prolog.

298 46 8
                                    

              Grace miała ogromne, piękne, złote serce. Choć wiele razy zawiodła się na innych, nie dawała za wygraną. Walczyła ze złem, jednocześnie nie dzieląc świata na „dobro i zło". W każdym człowieku potrafiła dostrzec piękno. Była realistką, która tylko czasami unosiła się ponad ziemię. Kochała zwierzęta, kwiaty, kawę i przesiadywanie wieczorami na plaży. Uwielbiała wsiadać do swego zielonego, lekko już wyblakłego, garbusa i samotnie wyruszać na przejażdżki.

               Grace była zwykła. Wtapiała się w tłum.


               Louis nie pasował do definicji psychopaty. To prawda, był szczególnym przypadkiem. Stał się stałym bywalcem oddziałów psychiatrycznych i raczej nigdy nie robił tajemnicy ze swoich małych,szalonych wad. Mimo, iż funkcjonował jak „normalny" człowiek, często tracił kontrolę. Może dlatego pozostawał samotnikiem. Uważał, że zarówno dla niego samego jak i dla świata, lepiej będzie, gdy całe życie przejdzie samotnie. Sporo czasu spędzał z lekarzami, których praktycznie nigdy nie słuchał. Wyłączał się mniej więcej po dziesięciu minutach rozmowy i odlatywał do swego nieograniczonego żadnymi zasadami, świata.

                  Louis był inny. Zawsze odstawał od tłumu.


                   Ich spotkanie los planował od bardzo dawna. Dokładnie przygotowywał każdy najmniejszy szczegół. Z uśmiechem ukrywanym pod nosem, układał każdy oddech. Każde słowo, każde spojrzenie, każdą niepewność, każde niedopowiedzenie, każdy atak i każdą łzę. Zasadniczo, na początku idealnego planu, mieli sobie pomóc. Ale każdy wie jak przewrotny i okrutny potrafi być los. Nie oszczędził natłoku złych zdarzeń, ostrych słów i bolesnych gestów.

                   Grace i Louis spotkali się w połowie drogi. Choć z początku bardzo nieśmiało, może nawet niechętnie, kiedy spoglądali sobie w oczy, czuli jakby znali się od zawsze. Patrząc sobie w oczy dostrzegali niepozorne tajemnice, które każde z nich skrzętnie ukrywało w sobie. To, co narodziło się w ich sercach - po bardzo długiej drodze - było czymś o wiele większym od miłości i przyjaźni. Zaufanie, zrozumienie i zaakceptowanie wcale nie jest tak proste, kiedy w drugim człowieku dostrzegasz powód do strachu, który niemalże przysłania jego dobro. Nie jest tak łatwe, gdy jego oczy są puste, przepełnione lękiem i czymś zupełnie dla ciebie nieznanym. Nie jest łatwe, kiedy mimo przyjaznego, ciepłego spojrzenia, nie potrafisz ujawnić całego siebie i każdego ranka boisz się, że całe dobro jakie ci się przydarzyło, zniknie równie szybko i niespodziewanie, co się pojawiło.

                     Ich spotkanie było niczym zderzenie się dwóch odległych planet. Normalność zetknęła się z szaleństwem. Piękne słońce spotkało nieposkromiony huragan. Świat widział już wiele przeciwieństw, które po zetknięciu tworzyły wspaniałą całość. Być może dlatego tych dwoje wcale nie było wyjątkami. Być może nie wyróżniali się swoją historią. Być może w swojej odmienności byli zwykli. Ale dostrzeganie prawdziwego piękna w zwyczajności, jest wspaniałą umiejętnością. A docenienie szarości, pokolorowanie jej swoją duszą i uwiecznienie swą pamięcią, zasługuje na pochwały.



— Obiecaj mi coś, Grace.

— Tak?

— Obiecaj mi, że jeśli kiedykolwiek zaczniesz się mnie bać, odejdziesz. Bez zawahania, bez pożegnania. Nie zerkając za siebie.

— Nie mogę tego obiecać, Louis.





STALOWE MAGNOLIEWhere stories live. Discover now