rozdział 2: nigdy nie widziałaś takiego dziwaka?

114 32 11
                                    

Ta sama klinika, te same, jasne ściany o odcieniu brzoskwini. Te same irytujące kanapy. Jedynie inne twarze w recepcji w czwartkowy poranek. Tydzień po pierwszej, bardzo nieudanej próbie, Grace zdecydowała się zaryzykować po raz kolejny. Od tygodnia nie zaznała ani chwili spokoju przed myślami o haniebnej ucieczce. Czuła, że wyrzuty sumienia i wewnętrzny wstyd, zjedzą ją na śniadanie jeśli przeciągnie ten niepokój choćby o jeszcze jeden dzień dłużej.  

Poprawiła się na kanapie i skrzywiła lekko. Ściskała palcami plastykowy kubeczek i co chwilę zerkała na zegar tuż nad recepcją. Każda sekunda wprawiała Grace w coraz większą panikę. Czuła zażenowanie tym, jak postąpiła tydzień wcześniej i miała wrażenie, że każdy uważa dokładnie tak jak ona. Choć przecież na recepcji siedziała zupełnie inna kobieta, a doktor Whitman nawet jej nie widział. Możliwe, że ucieszył się z szybszego skończenia pracy, kiedy jego ostatnia pacjentka uciekła z poradni. Ostatecznym pocieszeniem Grace był fakt, że tego dnia przynajmniej w poczekalni przebywała sama, przez co czuła się choć odrobinę swobodniej.


Po dłuższej chwili usłyszała ciężkie kroki na schodach.Tuż na ich szczycie stanął znajomy, młody mężczyzna. Średniego wzrostu chłopak, o wypalonych niebieskich oczach. Pomimo młodego wieku, jego skronie zdobiły delikatne zmarszczki, a policzki i nos, ledwo widoczne piegi. Ciemnobrązowe włosy, które w promieniach słońca przybierały odcień rudego. Z niewiadomych powodów, na twarzy Grace pojawił się nikły uśmiech na widok znajomej twarzy.

Louis pojawił się w przychodni w trochę kiepskim stanie. Ten dzień zdecydowanie nie należał do najweselszych. Odkąd otworzył oczy, czuł w sobie napięcie. Strach i złość zmieszane ze sobą, w jego przypadku tworzyły mieszankę wybuchową.

Przywitał się z młodą recepcjonistką krzywym uśmiechem i bezwiednie uderzając dłonią w blat, wywrócił oczami.

Niespodziewany huk, wywołany gestem chłopaka, wystraszył niczego nieświadomą Grace. Podskoczyła na miejscu i w ostatniej chwili powstrzymała pisk, jaki miał wydobyć się z jej ust. Szybko potrząsnęła głową i wygładziła na udach bordowy materiał sukienki. Zanim pierwszy raz pojawiła się w poradni starała się tłumaczyć sobie samej i zrozumieć, że ile pacjentów pojawi się na miejscu, tyle przeróżnych zachowań napotka. Często, paradoksalnie, stresowała się właśnie tym, że nie będzie potrafiła zachować się stosownie do danej sytuacji. Że ludzie znów będą mieli powody do gadania, że ktoś zupełnie jej obcy zacznie oceniać.


Panując nad dalszą częścią ataku - który zazwyczaj kończył się co najmniej interwencją policji, kiedy dotykał go w towarzystwie obcych ludzi - Louis zajął odległe miejsce na skórzanej kanapie. Wziął kilka głębokich oddechów i drżącą dłonią potarł twarz.

Grace bardzo leniwie uniosła głowę i spojrzała na młodego chłopaka. Nawet przez gruby materiał koszulki, widać było jego napięte ciało. Od niego samego emanowała okropna i przerażająca aura. Mimo wszystko, dziewczyna nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Miała ochotę wstać i uciec z krzykiem, jednocześnie pragnąc podejść do niego i choć pozornie uspokoić jego skołatane nerwy. Grace zdecydowanie nie znała się na różnych przypadłościach psychicznych. Co w dalekiej przyszłości miało przynieść za sobą bardzo bolesne skutki. Nie miała pojęcia, że w przypadku Louisa, najlepszym wyjściem byłoby oddalenie się. Bo Louis nie nad wszystkimi atakami agresji potrafił zapanować.

Kiedy lustrowała bezwstydnie jego twarz, zapomniała na kilka sekund o otaczającym ją świecie. Nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że coraz szerzej otwiera usta.

- Nienawidzę, kiedy ktoś się na mnie gapi – odezwał się niespodziewanie, wrogim głosem i leniwie uniósł wzrok. Grace poczuła jak jej policzki przybierają mocno różowy odcień.

STALOWE MAGNOLIEWhere stories live. Discover now