45. „Ty chyba nie widzisz jak on na ciebie patrzy."

975 27 2
                                    

Staliśmy cicho, a wiatr rozwiewał nasze włosy. Oboje nie wiedzieliśmy co powiedzieć. Nasza relacja była cholernie skomplikowana. Kiedyś spaliśmy ze sobą, później zero kontaktu, a teraz niby przyjaźń. To było naprawdę pokurwione.

Brunet odpalił papierosa, a ja westchnęłam spoglądając w niebo. Nagle wydarzyło się coś dziwnego. Nora wybiegła przez drzwi szukając czegoś. Gdy w końcu nas zauważyła znalazła się przy moim ramieniu w mgnieniu oka. Dostrzegłam łzy na jej twarzy i spojrzałam na nią przerażona.

- Theo.- szepnęła oddychając głęboko.

Wystarczyło mi tylko jego imię, żebym zaczęła biec w stronę szpitala. Jake wraz z Martin mnie dogonili. Wparowałam do sali i zauważyłam jak reanimują mojego brata. Próbowali odciągnąć Rose od łóżka, ale ona się nie dawała.

- Proszę do cholery stąd wyjść!- krzyknął zdenerwowany lekarz.- Nie ułatwiają nam państwo pracy!

- Ale co-co się dzieje?- zapytałam zakrywając ręka usta.

- Proszę naprawdę opuścić sale.- podeszła do nas pielęgniarka.- Serce pacjenta nagle przestało bić.- wytłumaczyła, a ja wpadłam w panikę.

Jak to do chuja przestało bić? Przecież to niemożliwe?! On miał z tego wyjść! Chciał jebanej wolności! Oni muszą go uratować. Muszą.

Wpadłam w płacz i miałam atak paniki. Moje ciało całe się trzęsło, a ja nad tym nie panowałam. Parker próbował mnie pocieszyć, ale nic z tego. Widziałam tylko jak jedna łza spłynęła po jego policzku. To łamało mi jeszcze bardziej serce. Oni byli dla siebie jak bracia. Siedzieliśmy wszyscy na korytarzu przerażeni. Nie wyobrażałam sobie tego. To musi być sen. Czas mijał cholernie wolno. Każda sekunda trwała wieczność. Dreszcz przechodził po moim ciele, a łzy ciągle spoczywały na moich policzkach. Lekarz w końcu wyszedł przed sale, lecz jego mina nie wskazywała na nic dobrego. Rose wstała jako pierwsza. Wyminęła doktora i wbiegła do sali. Zrobiłam to samo.

Ku moim oczom zauważyłam leżącego brata w średniej wielkości, białej sali, lecz wtedy to nie miało znaczenia. Maszyny nie działały. Zaniemówiłam, a zrobienie jednego kroku było dla mnie czymś ciężkim. Ledwo brałam tlen, ponieważ natłok łez był jeszcze gorszy. Przed oczami miałam widok martwe ciało Theodore'a i żywą, kochającą go dziewczynę.

- Ty chyba sobie żartujesz, Hale.- powiedziała rozpłakana Rose, która była cała rozstrzęsiona.- Dopiero co zaczęliśmy nasz związek. Dopiero co chciałeś skończyć z tym gównem. Miałeś zacząć nowe życie, ale nie w taki sposób!- uniosła głos łkając jeszcze bardziej.- Nie zdążyłam ci nawet powiedzieć, że cię kocham, Theo. Nie możesz mnie i innych tak po prostu zostawić do jasnej cholery! Otwórz te swoje piękne niebieskie oczy i powiedz, że to jebany żart.

Staliśmy kilka kroków dalej. Byłam przytulona do Cameron'a, ponieważ nie potrafiłam na to patrzeć. Ten widok kurewsko bolał. Nie wierzę, że przez tą jebaną walkę go już nie ma. Że tak po prostu odszedł. Mój mały braciszek.

Nic mi nie powiedział o związku. Trzymał to jeszcze w tajemnicy. Oboje trzymali. Po tej informacji moje serce coraz bardziej pękało. Za każdym kolejnym słowem dostawałam kolejne wbite szpilki, w każdy czuły punkt.

- Proszę wyjść już z sali...- do pomieszczenia wszedł lekarz. Wilson odwróciła się w jego stronę z wrogim spojrzeniem.

- Nigdzie nie wyjdę.- zaprotestowała trzymając kurczowo za rękę bruneta. Dopiero teraz to dostrzegłam.- Zróbcie coś do cholery, żeby on żył! Theo nie poddaje się tak szybko, kurwa!

- Rose...- zaczął spokojnie Jonas.

- Nie...- wtrąciłam się w jego słowo.- Rose ma racje. Theo nie poddaje się tak szybko. Dlaczego nic nie robicie?!- krzyknęłam wyrzucając ręce w górę.

Because, I love you.Where stories live. Discover now