie wychodziło) albo po prostu być sobą...

— Zgrzeszyłabym straszliwie, mówiąc, że nie — odpowiedziała uśmiechając się nieśmiało do ciotki.

— A więc to tak... Dlatego z takim zapałem szukasz tego młodzieńca...

— Nie zapominajmy, że jest w posiadaniu połowy mojej szafy, wszystkich kosmetyków i ładowarki od telefonu, który nie żyje od wczoraj!

— Też prawda, słoneczko.

Znalazły. Eliza stała przed lusterkiem w przymierzalni i musiała przyznać, że sama się sobie podobała. Ciotka z dumą spoglądała na dziewczynę wsadzając głowę pomiędzy ścianę, a zasłonkę.

- Betsey! Przecież ty ślicznie wyglądasz w niebieskim! Czemu chodzisz w nim tak rzadko? - mówiła stanowczo za głośno ciotka.

Jedyne, co w szafie Elizabeth było niebieskie, to kilka t-shirtów i chyba mała część bielizny. Nie była pewna.

Sukienka, którą znalazła w jednym z miejscowych sklepów ciotka była ładna. Nie jakaś idealna, ale ładna. Błękitna, do połowy łydki. Dół rozkloszowany i przy krawędzi ozdobiony koronką, tak jak brzegi rękawków i okrągły dekolt. Tu i tam coś odstawało, jednak dodawało to tylko uroku. Najlepsze były podszewki. Było ich niesamowicie dużo, co sprawiało wrażenie, jakby człowiek wyrwał się z XVIII wieku.

Eliza wyglądała w tej sukience trochę jak księżniczka Disney'a, a trochę jak Alicja z Krainy Czarów. Z tą różnicą, że jej sukienka spływała spokojnie z bioder aż do łydki, lekko powiewając wraz z milionem podszewek przy każdym zrobionym kroku. Tymczasem księżniczki i ich usztywniane drutami suknie miały problem z przejściem przez standardowe drzwi.

Dziewczyna uśmiechała się lekko to do swojego odbicia, to do ciotki.

- Bierzemy - rzuciła.

Tak, czy inaczej walizkę trzeba było odzyskać. (Chociaż Betsey czuła, że w tej sukience może przechodzić całe życie.) Po zapłaceniu za strój na najbliższe dwa tygodnie, Elizabeth grzecznie zapytała, czy jedna z ulotek, których miała całą torbę, mogłaby się znaleźć na sklepowej szybie.

Już po chwili, ulotka widniała nie tylko na sklepowej szybie, ale też na pobliskim słupie, tablicy ogłoszeniowej, drzewie, budynkach po obu stronach ulicy i kilku latarniach. Wszystko z myślą o tym, żeby Alex, przechodząc ulicą nie miał możliwości na ominięcie ogłoszenia.

Tego dnia Eliza jeszcze do późnego popołudnia, ba! Dziewczyna do późnego, piątkowego wieczora rozwieszała ulotki w różnych zakątkach Morristown. Nie zdawała sobie sprawy, że Alexander, kilka ulic dalej, na chwilę przed szkoleniem, również rozwieszał ulotki.

Kiedy Elizabeth wpadła do domu, zziajana, zmęczona i głodna, ledwo zjadła swoje tosty, a już leżała w łóżku, śpiąc tak twardo, że nie obudziłby jej nawet grający na puzonie sąsiad.

Ciotka idąc w ślady dziewczyny, również tego dnia poszła spać wyjątkowo wcześniej. Jedynie pan piekieł, uosobienie zła i nienawiści - ciociny ratlerek zajmował się mordowaniem kolejnej poduszki.

Alexander wyszedł ze szkolenia znudzony, dużo wcześniej niż inni. Zastanawiał się, dlaczego uczą tam rzeczy zupełnie nieprzydatnych.

Odmówiono mu głosu, schowano kawę. Więc wyszedł. Nie miał powodu, by tam siedzieć. Wiedział, że Washington zbyt go sobie ceni, że choćby wyzwał go od... kartofla, tak, kartofla, nie zwolniłby go. Nic mu nie groziło.

Chłopak był wyjątkowo senny przez niedobór kofeiny, nie chciało mu się wyciągać komórki. Szedł jedynie rozglądając się i myśląc. Nie było widać zbyt dużo, bo było już dosyć ciemno. Jedynie latarnie rzucały pomarańczowym światłem na lewo i prawo.

Hamilton przystanął na chwilę przy jednej ze sklepowych witryn. W środku jeden z manekinów był ubrany w białą koszulę. Taką, jakiej Alex potrzebował na jakąś poważną uroczystość u Prezesa.

Sklep był już zamknięty, ale zawsze można było wrócić z samego rana. Chłopak przebiegł szybę wzrokiem jeszcze raz. Była na niej mała karteczka.

„Znalezione i zgubione!
Jestem w posiadaniu żółtej walizeczki pana, z którym w środę zderzyłam się na peronie i prawdopodobnie on jest w posiadaniu mojej. Drogi Alexandrze, odezwij się do nas! :)

Elizabeth
Morristown
South Street 8
Mieszkanie 1"

Alexowi zaświeciły się oczy. Nie chciał czekać. Był zaledwie kwadrans po dwudziestej pierwszej. Chłopak chwycił w garść ogłoszenie i pobiegł pędem do hotelu.

_________________________________________
SHOWTIME, SHOWTIME! YO !

Dziś wcześniej.

I wyjątkowo krótko. :v

Ale będzie d ł u ż e j.


I promise, mon ami! <3


Panienka SchuylerWhere stories live. Discover now