s01e03

233 28 3
                                    

KIM JESTEŚ ANASTAZJO? Jego pytanie dudniło jej w uszach, a ona sama nie wiedziała co takiego powinna odpowiedzieć. Ruską księżniczką nasuwało jej się na myśl, ale doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie może wyznać prawdy. Nie jeśli w dalszym ciągu chce tu pracować. Nie jeśli nie chce, aby odesłał ją do domu. Nie. Po prostu nie może tego zrobić, a może nie chce? Jeśli nie wypowie tego zdania to łatwiej będzie jej udawać nową wersję siebie. Przecież nie jest już księżniczką, a więc nie powinna używać tego tytułu, a nawet można rzec, że brzydzi się go, a wszystko przez to co zrobił ojciec...

 — Jestem tylko prostą dziewczyną Niklausie, ale może powiedz mi lepiej kim ty jesteś? Bo czasem mam wrażenie, że twoje demony przyćmiewają dobro, które w tobie drzemie —odpowiedziała pytaniem na pytanie. Wiedziała, że igra z ogniem takim zachowaniem, a za bunt przeciw pracodawcy może stracić pracę, ale w tej chwili traktowali siebie na równi, a przynajmniej tak jej się wydawało, ale ta złudna nadzieja została zniszczona w momencie, kiedy dłoń pierwotnego uderzyła w jej policzek z takim impetem, że kobieta upadła na ziemię, a gdy zakasłała krew polała się z jej ust prosto na dłonie. Odruchowo przejechała językiem po zębach, aby upewnić się czy czasem nie ma braków w uzębieniu. Odetchnęła z ulgą w momencie, gdy zorientowała się, że nic takiego nie ma miejsca. Złapała się dłonią za policzek, który miała wrażenie, że płonie żywym ogniem. Jeszcze nikt w życiu nie uderzył ją w twarz. On był pierwszy, a ona przez moment nie wiedziała jak się zachować. Może powinna wstać i mu oddać? Możliwe, ale była na to zbyt słaba. Wiedziała przecież, że mężczyzna ma więcej siły i zapewne gdyby teraz mu się sprzeciwiła to starłby ją w proch. Klaus  ukucnął przy niej, ale nie dlatego, aby jej pomóc. On po prostu złapał za jej podróbek i zmusił do tego, aby spojrzała mu w oczy.

 —Jeszcze raz zachowasz się tak jak dziś, a zmienię ostatnie godziny twojego życia w piekło —powiedział patrząc prosto w jej czekoladowe oczy. Sam nie wiedział czemu chciał, aby się go bała. Tak samo jak nie rozumiał swojego zachowania. Nie chciał jej uderzyć, ale zrobił to po to, aby się do niego nie zbliżała. Jednak teraz patrząc w jej oczy odnosił wrażenie, że Anastazja się go nie boi, a w jej tęczówkach dostrzegł jedynie rozczarowanie. Tak jakby się na nim zawiodła, a jednocześnie chciała go naprawić. Wyciągnęła dłoń i położyła ją na policzku pierwotnego. A kciukiem zaczęła kreślić na nim kółeczka, a on musiał przyznać, że było to bardzo przyjemne, aż z każdą kolejną chwilą chciał poczuć jej usta na swoich. Chciał być blisko niej i tego nie rozumiał. 

Przecież była tylko zwyczajną dziewczyną, ale nawet to nie przyćmiewało jej urody, oraz tego co robiła z jego myślami. Przymknął oczy oczarowany jej dotykiem, a ona doskonale wykorzystała ten fakt i na klęczkach przysunęła się do niego. Sama nie wiedziała co takiego chce zyskać swoim zachowaniem, ale przecież wiedziała, że to co właśnie czyni to jej jedyna broń. Nie miała dostatecznie dużo sił, aby zmierzyć się z nim inaczej. A więc dłońmi zjechała niżej prosto po jego szyi, a jej zręczne palce zatrzymały się na guzikach jego koszuli, które zaczęła rozpinać, jeden po drugim, aż w końcu dotarła do ostatniego, a jej dłonie dotknęły jego nagiego ciała. Pozwalał jej na wszystko. Gdyż sam chciał więcej. I nie chodziło mu o to, żeby była dziewczyną na jedną noc, którą zabije nad ranem. On chciał, aby była jego, ale nie wiedział jeszcze jakie ona ma plany względem jego osoby. A miała... ale nie koniecznie takiego jakie mogły mu się spodobać. Jej zakrwawione jeszcze usta zaczęły całować jego szyję, przez co z każdą kolejną chwilą czuła do siebie jeszcze większe obrzydzenie. Nie chciała tego robić, ale czy miała inne wyjście jeśli chciała udobruchać swojego pana?

Była tylko nic nie znaczącą kobietą w świecie gdzie rządziły inne prawa niż w jej ojczyźnie, a może nie były aż tak inne? Pamiętała przecież jak jej ojciec gwałcił wielokrotnie służące jeśli te bywały na tyle odważne lub głupie, aby sprzeciwić się jego słowu. Ona jednak taka nie była i zdawała sobie sprawę z tego, że nie po to urodziła się z błękitną krwią, aby ktoś taki jak Klaus mógł pozbawić ją przysłowiowego wianka jaki miał być prezentem dla jej przyszłego małżonka. Chciała się już odsunąć i powiedzieć mu prosto w twarz co myśli o takim zachowaniu, ale nie miała możliwości ucieczki. Mężczyzna znajdujący się obok niej też nie miał zamiaru odpuścić, a przynajmniej tak odczytywała jego gesty, gdyż jedna z jego dłoni znalazła się pod jej sukienką.

