Część pierwsza - Altruizm

3.8K 116 65
                                    


Brak śniegu zimą jest równie dziwny jak człowiek bez uczuć.

Ale i takie zimy się zdarzają.

Skrzat




Blondwłosy chłopak teleportował się z cichym trzaskiem w obskurnej uliczce przy Dziurawym Kotle. Wiecznie arogancki wyraz twarzy, teraz odznaczał się niepewnością i przerażeniem. Niegdyś zaróżowione usta teraz były całkowicie blade, a cera przybrała jeszcze jaśniejszego odcienia, stając się niemal przeźroczystą. Wspomnienia dzisiejszego wieczoru nieprzerwanie przewijały się przez jego myśli niczym nie gasnący film, wprawiając serce w szybszy rytm.
Nigdy by się do tego nie przyznał, ale miał już dosyć tej całej zabawy w śmierciożercę. Był po prostu zmęczony ciągłym wysłuchiwaniem absurdalnych rozkazów płynących z ust najstraszniejszego Czarnoksiężnika wszech czasów.
Przed oczami stanęły mu przerażające, czerwone źrenice, a w uszach rozchodził się wysoki, syczący głos. Wiedział, że musi wypełnić powierzoną mu misję, w innym wypadku odbije się to na jego matce, a ta opcja całkowicie szła w odstawkę. Mimo usilnie trzymanej bariery do jego umysły wpłynęły wspomnienia dzisiejszych tortur. Każdy skurcz serca, każdy prąd bólu przechodzący jego ciało, każdy krzyk oraz szyderczy śmiech. Wiedział, że to wszystko będzie prześladować go przez długi czas. Nie miał zamiaru skazywać na takie cierpienie jedynej osoby, której kiedykolwiek na nim zależało. Jedynej, która o niego dbała okazując coś na kształt miłości.
Wyszedł z ciemnego zaułka zmierzając w szybkim tempie w stronę wejścia do pubu. Nie miał zamiaru wracać po tym wszystkim do domu. Chciał odpocząć. Odpocząć od władczego zachowania ojca, a także od widoku zapłakanych i zmartwionych oczu matki.
Otulił się szczelniej czarną szatą podróżną, czując jak mimo sierpniowego wieczoru, zimno przenika go do szpiku kości. Pogoda całkowicie współgrała z jego samopoczuciem i nastrojem. Ciemne chmury pokrywały nocne niebo w identyczny sposób w jaki kłębiły się czarne myśli w głowie młodego arystokraty, a zimny deszcz uderzał o betonową jezdnię w zgodnym rytmie z jego zszarganymi nerwami. Zobaczywszy znajomy szyld Dziurawego Kotła zatrzymał się na chwilę, po czym uniósł głowę, pozwalając by krople spływały po jego bladej twarzy, usuwając resztki przerażenia, niepewności oraz szaleństwa.
Kiedy dzisiejszego południa poczuł ból na lewym przedramieniu, nieprzyjemne elektryzujące dreszcze przebiegły po jego ciele by ostatecznie skupić się na pulsującej skroni. Już wcześniej dowiedział się od matki o planowanym przez Czarnego Pana spotkaniu, mimo to nie potrafił odgonić od siebie dręczącego niepokoju. Czuł instynktownie, że dzisiejsze wydarzenia nie przyniosą nic poza bólem i dojmującą złością, a to poczucie całkowicie zawładnęło jego osobą. Nie mylił się. Słowa, które usłyszał wstrząsnęły nim bardziej niż największe tortury. Miał zabić.
Gdy powtórzył w myślach treść rozkazu, poczuł że świat zaczyna wirować pod jego stopami, a chwilę później upadł na zimny chodnik osuwając się w bezkresną ciemność...


*~*~*


- Na Merlina, jak już późno! - cichy okrzyk przerażenia wydarł się z ust kasztanowłosej dziewczyny. Spojrzała na siedzących naprzeciw niej chłopaków z niemym zdziwieniem w oczach.

Obiecała rodzicom, że wróci na kolację, a tymczasem siedzi w najlepsze w Dziurawym Kotle, popijając Kremowe Piwo i chichocząc raz po raz z żartów Harry'ego. Jak mogła do tego stopnia stracić poczucie czasu?!
- Spokojnie Hermiono, przecież nic się nie stało. Dopiero wybiła siódma - powiedział rudy chłopak, uśmiechając się jednocześnie pocieszająco. Przy ostatnim słowie jego wzrok powędrował na mokrą szatę, na co skrzywił się delikatnie.
- Nawet nie zdążyliśmy wyschnąć, a ty już nas wyciągasz znów w tą ulewę...
Hermiona przewróciła teatralnie oczami z trudem tłumiąc chichot.
- Ronaldzie, posiadasz przecież różdżkę, czyż nie? - zapytała, z rozbawienie rejestrując jak w oczach obojga przyjaciół rodzi się nieme zdziwienie. Po chwili Wybraniec klepnął się w czoło w geście zażenowania.
- Że też na to nie wpadłem!
Dziewczyna pokiwała głową na to rozkojarzenie towarzyszy, nie powstrzymując już salwy śmiechu. Perlisty dźwięk rozniósł się po całym pomieszczeniu. Gryfoni z początku patrzyli na przyjaciółkę z delikatnym wyrzutem, jednak jej dobry humor rozprzestrzeniał się jak jakiś pozytywny rodzaj wirusa, więc już po chwili dołączyli do niej wtórując śmiechem.
- Siadaj jeszcze na moment. Przynajmniej dopijemy nasze piwa - powiedział Wybraniec, podnosząc jednocześnie kufel jakby w geście toastu, po czym poruszył nim lekko, wzburzając zawartość.Kiwnąwszy głową na znak zgody opadła z powrotem na stare, drewniane krzesło i objęła dłońmi stojące przed nią naczynie. Umówili się dziś na Pokątnej w celu zakupienia książek oraz przydatnych rzeczy na nowy rok szkolny. Pogoda szalejąca za oknem nie nadawała się w żadnym calu na jakiekolwiek wyprawy na miasto, jednak nie mieli wyjścia; już tylko niecałe trzy tygodnie zostały do ich corocznego powrotu do Hogwartu. Nie tylko ponure dni wprawiały ludzi w zły nastrój. W każdej prenumeracie Proroka Codziennego, a także w mugolskich wiadomościach aż roiło się od informacji na temat nowych katastrof, morderstw i całej masy innych dziwnych rzeczy. Zbliżały się mroczne czasy, wojna wisiała w powietrzu, a atmosfera śmierci oraz nienawiści momentami aż dusiła. Nic więc dziwnego, że gdy przemierzali Ulicę Pokątną napotykali niewielu czarodziei, z których większość z przerażeniem rozglądała się na boki. Każdy się bał; nawet jej rodzice czuli, że ma to jakiś związek z nieznanym im magicznym światem. Martwili się o nią bardzo, dlatego właśnie czuła tak duże wyrzuty sumienia z powodu swojego zasiedzenia. Dopiła resztkę napoju, po czym podniosła się powoli z miejsca.
- Dobra chłopaki, ja naprawdę muszę już lecieć - powiedziała, osuszając się jednocześnie szybkim ruchem ręki.
- Jesteś pewna, że chcesz iść sama? - zapytał Harry, spoglądając z powątpiewaniem na swój do połowy zapełniony kufel. Wątpił by mógł wypić to na raz. Hermiona widząc jego minę zaśmiała się delikatnie, po czym przeszła na drugą stronę aby ich przytulić na pożegnanie.
- Na pewno Harry. Nie musisz się o mnie martwić.
Będąc w drzwiach odwróciła się ostatni raz by pomachać na pożegnanie, a także posłać uspokajający uśmiech, następnie zniknęła w ciemności.
Przez te kilka godzin, które spędzili w pubie, pogoda ani trochę się nie zmieniła; z nieba nadal spływały krople, przywodzące na myśl ogromnej wielkości łzy, a powietrze zrobiło się zaskakująco mroźne. Owinęła się szczelniej szalikiem, po czym kuląc się z rękami założonymi na piersi, ruszyła w stronę ciemnej uliczki niedaleko Dziurawego Kotła.
Właściwie nic nie przeszkadzało jej w teleportacji spod samego wejścia, uniknęłaby tylko zimna i niebezpieczeństwa wynikającego z samotnego chodzenia po opustoszałym Londynie. Coś jednak usilnie pchało ją w stronę znajomego zaułka.
Idąc szybkim krokiem, zauważyła, że coś leży na jej drodze, a po chwili z dreszczem przerażenia przepływającym po plecach, rozpoznała ludzką sylwetkę. Znieruchomiała na moment dogłębnie analizując sytuację. A jeśli to podstęp? Jeśli to śmierciożercy? Jest przecież szlamą!
Wrodzona ciekawość i empatia nie pozwoliły jej jednak uciec bez sprawdzenia czy nic się nie stało. Rozejrzała się czujnie dookoła, wyciągając jednocześnie różdżkę, którą wysunęła przed siebie trzymając w pogotowiu. Jej kroki były uważne i czujne, jak tresera zbliżającego się do niebezpiecznego psa. Zupełnie nie wiedziała czego powinna się spodziewać, jednak gdy zobaczyła pod sobą platynowoblond włosy pokrywające tak dobrze znaną, a zarazem znienawidzoną twarz ślizgona, aż oniemiała.
Po raz kolejny przebiegła wzrokiem okolicę w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak podstępu, a kiedy nic nie znalazła, do jej głowy zaczęły napływać sprzeczne myśli. Wpatrzyła się w blondyna ze współczuciem pomieszanym z pogardą. Powinna mu pomóc czy też może go zostawić? Był zły, arogancki, nieczuły, zadufany w sobie, wredny i rasistowski. Gdyby to on znalazł ją w takiej sytuacji, z pewnością zostawiłby znienawidzoną gryfonkę na pastwę losu. Ona jednak nie potrafiłaby tak postąpić.
Przygryzła wargę z dezaprobatą na tę nadmierną wrażliwość. Tylko co powinna z nim zrobić? Pochyliła się powoli nad nieruchomym ciałem Malfoy'a i aż skamieniała na widok jego trupio bladej twarzy, sinych ust, oraz ogromnych worków pod oczami. Czym prędzej sprawdziła puls i odetchnęła z niewysłowioną ulgą wyczuwając jego delikatne bicie. Może i nie była wykwalifikowanym magomedykiem, potrafiła jednak stwierdzić, że stan ślizgona jest co najmniej krytyczny. Szturchnęła go delikatnie w złudnej nadziei, że może jednak się ocknie, a następnie odejdzie wybawiając ją z tego impasu, jednak nic takiego się nie stało. Westchnęła przeciągle, a jej wzrok powędrował na lewe przedramię okryte ciemną szatą, spod której wynurzał się czarny jak sadza mroczny znak. Znak śmierciozerców. Cofnęła się dwa kroki w niemym szoku, siłą woli powstrzymując by nie rzucić się do ucieczki. Coś jej jednak mówiło, że nie może go tak tu zostawić. To nieetyczne i nie po gryfońsku. Musi coś zrobić. Oczywiście, biorąc pod uwagę obecność mrocznego znaku, szpital św. Munga odpada bezsprzecznie. Zwrócić się o pomoc do Harry'ego i Rona siedzących nadal w pubie także nie mogła. Z pewnością zrównaliby ją z ziemią za okazanie miękkiego serca w stosunku do ich największego wroga, a Malfoy'a bez żadnego wahania wsadziliby do Azkabanu. Nie może też poczekać aż wyjdą i zająć pokoju w Dziurawym Kotle bez zwrócenia na siebie zbytniej uwagi. Malfoy Manor? Odpada, Lucjusz na pewno zabiłby ją przy pierwszej lepszej okazji. Jej dom? Nie, nie może narażać rodziców na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Niby znała tego chłopaka od sześciu lat, jednak tylko z jak najgorszej strony. Skąd mogła wiedzieć czy nie jest przypadkiem jakimś psychopatą?
Pokręciła głową z bezsilności, jednak już podjęła decyzję. Nie zostawi go tutaj za żadne skarby. Użyła zaklęcia swobodnego zwisu, by przenieść jego nieprzytomne ciało do ciemnej uliczki ku której wcześniej zmierzała. Wyczarowała niewielkie nosze, na których położyła go z niezwykłą delikatnością, a sama oparła się plecami o zimną, mokrą ścianę, zamykając przy tym swoje czekoladowe oczy.
Olśnienie spadło na nią tak nagle, jak grom z jasnego nieba. Że też wcześniej na to nie wpadła! Uniosła powieki, w jednej chwili znajdując się przy nieprzytomnym Draconie. Złapała go za dłoń i teleportowała się z cichym trzaskiem.

Potęga UczućWhere stories live. Discover now