Część czwarta - Apogeum

1.6K 82 47
                                    

I wanna hide the truth

I wanna shelter youBut with the beast inside

There's nowhere we can hide(...)

When you feel my heat

Look into my eyes

It's where my demons hide

It's where my demons hide

Don't get too close

It's dark inside

It's where my demons hide

It's where my demons hide"

Imagine Dragons- Demons



I have an angel on my shoulder

But a devil in my head"

Kaskade- Angel on my shoulder



Młody arystokrata szedł szybkim, nerwowym krokiem zmierzając w tylko sobie znanym kierunku.
Minęło już tyle czasu a on nadal nie zbliżył się ku końcowi z naprawą tego durnego mebla. Nawet o centymetr! Co do zabójstwa... miał plan. Do jego realizacji potrzebował jedynie możliwości wyjścia do Hogsmeade, które miało mieć miejsce w przyszłym tygodniu.
Od początku roku rozdzielał swój czas między kreowanie planu, durne zajęcia i ślęczenie nad naprawą szafki zniknięć. Czas go gonił, więc stresował się coraz bardziej. A do tego jeszcze Snape, który nagle zaczął pilnować i obserwować go na każdy kroku. Dobrze wiedział o co mu chodzi. Domyślał się intencji mistrza eliksirów, a także tego iż został nasłany przez matkę. Narcyza od samego początku strasznie się o niego martwiła. Ale nie jest już dzieckiem do cholery!
Mijał stojących grupkami uczniów zupełnie nie zwracając na nich uwagi. Miał świadomość, że przyciąga spojrzenia; wyglądał strasznie. Już od spotkania ze śmierciożercami nie potrafił się do końca pozbierać, a teraz tylko wszystko się pogarszało. Stres, przerażenie, ciągły ruch, zmartwienia... po prostu znikał w oczach.
Od jakiegoś czasu przestał spoglądać w lustro bojąc się tego co w nim ujrzy. Parkinson i Zabini patrzyli na niego z niepokojem, jednak po awanturze jaką im urządził półtora miesiąca temu, przestali komentować jego stan w jakikolwiek sposób. Crabbe z Goyle'm z kolei w tej swojej ciemnocie nawet nie zauważyli, że z ich przywódcą coś się dzieje. Mimo to, ta ich bezmyślność niezwykle mu pasowała. Z łatwością namówił ich do picia eliksiru wielosokowego, by pod postacią małych dziewczynek patrolowali korytarz, gdy on wypełniał swoją misję. Gdzieś w podświadomości wiedział, że istnieje lekarstwo na jego zszargane nerwy, nie potrafił jednak dopuścić tego do siebie. Każda, choćby najmniejsza myśl na ten temat stawała mu ością w gardle. Boleśnie przypominała, że sam się tego leku pozbawił, zamykając sobie tym samym drogę do spokoju.
Te gęste, kasztanowe loki...Ciepłe, czekoladowe oczy... Zbyt późno zdał sobie sprawę, że ta dziewczyna była warunkiem jego wewnętrznego spokoju. Dopiero kiedy zniknęła z jego życia niemalże całkowicie, zrozumiał, że przez ten czas gdy miał poczucie, że jest gdzieś obok i nie nienawidzi go, zdołał odnaleźć w sobie siłę aby normalnie funkcjonować. Spieprzył to na całej linii.
Od czasu gdy powiedział o jedno zdanie za dużo, wtedy w tej pieprzonej Zachodniej Wieży, dziewczyna całkowicie przestała zwracać na niego uwagę. Przekreśliła go. Znienawidziła jeszcze bardziej niż w latach, gdy uprzykrzał jej życie. Długo zastanawiał się nad tym fenomenem, jednak w końcu zrozumiał. Było tak dlatego iż wzbudził w niej nadzieję, że być może jest w nim jakaś cząstka człowieczeństwa, która żyje i którą zdołała odkryć. Dał jej poznać swoją inną naturę, a następnie zniszczył ten ledwo naprawiony mur wspólnego zaufanie krzywdząc ją słowami i aroganckim zachowaniem.
Mijali się na korytarzach nie racząc obdarzyć choćby spojrzeniem. Uczestniczyli na zajęciach, jednak żadne nie zdobyło się na dokuczanie. On, bo było mu zbyt głupio, ona, bo dała sobie za punkt honoru by nie zwracać na niego uwagi.
Ta dziwna sytuacja nie uszła uwadze żadnemu z otaczających ich ludzi. Nie wiedział jak Granger tłumaczyła to ich nietypowe zachowanie, ale sam zawsze odpowiadał wymijająco, że nie ma już czasu na takie pierdoły jak tępienie szlam. Sądziła, że to co jej pokazał było tylko grą. Dziwną, bezsensowną grą, którą mamił ją z niewiadomych powodów. Wiedział, że tak myślała; widział to w jej oczach. Czy jednak miała rację? Jeszcze trzy miesiące temu powiedziałby, że tak. Jednak po pamiętnej kłótni, kiedy znów poczuł, że zostaje całkowicie sam, nie był już tego taki pewien.
Co jeśli jego zachowanie w tym białym idyllicznym domku na końcu świata, było tym prawdziwym? Co jeśli taka właśnie jest jego dusza oraz pragnienia? Nie, nie mogło tak być. Jest śmierciożercą na usługach Czarnego Pana, a niedługo także ma zostać mordercą. Nie może sobie pozwolić na głupie słabostki...
Ledwie dokończył tę myśl, po jego policzku spłynęła łza, paląc skórę niczym żywy ogień. Dziękował sobie w duchu, że znalazł się w jakimś ciemnym korytarzu. Szczerze mówiąc nie wiedział nawet gdzie go przyniosło, jednak w tym momencie nie bardzo go to obchodziło. Musiał odreagować, wylać z siebie wszystkie emocje, które kłębiły się w nim już tyle czasu. Osunął się na zimną posadzkę, oparł głowę o ścianę i pozwolił by gorące, słone łzy spływały po jego zapadniętych policzkach. Lęk przed tym, że ktoś mógłby zobaczyć największego ślizgona wszechczasów w takim stanie, zniknął gdzieś w zakamarkach jego umysłu. W tym momencie liczyło się tylko to, by znaleźć choć trochę ulgi.

Potęga UczućWhere stories live. Discover now