Spanikowała zdając sobie sprawę z tego, że nie może pozwolić mu na więcej. Szczerze to wolałaby, aby wyrzucił ja na zbity pysk. Miała przecież oszczędności na start by jej wystarczyło. Musiała więc zaryzykować i bronić tego co było dla niej cenne. Wykorzystała więc jego nieuwagę i kopnęła go kolanem w krocze, a następnie poderwała się i uciekła z kuchni. Nie oglądała się za siebie, ale słyszała groźby rzucane pod swoim adresem, otóż sprzeciwiła się nie tyle co swojego pracodawcy, ale również wampirowi. Choć tego ostatniego nie była świadoma.

Rosja. Rok 1916

— Powiedz mi jak ty robisz? — zapytała przyglądając się uważnie jak Alexander zwinnie zszywał z starych szmat kwadrat, który miał zastąpić im stracony przez laty latawiec. Nie byli dziećmi, ba nawet można było powiedzieć, że jej starszy brat w przyszłym roku obejmie rządy nad państwem. Jednak teraz siedząc w drewnianym domku na drzewie czuli się dokładnie tak samo jak w momencie, gdy byli dziećmi. Nic przecież nie zmieniło się od dnia, kiedy to zbudowali swoją twierdzę, która w zabawach stała się wieżą Anastazji natomiast Alexander był księciem ratującym księżniczkę z opresji. Mieli bliskie kontakty i byli niemal nierozłączni, ale było to normalne pośród rodzeństwa, gdzie jedno za drugim skoczyłoby w ogień.

— Może kiedyś cię nauczę, ale wątpię, aby lekcja szydełkowania przydała się przyszłej królowej — odpowiedział, na co dziewczyna tylko wywróciła oczyma. Znów się zaczynało. Ta sama śpiewka od kilku lat. Alexander Romanov nie przypominał w niczym swojego ojca. Ba nawet wielu ludzi wnioskowano, że dzieci cesarzowej pochodzą z nieprawego łoża, gdyż oprócz sprzeciwiania się ojcu byli inni od carskich dziadek. Inni na ich miejscu zapewne cieszyliby się z swojego tytułu, ale nie ta dwójka, która wolałaby zamiast w zamku mieszkać w tym małym, ale własnym domku na drzewie.

— Będę się za ciebie modlić Alexandrze — uśmiechnęła się, aby dodać mu nieco otuchy, a może i chciała również siebie napełnić nadzieją. Starała się przecież wierzyć w to, że jej brat ucieknie wraz z swoją ukochaną Marią, bo zdawała sobie sprawę z tego, że robił to dla niej. Miłość czasem bywała ślepa, a on zakochał się w córce zamkowej pokojówki mimo iż wiedział, że ojciec nie zaakceptuje tego związku.

— Bóg zapłaci również tobie za twe dobre serce Anastazjo. Proszę — mówiąc podał jej ukończony latawiec i pocałował siostrę w czoło, a następnie udał się w stronę wyjścia z ich małego sacrum.—  Baw się dobrze siostro, a ja muszę iść. Maria czeka — uśmiechnął się i opuścił pomieszczenie zostawiając Anne samą. Dziewczyna westchnęła. Bała się za każdym razem, gdy młodzi się spotykali. I choć z jednej strony cieszyła się szczęściem brata to z drugiej strony obawiała się gniewnej ręki ojca, który gdyby poznał prawdę to wychłostałby ją razem z Alexandrem za to, że go kryła, a Maria zapłaciłaby za miłość życiem. 

Nowy Orlean. Rok 1917

Anastazja nawet nie wiedziała w jakim momencie zasnęła, ale obudziła się z krzykiem. Kolejny raz śnił jej się ten sam sen. Krzyki odbijały się niczym echo w jej głowie i rozrywały czaszkę. Nie miała sił na walkę z senną marą, która po raz kolejny ukazywała jej brata. Czymże tak zawiniła, że musiała oglądać to wydarzenie  każdej nocy w snach, a teraz jeszcze zapewne przeżyje to podwójnie, gdyż zasnęła w dzień. Jej pozycja i praca były zagrożone, a ona ucinała sobie drzemkę. Nie było to mądre, dlatego też pospiesznie wstała i podeszła do miski, aby nalać do niej zimną już wodę z dzbana, a gdy to zrobiła obmyła twarz umazaną krwią. Teraz wyglądała lepiej, a przynajmniej miała taką nadzieję. Nie posiadała przecież lustra, aby to sprawdzić, musiała zdać się więc na swoją intuicję.

Pospiesznie poprawiła ubranie, aby wyjść i zająć się ponownie swoją pracą, ale widok jaki ujrzała w salonie nie był tym czego się spodziewała. Otóż leżała tam martwa kobieta, a obok trupa Klaus grał na fortepianie spokojną melodię. Za spokojną jeśli widziało się salon, który wyglądał dosłownie tak jakby przeszedł przez niego huragan, a Anastazja domyśliła się, że mężczyzna wyładował złość na niewinnych meblach.

— Jeśli już się wyspałaś księżniczko to posprzątaj to truchło i zapamiętaj sobie, że jeszcze raz mi się sprzeciwisz to ty znajdziesz się na jej miejscu — powiedział nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem i nie przerywając gry, a ona wiedziała jedno. Lepiej nie igrać z ogniem, chociaż czy aby na pewno nie była ćmą, która leciałaby do naftowej lampy tylko po to, żeby się spalić? 

Kolejny rozdział za nami i to chyba koniec mojego maratonu chociaż obiecuje, że postaram się dodać kolejny na dniach. Mam nadzieję, że podoba wam się ta wersja mojej "książki".

1917 Where stories live. Discover now