Część czwarta

132 12 2
                                    


Wioska została niemalże całkowicie zniszczona. Chaty płonęły, zwierzęta zostały porwane, mnóstwo ludzi zginęło. Dym unosił się nad wyspą całą noc. Jedyne schronienie można było znaleźć na plaży, w grotach skalnych. Na szczęście większość ocalała. Ale nigdzie nie mogliśmy znaleźć Uny. Dom wodza całkowicie się zapadł. Nie mogliśmy go jeszcze przeszukać, ale nie wierzyłem w to, ze Una zginęła. Była za sprytna. Mogła schować się wszędzie. Po drugiej stronie wyspy, gdzieś lesie, albo jednej ze swoich kryjówek. Tak, na pewno. Musiała żyć.

Ostatni raz wyjrzałem poza jaskinię, ale ani śladu żywej duszy. Wróciłem do środka, omijałem ludzi i skierowałem się w głąb, niemal na sam koniec groty. Spadające krople wywoływały echo. Panował półmrok. Za ostatnim zakrętem znajdywały się dwie postaci. Unar siedział ze spuszczoną głową i zamkniętymi oczami, pogrążony w żalu nad ciałem ojca. Wodza Erika. Strzała przebiła mu serce. Zginął niemal od razu.

Nie mogłem na niego patrzeć, to było zbyt bolesne. Cudem udało nam się wyciągnąć ciało wodza spomiędzy szalonych bestii. Teraz leżało tutaj. Czekaliśmy z pochówkiem na Unę, ale nie można czekać w nieskończoność. Znowu spojrzałem na przyjaciela. W jego dłoni tkwiła strzała, którą wyjął z ciała ojca.

- Smoki odleciały. Musimy zacząć szukać...

- Nie. – Głos miał władczy i pełen żalu oraz gniewu. – Ona go zabiła.

- To nie jest możliwe. Nie zrobiłaby tego. Wiesz to, tak samo jak ja.

- Więc jak wytłumaczysz, fakt, ze to jej strzała? Wszędzie bym je rozpoznał. Sama je robiła. Była tam i to ona strzelała.

- Musiała chybić! Nie mogła...

- Nie mogła czego? Zdradzić? – Gwałtownie wstał i podszedł do mnie wciskając mi do rąk strzałę. Rzeczywiście, była Uny. – Wiem, ze ją kryłeś przez wiele lat, ja też. Myślisz, ze nie wiedziałem o jej zamiłowaniu do tych gadów?

Obszedł mnie i zaczął kołować po jaskini, ay się uspokoić. Co chwila mierzwił sobie włosy i pocierał twarz.

- Una nigdy nie chybia.

- Kiedyś musiał być ten pierwszy raz. Panował mrok i szał. Nie mogło się obyć bez ofiar.

- Chciałbym mieć w tej chwili twoją pewność, ze ona jest niewinna. Chciałbym móc przypuszczać, ze gdzieś się chowa, ze żyje. Albo w najgorszym wypadku że smoki gdzieś ją zabrały. Ale prawda jest taka, że mój ojciec nie żyje. I to od strzały, którą na pewno miała Una. A teraz nigdzie jej nie ma. Moim zdaniem nie ma jej na wyspie.

Chwyciłam kawałek drewna jeszcze mocniej. Złamała się pod naciskiem.

- W takim razie ją znajdę. I sprowadzę do domu. Ale póki sama się nie przyzna, ja nie uznam jej winy Unarze.

Widziałem, że się waha. Ma wątpliwości, a z drugiej strony żadnych dowodów na własne słowa.

- Zgoda. Niech tak będzie. Może był tam ktoś jeszcze. Zaatakował ją i odebrał broń.

Jego oddech się pogłębił. Cierpiał. Stracił ojca i siostrę. Ale na pogrążanie się w bólu nie było czasu. Poczułem słoń na ramieniu.

- Wiem, ze ty także cierpisz. Też ją straciłeś.

- Mimo, ze mnie odrzuciła. Nie rozumiem dlaczego. Podobno mnie kochała.

- Wiem. Ale, może moja siostra, kochała smoki bardziej niż nas.

Sam zaczynałem już mieć wątpliwości, ale nie zamierzałem mówić tego głośno. Ścisnął moje ramię. Spojrzał na ojca jeszcze raz i zarządził, aby wrócić do ludzi.

***

Wystarczyła jedna celna strzała Unara, żeby odpowiednio trafić. Płonąca łudź rozświetliła bezksiężycową noc. Po chwili zniknęła w odmętach. Ludzie wrócili do wioski, aby ją odbudować. Ja zostałem jeszcze chwilę u boku mojego nowego wodza. Byliśmy wykończeni. Cały dzień szukaliśmy Uny. W lesie, niedaleko miejsca bitwy znalazłem jej łuk i ślady krwi. Moje wątpliwości były coraz większe. Ale wciąż się wahałem. Dotarł do mnie przynajmniej jeden fakt. Uny już nie ma. W najlepszym wypadku żyje gdzieś indziej. Innej możliwości nie brałem pod uwagę. Unar był zrozpaczony. Nie wypowiedział, ani jednego słowa od chwili gdy pokazałem mu broń. Aż do teraz.

- Mam do ciebie ogromną prośbę, przyjacielu.

- Słucham.

- Ufam ci najbardziej ze wszystkich na całej wyspie. Dlatego chciałbym powierzyć ci stanowisko głównego obrońcy Vasteras. Ale nie tylko naszej wyspy. Kiedy ktoś będzie potrzebował pomocy w starciu ze smokami, wyruszysz i zajmiesz się tym.

- Chcesz, abym je zabijał na zlecenie?

- Chcę, abyś pomagał innym. Zabijał, łapał, handlował, cokolwiek. Byle już żaden nie zagrażał ludziom. Zbyt wiele przez nie straciliśmy. Mój ojciec je tolerował, póki nie przybywały na naszą, wyspę i nie robiły szkód. Ale to już nie wystarczy.

- Dlaczego właśnie ja?

- Bo to ty właśnie nie wahałeś się zabić Nocnej Furii we śnie. Mimo, że to było prawie niemożliwe żeby cię nie słyszała. A jednak przekradłeś się. Wybrałem ciebie, bo ty straciłeś przez nie najwięcej. Bo się nie wahasz. I muszę przyznać, masz do tego talent, Grimmel. A więc, jak będzie? Przyjmiesz to stanowisko.

W jego oczach widziałem zaciętość i wielkie oczekiwania. Ale także zaufanie. Pozbył się bólu. Chciał zemsty. Mógłbym ofiarować ją, nam obu.

- Co tylko rozkażesz, wodzu.

I tak, polowanie się zaczęło.


kołysankaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz