rozdział 3: wszystko się zmienia.

115 28 2
                                    

        Po kilkunastu minutach bezmyślnego uderzania w worek, kiedy jego kostki zdarły się już prawie do krwi, a złość w jego duszy zmalała jedynie odrobinę, odsunął się od worka i odetchnął głęboko. Zaciskając powieki, przesunął koniuszkiem języka po wyschniętych wargach, oddychając nienaturalnie głęboko.

        Nienawidził takich dni. Dni, gdy w jego głowie panował jeszcze większy bałagan niż normalnie. Co dzień zmagał się z nielogicznymi myślami, ale to było czymś zupełnie innym. Z jednej strony takie okropne i wykańczające samopoczucie pojawiało się regularnie, z drugiej strony jednak, nigdy nie wiedział kiedy dokładnie nadejdzie przez co nigdy nie mógł się przygotować. Właściwie nawet gdyby wiedział, nie da się przygotować do takiego natłoku negatywnych i przerażających emocji.

      Dlatego każdego dnia, prócz strachu, do którego zdążył się już przyzwyczaić, odczuwał panikę. Czekając jak na szpilkach, na ataki, wściekłość, bezradność.

        Skrzywił się bezwiednie, kręcąc leniwie głową i potarł ociężale kark, ponownie zwilżając wargę. Dotykając zdartych kostek, jakby nie czując już nawet bólu, podszedł do brudnego okna. Spoglądał bez żadnych emocji na prawie puste ulice miasta. Na przytłaczającą monotonię, która drażniła go coraz bardziej.

       Pozostawiony samemu sobie, od kilkunastu lat musiał radzić sobie z nudą przeplataną atakami. Agresją, której przyczyny nikt nigdy nie potrafił zrozumieć. Nikt nie akceptował jego wybuchów, jego zmian nastrojów. Zawsze zrzucano winę na dorastanie w zbytnim dobrobycie. Każdy jego znajomy nazywał go rozpieszczonym księciem, popieprzonym psychopatą. Może tylko w jednym określeniu, jego dawni przyjaciele nigdy się nie pomylili.


      Louis chyba jako jeden z nielicznych w obecnych czasach, wciąż posiadał jeszcze telefon stacjonarny. Często używał go do spraw zawodowych, nie lubiąc się dzielić swoim prywatnym numerem. Nie cierpiał odbierać telefonów, szczególnie, gdy przebywał gdzieś na mieście. A jego komórka zazwyczaj służyła jako mała zabaweczka, która pomagała przy nie nawiązywaniu kontaktu wzrokowego, czy rozmowach z przypadkowymi, nadgorliwymi ludźmi.

      Gdy opuszkami palców przesuwał po zabrudzonej szybie, przyglądając się widokowi nieco wzburzonego morza, rozdzwonił się telefon. Louis wcale nie zamierzał odbierać. Wiedział, że to nic ważnego. W końcu tego samego dnia został zwolniony z pracy więc siłą rzeczy, to nie mogło być nic ważnego. I wcale się nie pomylił. Po trzech sygnałach, w małym mieszkaniu zabrzmiał niski, męski i bardzo poirytowany głos. Głos jego ojca.

       Louis, do cholery. Jestem zawiedziony twoim zachowaniem i naprawdę mam już dość. To był ostatni raz, kiedy pomogłem ci znaleźć pracę. Od tej pory musisz sam sobie radzić. Nie mam zamiaru znowu świecić oczami przed przyjaciółmi. Zachowaj się w końcu jak dorosły mężczyzna. Nie mam pojęcia jak to zrobisz, ale od dziś nie mam zamiaru finansować twojego życia i twoich wygłupów. Nie licz również na opłacanie przeze mnie kaucji. Weź się w garść.

        Chłopak wywrócił oczami, jeszcze mocniej napinając mięśnie. Tego dnia był na granicy, a telefon od jego ojca przerwał ostatnią, najcieńszą linię. Nogi same zaprowadziły go do worka treningowego, by znów móc się na nim wyżyć. Ze zdwojoną siłą irytacji i złości.


       Po kilku godzinach wszystkie emocje opadły, a Louis siedział bezczynnie na drewnianym krześle. Jego stopy co chwilę odpychały się od podłogi, a wzrok wbity był w pustą, białą ścianę. Nie zwracał już nawet uwagi na drżące palce, którymi co chwilę wystukiwał na swych udach nieznany rytm. Gwałtownie odwrócił wzrok w stronę szafki, na której spoczywało małe, białe pudełko z jego psychotropami. Podniósł się leniwie i jeszcze bardziej niechętnie podszedł do małej komody. Zaraz obok leków stała szklanka do połowy wypełniona świeżą wodą. Jedna i ta sama szklanka, zawsze w tym samym miejscu.

STALOWE MAGNOLIEWhere stories live. Discover now