Zjawa

62 8 4
                                    

Otwieram oczy, moje ciało przeszywa niespodziewany ból, przygryzam wargi, coś mi mówi, że nie wolno mi krzyczeć. Otacza mnie lepka, śmierdząca brązowa maź, nieopodal mnie, parę centymetrów od mojej twarzy znajduje się czerwona kałuża. W pamięci staram się odnaleźć odpowiedź na proste pytanie, gdzie jestem. Powoli zaczynają powracać do mnie pierwsze wspomnienia. Krzyki, huki, przerywające powietrze głośne pociski, masa ludzi, biegnących z naprzeciwka, osłaniana przez ciężkie, maszynowe działa. W samym środku wszystkiego ja, otoczony towarzyszami broni, ale jednak samotny.

Ile już leżę w tym bagnie? Dlaczego nikt po mnie nie przychodzi? Czy walczą gdzieś dalej? W którą stronę przesunął się front? Czy obie strony wzięły mnie za martwego?

Jeżeli nawet żyję, to już niedługo. Boli mnie całe ciało, nie wiem, czy znajdująca się pod moim brzuchem ciecz, to tylko błoto czy krew, a może... Odsuwam od siebie tę myśl. Teraz coś innego staje się istotne. Czy mogę wstać? Czy uda mi się samemu dotrzeć do jakiegokolwiek rosyjskiego oddziału i uzyskać pomoc?

Napinam wszystkie mięśnie, zęby przegryzają wargę, kolejne fale bólu atakują moje ciało. Udaje mi się jednak przekręcić na plecy, a następnie usiąść. W moją twarz uderza silny, zimny wiatr, niosący ze sobą drobinki deszczu, drażniące moją skórę jak wbijające się szpilki. Biorę głęboki wdech, powietrze nienajlepszej, jakości wypełnia moje płuca, zaczynam kasłać. Na mundur spadają czerwone krople.

Rozglądam się. Wokół mnie leżą setki, tysiące trupów, moje nozdrza atakuj nieprzyjemny zapach martwych, rozkładających się ciał, odchodów i błota, mój żołądek zaczyna się buntować, czuje jak krew odpływa mi z twarzy, jest mi nie dobrze, pojawiają się zawroty głowy, migające plamki światła przed oczami, siły zaczynają mnie opuszczać zaraz znowu upadnę i wiem, że tym razem nie wstanę.

I nagle to wszystko mija. Czuje ciepło wypełniające moje ciało, przyjemną lekkość, mijający ból. Zaczyna otaczać mnie cudowna woń kwiatów. Robi mi się po prostu dobrze, przyjemnie. Nie potrafię tego dokładnie opisać, nie czuję nawet takiej potrzeby, po prostu, z każdą chwilą coraz bardziej upewniam się, że umieram. Po fali bólu, cierpienia, wykończenia nastaje cudowna faza rozkoszy, uśmiecham się lekko. Znów mogę otworzyć oczy.

Wszystkie uczucia i emocje znikają, staje się pusty, serce zaczyna bić jak szalone, nieprzyjemne mrowienie atakuje moje ciało. To nie może być prawda, chyba, że... rzeczywiście jestem martwy, dlaczego jednak ciągle znajduje się na polu bitwy? Dlaczego ona tu jest?

Ciężkie, złociste włosy opatulają jej ciało, stanowią przepiękny świetlisty welon, jaśniejący w promieniach słońca. Jej skóra, choć blada, jest niezwykle piękna, stanowi idealne połączenie z czerwienią pełnych ust. Prosta, biała sukienka, przedzielona jedynie zwyczajnym skórzanym pasem, w który wetknięte zostały polne i leśne kwiaty, świetnie się układa, zasłania stopy, ciągnie się za nią, a kobieta zbliża się coraz bardziej, z wyciągniętą ku mnie ręką.

Czuję, że powinienem wstać. Podejść do niej. Porwać w ramiona i mocno, z całej siły do siebie przytulić i nie pozwolić jej już nigdy więcej odejść. Serce wyrywa się do niej, ale ciało zawodzi. Mimo cudownego stanu, w którym się znajduje nie mogę. Brakuje mi sił, udaje mi się jedynie uklęknąć, tak jej oczekiwać. A oczy moje utkwione są w jej idealnej twarzy, pozbawione najmniejszej skazy.

W końcu jest tak, blisko, że czuję ją prawie fizycznie, jej dłoń ląduje w moich. Ona klęka naprzeciwko mnie, lecz uśmiech nie pojawia się na jej twarzy. Spuszcza wzrok, a jej dłoń ląduje na moim brzuchu. Moje oczy podążają za jej palcami, gardło wypełnia niemy krzyk, przód munduru jest cały w krwi, czerwona plama rozlała się, a z jamy brzusznej wypływają kolejne strumienie, przygryzam wargę. Nie mogę nie żyć, to by się skończyło.

Jej dotyk staje się zbawieniem, krew się cofa, a do moich oczu napływają łzy. Ja ją zabiłem, przeze mnie skierowała pistolet do swojej skroni, a teraz ona mnie ratuje. Łapię ją za nadgarstek, nie zasługuję na taką łaskę, ale ona tylko kręci głową. Zabiera dłoń, gdy mój brzuch staje się jednością. Nie wiem, jak mam jej dziękować, po prostu klęczę i staram się do niej uśmiechnąć. Nie odwzajemnia gestu.

Nagle pochyla się nade mną. Czerwone usta lądują na moim czole, wypełnia mnie kolejna fala ciepła. Staję się po prostu szczęśliwy, spełniony. Nic więcej mi nie potrzeba. Ale ona wstaje, a pragnę jej obecności, smutno patrzę jak prostuje się jej sylwetka. Ona patrzy na mnie. Znowu wyciąga rękę. Łapię jej dłoń, a ona podnosi mnie do góry.

Nogi, co prawda drżą, ale jestem w stanie ustać. Ona prowadzi mnie za sobą, omijając leżące na ziemi ciała. Nie patrzę już na nic, tylko na jej sylwetkę, na złociste włosy, nie czuję nic innego niż woń kwiatów, która ją otacza. Nie wiem, gdzie mnie prowadzi. Może na spotkanie z Bogiem, może z diabłem, w końcu żadne z nas nie zasłużyło na miejsce w niebie. Tylko, że ona bardziej przypomina anielicę...

Ona zatrzymuje się na skraju lasu. Wcześniej, gąszcz drzew był dla mnie jedynie ciemną ścianą, gdzieś tam w oddali, teraz stoję u jego progu, a jestem pewny, że wędrówka nie mogła trwać więcej niż parę sekund...

Jej palce puszczają moje. Nie jestem w stanie ich na powrót uchwycić. Ona oddala się ode mnie, jednak nie idzie a unosi się nad ziemią. Przepływa pomiędzy drzewami. Po chwili znika. Czy była tylko snem, zjawą? Nie, to nie możliwe, przecież tu stoję, nadal otacza mnie woń jej kwiatów. Jednak powraca jeszcze jedno pytanie. Gdzie jestem?

Nie wiem. Promienie słońca znów rażą moje oczy...

Klątwa Pamięci - WitkacyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz