Rozdział 38

5.6K 207 45
                                    

Szłam zdecydowanym krokiem w stronę wroga. Nikt nie będzie krzywdził mojego mate. Alfa patrzył na mnie ciekawym i zawistnym wzrokiem. Zawarczał na mnie, ale ja się nie przestraszyłam. Dam radę. Napinam cięciwę i strzelam do wilka, ten łapie strzałę w pysk i ją łamie. Skacze na mnie z ogromną siłą. Uderzam głową o ziemię i czuję ogromny ból. Wiję się z bólu czując pulsujący ból w ramionach i głowie. Kiedy alfa ma już mi poderżnąć gardło pazurami ja łapie go za łapę i z nadludzką siłą go od siebie odpycham. On patrzy na mnie zdezorientowany. Podnoszę się i mam go właśnie zabić strzał, kiedy moja noga sama się zaczyna łamać. Krzyczę z bólu i padam na ziemię. Moje ręce się łamią i wyginają w dziwny sposób. Pali mnie w środku. Z mojego gardła poraz kolejny wylatuje krzyk pomieszany z wyciem?!. Nagle nie czuje już nic. Otwieram oczy i widzę wyostrzony obraz. Mam lepszy słuch i czuję bardzo dużo zapachów. Patrzę w dół i widzę, wilcze łapy!?

-'' Talia?! To ty''- rozglądam się za alfą

-''Tak a teraz skopmy tyłek temu zwyrolowi '' - moja wilczyca wręcz warczy gdy to wypowiada

-'' No to jazda '' - widząc, że ogłószony alfa jest niedaleko biegnę na niego i skaczę z zdwojoną siłą. On skamle cicho i odpycha mnie. Warczę na niego a on na mnie. Zataczamy krąg wyzywając się do walki. Atakuję pierwsza wgryzając się w jego skórę. On mocno mnie odpycha i zadaje mi mocną ranę na tylnej łapię.

Nagle wzbiera się we mnie nadludzki gniew. Warczę na niego sącząc ślinę w pyska. Moja wilczyca przejmuje kontrolę. Skacze na niego i wbijam mu pazury w brzuch. Patrzę na to wszystko jakby to powiedzieć '' z boku''. Kiedy talia wbija mu pazury w brzuch i rozrywa go na strzępy, uśmiecham się pod nosem. Dobrze mu tak. Kiedy kończy ja przejmuje stery i podchodzę do mojego mate. Wilki tamtego gościa uciekają a do nas podchodzą bety i biorą go do skrzydła szpitalnego. Ja szybko biegnę do pokoju tam przemieniam się i ubieram.

Dalej nie mogę w to uwierzyć, talia wróciła!! Uśmiecham się jak głupia sama do siebie a moja wilczyca tylko się śmieje. Teraz dopiero zdaje sobie sprawę, że tak bardzo mi jej brakowało. Ale nie pora na czułości. Wybiegłam z pokoju i kieruje się do skrzydła szpitalnego. Oby Aronowi nic nie było. Kiedy jestem na miejscu z sali wychodzi lekarz.

-Doktorze wie Pan co z moim mate? - on patrzy na mnie z współczuciem.

-Luno. Alfa on, on żyje ale walczy o nie. Nie jest z nim za dobrze. Ma bardzo głębokie rany - spuszcza głowę

-Nie to nie może być prawda! - w moich oczach zbierają się łzy. Nagle z sali mojego mate wydobywa się pisk. Lekarz szybko biegnie tam. Podchodzę do szyby i widzę jak go reanimują. I co to wszystko ma się tak skończyć? On ma tak teraz umrzeć!? To nie może być prawda! Po trzydziestu minutach mojej psychicznej męki z sali wychodzą lekarze

-I co z nim? - lekarz tylko spuszcza głowę i kiwa przecząco a następnie odchodzi

Aron nie żyje? Nie mogąc przyswoić tej informacji padam na ziemię. Z mojego gardła wydobywa się ryk rozpaczy. On nie żyje!! Podnoszę się i wbiegam do jego sali. Dotykam jego ręki. Całkiem zimna. Płaczę cały czas. Wtulam się w jego jeszcze nie dokońca ostygłe ciało.

-Aron błagam obudź się - płaczę cicho w jego ramię - nie wygłupiaj się. Proszę błagam cie ja sobie nie poradzę - nagle nie wiem czemu ale uderzam z całej siły w jego klatkę piersiową i tak jeszcze drugi raz. Nie widząc żadnych efektów upadam na kolana. To nie może sie tak skończyć!!! Podnoszę się z ziemi i ostatni raz spoglądam na martwe ciało Arona. Mam już wychodzić z sali cała zapłakana kiedy nagle....

Mam nadzieję że się podoba😍😍

Moja MateWhere stories live. Discover now