4.

71 3 3
                                    

POV LUKE

Niedziela. Kurwa. Jutro trzeba iść do szkoły. Nie chcę, naprawdę. 

Mój ojciec tak jak myślałem ma dzisiaj kaca. Będzie leżał dzisiaj pewnie cały dzień w łóżku, czy coś. Co ja będę dziś robił? Z Codym w sumie nie chce mi się spotkać. To mój przyjaciel, ale każdy ma takie dni, w których nie chcesz się spotkać ze znajomymi, prawda? A z Nathanem nie mam jak się spotkać, bo jest przecież u babci. Dzisiejszy dzień chcę spędzić sam. Myśląc, słuchając muzyki. Pójdę na spacer do parku. 

Tak jak powiedziałem, poszedłem na spacer do parku. Jest chyba już godzina siedemnasta, a ja od rana nic nie jadłem. Jestem strasznie głodny, ale jakoś nie chcę mi się wracać do domu. Nie to, że się boję czy coś, po prostu chcę być sam. 

Jest osiemnasta trzydzieści. Siedzę na ławce w parku, w którym jestem od rana. Jest już ciemno, w sumie nie dziwie się, jest jesień. Oprócz mnie, w parku widzę jeszcze jakiegoś starszego pana. Jest ubrany cały na czarno i siedzi na ławce oddalonej ode mnie o około piętnaście metrów. Podszedłem bliżej i zobaczyłem, że ten pan płacze. Zapytam się co się dzieję. Pewnie mi nie odpowie, ale warto spróbować.

- Przepraszam Pana, czemu pan siedzi sam tutaj na ławce i płacze? Zimno jest, powinien pan siedzieć w domu.

- Nie ważne dziecko. Idź lepiej do domu. Jest już ciemno i może ci się coś stać. Nie przejmuj się mną, ja też zaraz pójdę - że co. Bez przesady, nie jestem już aż takim dzieckiem, żeby o dziewiętnastej leżeć już w łóżku. Nic mi się nie stanie.

- Proszę pana. Nic mi się nie stanie, nie jestem już małym dzieckiem. A pan się zaraz tutaj przeziębi. Niech idzie pan do domu.

Facet już nic nie odpowiedział, tylko wstał z ławki i poszedł przed siebie. Uznałem, że jeszcze tutaj posiedzę.

Jestem cholernie głodny. Nie jadłem nic od śniadania. Jeszcze przed pójściem do domu wstąpię do pobliskiego sklepu i coś kupię do jedzenia, bo pewnie ojciec wszystko zjadł. A w sumie, nie mam ochoty wracać do domu. Chwila, może napiszę do Codiego czy by mnie nie przenocował. Nie chcę mi się widzieć z ojcem. Tylko.. jeżeli pójdę do Codiego, będę musiał dać mu jakieś wyjaśnienie, czemu nie chce spać u siebie. Dobra, poczekam do dwudziestej drugiej, ojciec pewnie będzie już spał, więc szybko wejdę do domu nie zauważony. Dobry plan Luke.

Idę w stronę domu. Od godziny czuję się obserwowany. Może mi się tylko wydaję? Jestem pojebany. Na pewno nikomu nie chciałoby się mnie śledzić.

Idzie za mną teraz jakiś człowiek. Nie wiem kto to, bo nie widzę twarzy. Boję się trochę. Mam jakąś paranoję, naprawdę.

Ten ktoś zaczął biec. Jest coraz bliżej mnie.

Woła mnie.

- Ej ty! Zatrzymaj się!

Nie zatrzymuję się. Boję się.

- Słyszysz? Masz się natychmiast zatrzymać, jeżeli tego nie zrobisz, skończy się jeszcze gorzej!

Kojarzę ten głos. Tylko do kogo on należy? Luke, skup się.

- Okej, skoro się nie zatrzymujesz, inaczej się zabawimy Luke!

Skąd on zna moje imię? Dlaczego ten głos jest dla mnie znajomy? Cholera, do kogo on należy?!

Biegnie. Jest coraz bliżej. Cały czas krzyczy moje imię. A ja co? Idę dalej jakby nigdy nic. Teraz mało co widzę, bo łzy zasłaniają mi drogę. Tak, płaczę. Nie wiem co zrobić w tej sytuacji. Zatrzymać się, ignorować krzyki i iść dalej, czy uciec. Żadne rozwiązanie nie będzie dobre.

assWhere stories live. Discover now