Deszcze niespokojne

831 82 132
                                    

"I guess I've lost the light..."

Kwiecień, poza przypiekającym coraz mocniej słońcem, niósł ze sobą także deszcze.

Ulewy nawiedzające Petersburg należały do jednych z najcudowniejszych widoków jaki widziały kiedykolwiek oczy Yuuriego. Dźwięk kropli tłukących zawzięcie o beton przeganiał smutek i koił zszargane nerwy, usypiając jak najpiękniejsza kołysanka, gdziekolwiek człowiek by się nie znajdował. W przypadku Yuuriego była to jego ulubiona, zatłoczona obecnie knajpka, gdzie jego przyjaciele złożyli zamówienie na stolik i rozmawiali żywo wokół niego, prawdopodobnie rozprawiając o tym co w tym momencie zaprzątało głowy wszystkich fanów łyżwiarstwa na świecie - na temat Nikiforova. Starał się nie zwracać na nich uwagi, ponieważ zwyczajnie go to denerwowało i miał wrażenie, że Ci ludzie zachowują się tak, jakby nie widzieli poza swoim idolem świata. Nie potrafił wciąż zrozumieć tego zachwytu nad Victorem i rozpływania się nad nim, jakby był Bogiem. To znaczy dla nich mógł sobie być kim chciał, ale dla Yuuriego, który leczył go i zdążył poznać nie był nikim wartym większej atencji niż to wymagane. Nie musiał więc przejmować się tym, że czegoś z ich rozmów nie zrozumie czy nie załapie.

Wpatrywał się sennie w okno kawiarni, od drugiej strony zalane wodą, i obserwował rozmazane sylwetki ludzi umykających pod wiaty przystankowe czy też daszki sklepów. Nie miał nawet siły się odzywać i zagadywać do nikogo, po prostu siedział z nietkniętym talerzem jedzenia przed sobą, mając nieme wrażenie, że nie powinno go tutaj być. Mógł oczywiście ich teraz zostawić wykręcając się nagłym wezwaniem do pracy, jednak jakkolwiek znużony nie czułby się w ich towarzystwie, wolał nie kłamać i postawić sprawę jasno.

- Słuchajcie, nie czuje się dobrze, spotkamy się następnym razem - powiedział do zebranych uśmiechając się przepraszająco i zdając sobie sprawę z tego, że nikt nie przejął się jego słowami.

Nie żeby go to bolało.

Zebrał swoje rzeczy i wyszedł z kawiarni, wprost na rzęsisty deszcz, nie widząc na ulicach śladu po żadnej taksówce, którą mógłby zatrzymać. Cofnął się więc pod zadaszenie knajpki i wykręcił numer do swojego bliskiego przyjaciela Chrisa, który akurat był przejazdem w Rosji. Wątpił szczerze w to, że mężczyzna odmówi mu pomocy, nieważne jak był zajęty. Lubili swoje towarzystwo, czuli się ze sobą wyjątkowo dobrze i chociaż Chris czuł do niego ewidentną miętę wiedział również, że Yuuri nie był typem człowieka wplątującego się w zawiłe, romantyczne relacje. Właściwie w ogóle związki, poza tym między nim i pacjentami, których leczył, go nie obchodziły. Po pierwsze - zbyt wiele razy dostał po tyłku, żeby teraz narażać się na zranienie, a po drugie nie było jeszcze nikogo w jego życiu, na tyle ujmującego za serce, by go do siebie przekonać. Była jeszcze trzecia strona - praca. Wątpił w to, by ktokolwiek chciał wiązać się z człowiekiem wiecznie zajętym i pochłoniętym tym co robił w stu procentach. Randki czy też spotkania w celu bliższego poznania się także nie były dla niego, ale nie czuł się przez to gorszy - po prostu należał do tej grupy ludzi, który lubowali się zdecydowanie bardziej w leżakowaniu w domu i gotowaniu z rodziną. I szczerze nie widział powodu, by nagle chcieć to zmienić, lubił swoje życie takim jakim było, nawet jeśli zachowywał się przez to jak zwykły, nietowarzyski kosmita.

Po krótkiej rozmowie z Giacomettim i upewnieniu się, że ten na pewno po niego przyjedzie, schował komórkę na samo dno torby wychylając głowę, żeby sprawdzić czy pada tak samo intensywnie jak kilka chwil temu. Uznając, że ulewa zelżała do przyzwoitego poziomu znośności, wyszedł kawałek dalej wypatrując czujnie samochodu kolegi, przy okazji mogąc podziwiać jak niebo rozświetla tęcza. Wpatrywał się w nieboskłon i nie mógł ukryć radości, która z jakiegoś powodu wypełniła teraz jego serce, sprawiając, że na moment zapomniał o wszelkich dręczących go sprawach. Po prostu cieszył oczy widokiem, którego naprawdę rzadko można było doświadczyć. Jedyne do czego faktycznie mógł się przyczepić to to, że Szwajcar wszystko mu spieprzył, zatrzymując się z rykiem klaksonu tuż obok niego, o mało go nie potrącając. Yuuri odskoczył gwałtownie i zmarszczył złowrogo brwi, kiedy z okna małego samochodu wychyliła się blond czupryna mężczyzny.

Long live the king | Victuuri ✓Where stories live. Discover now