XLIII

512 40 4
                                    

Minął tydzień, od kiedy Lauren znalazła się w szpitalu. Przez cały czas siedzieliśmy przy niej, na zmianę z Chrisem. Chłopak siedział nocami, a ja w ciągu dni. Kilka razy wpadła Lucy z Halsey, aby dowiedzieć się o jej stan. Codziennie pojawiały się nasze przyjaciółki, zwłaszcza DJ, która siedziała ze mną, aż do zamiany z bratem Lo.
Przyszedł ten dzień, w którym mieli wybudzać dziewczynę. Strasznie się bałam. Od rana chodziłam jak poparzona.

Stałam przed salą z Dinah i Chrisem. Czekaliśmy na zespół lekarzy. Bałam się, strasznie się bałam o Lauren. Byłam mocno zdenerwowana. To nie jest żaden zabieg, podczas którego mogłaby ucierpieć. Jednak gdzieś z tyłu głowy, człowiek zawsze ma obawy. Miałam złe przeczucie, że się nie wybudzi, lub będzie potrzebowała więcej czas na regenerację.

-Dzień dobry pani Cabello. Możemy zaczynać?- podszedł do nas uśmiechnięty starzec z siwą brodą.

-Myślę, że już bardziej gotowi nie będziemy.- powiedziałam i spojrzałam na moich towarzyszy. Posłałam im niepewny uśmiech.

-Proszę się nie martwić.- powiedział lekarz i położył dłoń na moim ramieniu. -Wszystko będzie dobrze.

Posłałam mu ciepły uśmiech, po czym weszli do środka. My stanęliśmy przy szybie i obserwowaliśmy całą sytuację. Chris trzymał mnie w talii i przytulał do swojej klatki piersiowej. Jane stała i jak wryta, patrzyła na przyszywaną siostrę.

Przez te wszystkie dni Dinah strasznie się obwiniała. Cały czas mówiła, że to tylko jej wina, że to ona jej nie powstrzymała. Codziennie przepraszała mnie, że do tego dopuściła.
Próbowałam jej wytłumaczyć, że nikt by jej nie powstrzymał. Zresztą ona sama, znała Lauren niemalże najlepiej. Znały się najdłużej. Jednak uparcie stała przy swoim.
Normani mówiła, że w domu zadręczała się tak samo. Mówiła, że siedziała całymi dniami w salonie i wpatrywała się pustym wzrokiem w ścianę. Co jakiś czas jedynie mówiła 'moja wina'. Wspomniała również, że blondynka kiepsko sypiała. Budziły ją w środku nocy koszmary, a później nie mogła już zwyczajnie zasnąć.
Z nią również nie było najlepiej.

Zobaczyłam, że lekarze odpinają kolejno jakieś urządzenia od szatynki. Wyjęli z jej ust rurkę i czekali. To czekanie było najdłuższym czekaniem w moim życiu. Najdłuższym, zaraz po operacji. Mimo upływu zaledwie kilku minut. W końcu dziewczyna zaczęła kaszleć. To był dobry znak, zaczęła oddychać samodzielnie.
Mężczyźni pomogli dziewczynie, zakładając jej maskę tlenową na twarz. I po chwili dziewczyna otworzyła oczy. Ujrzałam jej szmaragdowe oczy. Straciły one trochę blasku, jednak dalej były najpiękniejsze na świecie. Zaczęła rozglądać się nerwowo, a po moich policzkach zaczęły spływać łzy.
Medycy zbadali dziewiętnastolatkę, zamienili z nią kilka słów i wyszli.

-Może wejść jedna osoba, tylko proszę jej długo nie męczyć. Musi teraz dużo odpoczywać.- powiedział starszy pan, w okularach. Potarł palcem czubek nosa.- Ma za sobą bardzo ciężką walkę.- dodał.

-Dziękujemy profesorze.- powiedział Chris.

Staruszek skinął głową i odszedł w swoją stronę.

-Idź Mila do niej.- usłyszałam głos Jane.

Odkleiłam się od brata mojej dziewczyny i założyłam fartuch. Weszłam ostrożnie i cicho do sali. Szatynka spojrzała w moją stronę zmęczonym wzrokiem. Wyglądała jakby dopiero co przebiegła maraton. Podeszłam do niej, wyciągnęłam stołek spod jej łóżka. Usiadłam na nim, spojrzałam na Lauren i zaczęłam płakać.
Dziewczyna podniosła prawą rękę i po chwili poczułam delikatny uścisk na swojej dłoni.

-Dlaczego płaczesz?- szepnęła bardzo słabym głosem.

Zaczęłam płakać bardziej. Ona wyglądała, jakby ktoś, przejechał ją ciężarówką. Jej wzrok pokazywał, ile kosztowało ją wypowiedzenie tych dwóch słów. Ona wyglądała, jakby umierała, a ten widok strasznie mnie ranił.

To jest, ten rodzaj więzi, kiedy czujesz wszytko to, co osoba przypisana do twojego życia. Czujesz szczęście, kiedy twój partner je odczuwa. Patrzysz na jego uśmiech i uświadamiasz sobie, jak bardzo cieszy cię, ten widok. Nie jesteś już jak ci wszyscy ludzie, którzy zazdroszczą mu jego szczęścia. Nauczyłeś się tym cieszyć. Płaczesz, kiedy on płacze. Po prostu płaczesz z nim, próbując dotrzymać mu towarzystwa. Czujesz każdy ból, który on odczuwa. Niekoniecznie w tych samych miejscach, ale czujesz jego cierpienie.
To ten najprawdziwszy rodzaj miłości.

Uśmiechnęłam się do niej przez łzy. Próbowałam dodać jej otuchy. Chciałam dać jej to poczucie, że nie jest w tym wszystkim sama. Musiała wiedzieć, że jesteśmy w tym razem i cokolwiek się nie zdarzy, damy radę. Złapałam jej dłoń w swoją i przyłożyłam do moich ust. Musnęłam ustami jej wierzch i trzymałam już na tej wysokości. Dotarł do mnie chłód, którym zawsze emanowało jej ciało. Ucieszyło mnie to. Miałam pewność, że to ona. Moja Lauren.

-Tak strasznie cię kocham.- powiedziałam i ponownie pocałowałam jej dłoń.

Szatynka zaczęła powoli gładzić kciukiem, moją dłoń. Posłała mi słaby uśmiech, który i tak mnie, bardzo ucieszył. Każdy najmniejszy gest z jej strony, zadziałałby na mnie bardzo podobnie.

-Już jest dobrze.- wyszeptała i przymknęła powieki.

Na nowo zahipnotyzowała mnie swoimi oczami. Poczułam, jakby działo się to pierwszy raz. Czułam dokładnie to samo, przyjemne uczucie, które towarzyszyło mi za pierwszym razem.

-Tak. Już jest dobrze.- powiedziałam i nachyliłam się nad nią. Pocałowałam ją w czoło i siedziałyśmy już w ciszy.

Zanim wróciłaś CAMRENOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz