Prolog

2.5K 91 7
                                    

Bossier City, Luizjana, 1991r.

Tego lata nie było jeszcze tak upalnie jak dziś. Termometry szalały, ale dało odczuć się niesamowity żar płynący z nieba. Mało kto siedział w taką pogodę w domu, na podwórkach i we wszystkich ogrodach dało się dostrzec sąsiadów leżących na trawie, leżakach bądź kocach lub dzieci biegające pod zraszaczami. Niektórzy postanowili pojechać nad Red River opalać się na pomoście bądź wędkować. Zapewne wieczorem wszyscy wrócą do domów i zaczną grillować, choć i o tej porze dnia znaleźli się tacy, którzy preferowali właśnie takie śniadanie.

Genevieve nie lubiła wylegiwać się na słońcu. Siedziała w cieniu wielkiego dębu w ogrodzie, oparta o jego pień i czytała książkę, którą dostała w szkole jako nagrodę w konkursie recytatorskim. Był to „Wielki Gatsby", którego znała już niemalże na pamięć, ale zawsze pożyczała książkę od babci, dlatego cieszyła się, że ma wreszcie własny egzemplarz.

Ojciec dziewczyny siedział przy basenie w słomianym kapeluszu na drugim końcu ogrodu. Był to mały, dmuchany basenik napełniony tylko trochę wodą. Mężczyzna mówił coś do swojej trzyletniej córki, która siedziała w środku otoczona pływającymi w wodzie lalkami i dmuchanymi kaczkami. Dziewczynka wciąż wesoło chlapała wodą, przez co jej ojciec był już cały mokry. W taki upał nie było to jednak problemem, a wręcz błogosławieństwem.

- Genny, skocz do łazienki i napełnij wiadro letnią wodą. Leanne już prawie całą wylała. - wrzasnął ojciec do swojej starszej córki, która żałowała, że musi oderwać się od czytania. Wiedziała jednak, że jeśli nie spełni prośby taty, to on pójdzie po wodę, a ona będzie musiała pilnować siostry, która całą ją zmoczy.

- Nie możesz nalać jej z węża ogrodowego? I tak jest ciepło, po co letnia woda. - narzekała mając nadzieję, że ojciec jej posłucha. Spojrzał na nią z powagą, nie zwracając uwagi na dziewczynkę pluskającą go wodą po spodenkach.

- Nie chcę, żeby twoja siostra się przeziębiła. - odwrócił się do drugiej córki i zaczął się z nią wygłupiać. Genevieve wiedziała, że dyskusja dobiegła końca. Zostawiła książkę pod drzewem i ruszyła w stronę tarasu, by wejść tylnymi drzwiami do domu.

Już w jadalni było czuć zapach wypieków. Dziewczyna dziwiła się, jak jej matka może piec w taką pogodę. W kuchni było przez to chyba z dziesięć stopni więcej, niż na dworze. Matka wyjęła z piekarnika idealnie wypieczoną szarlotkę, której woń jeszcze bardziej wypełniła cały dom. Gen chciała już sięgnąć po nóż i pokroić pysznie wyglądający placek.

- Genny, zostaw to! - matka pospiesznie wyrwała córce nóż z ręki. - Szarlotka dla nas dopiero się piecze. Ta jest dla sąsiadów.

Genevieve nigdy nie rozumiała, dlaczego mama tak bardzo się starała zaprzyjaźnić ze wszystkimi w okolicy. Matka pochodziła ze Shreveport, a ojciec z Nowego Orleanu. Kupili ten dom szesnaście lat temu, gdy urodziła się ich pierwsza córka i od tamtego czasu jej matka przygotowywała powitalne wypieki dla każdego, kto wprowadzał się w promieniu pięciuset jardów i dla tych, którzy już tu mieszkali.

Dziewczyna wypełniła prośbę ojca, po czym wróciła pod drzewo i znów zaczęła czytać w miejscu, gdzie ostatnio jej przerwano.

- Genny! - usłyszała wołanie matki i spojrzała na taras. Stała w fartuchu ubrudzonym mąką i pokazywała ręką, że dziewczyna ma przyjść do środka.

„Cholera" mruknęła pod nosem, bo nigdy nie klęła przy rodzicach i poszła za mamą do kuchni.

- Zaniesiesz to sąsiadom naprzeciwko. Powiedz, że to od nas w zamian za pomoc przy remoncie pokoju. - powiedziała dumna ze swojej pracy matka podając jej ostrożnie szarlotkę okrytą folią. Poprawiła jasne włosy związane w kok i zdjęła fartuszek.

- Dlaczego ja zawsze muszę to robić? - narzekała dziewczyna, bo kwestię powitalną znała już na pamięć, tak samo jak podziękowania za każdą pracę, w której pomagali im sąsiedzi. Co chwilę ktoś w okolicy się wyprowadzał, a na jego miejsce przychodził ktoś nowy i za każdym razem to ona musiała przynosić im ciasto i miłe słowo, to samo dotyczyło pękniętej rury czy remontu. Rzecz w tym, że przy przebudowie jej pokoju nawet nie była w domu. Nie chciała spać na kanapie w salonie, dlatego ten tydzień spędziła u swojej najlepszej przyjaciółki. Kiedy pomyślała o swoim sąsiedzie, który pomagał przy pracach w jej pokoju, a którego nie cierpiała, od razu wpadła na pomysł by się stąd wynieść na czas remontu.

- Bo jesteś urocza i dobrze wychowana, niech wiedzą, że w tej okolicy są grzeczni i uprzejmi ludzie, którzy potrafią się odwdzięczyć za pomoc. Poza tym to był remont twojego pokoju. - zaczęła mówić matka poprawiając jej zwiewną sukienkę, która od siedzenia na trawie trochę się wygniotła.

- Nie wiem po co tak zawzięcie im pomagasz. Rozumiem, że są biedni, ale to chyba nie nasz problem.

Matka spojrzała na córkę wilkiem. Genevieve niechętnie chwyciła za blachę z ciastem i ruszyła w stronę przedniego wejścia. Przeszła na drugą stronę ulicy i stanęła pod małym, parterowym domkiem z białej cegły. Był chyba najmniej okazałym domem na całym osiedlu, gdzie nie brakowało także ogromnych posiadłości ludzi, którzy chcieli mieszkać poza wielkim miastem. W porównaniu do ich średniej wielkości piętrowego domu, ten wyglądał na naprawdę mały, w dodatku w wielu miejscach odpadał tynk.

Gen nie lubiła tych sąsiadów. Nie miała nic przeciwko kobiecie w średnim wieku, ponieważ była naprawdę miła i nigdy jej w niczym nie zawiniła. Jej młodszy syn też był w porządku, chociaż denerwowało ją, że matka nie ufała jej i zatrudniła go do opieki nad jej siostrą, choć i to miało swoje plusy, ponieważ mogła wychodzić wieczorami do koleżanek pod nieobecność rodziców lub spokojnie się uczyć w swoim pokoju. Najbardziej denerwował ją jego starszy brat - zarozumiały i buntowniczy chłopak, który miał o sobie zdecydowanie za wysokie mniemanie i uważał, że wszystko mu wolno. Pomimo, że mieszkali tu od urodzenia, rzadko go widywała. Ciągle gdzieś się włóczył, mało bywał w domu, a w szkole zobaczyła go może kilka razy, bo ciągle wagarował.

Przy drzwiach był zepsuty dzwonek, a na pukanie nikt nie odpowiadał. Dziewczyna była pełna rezygnacji i chciała jak najszybciej wrócić do domu, dlatego po kolejnej próbie uderzania pięścią w drzwi odwróciła się na pięcie i zaczęła iść powoli betonową ścieżką w stronę swojego domu. Nagle ktoś szarpnął za drzwi domu sąsiadów.

Przed jej oczami stanął postawny chłopak o hipnotyzującym spojrzeniu. Miał dłuższe włosy, stał w drzwiach bez koszulki, a spodnie miał całe przemoczone. Patrzył na dziewczynę jakby zły, że przerwała mu dobrą zabawę. Genevieve niemalże na jego widok nie upuściła ciasta, zmusiła się jednak do podejścia pod drzwi i wypowiedzenia swojej kwestii:

- Cześć, nazywam się Genevieve Montgomery i mieszkam naprzeciwko. - powiedziała wyciągając do chłopaka rękę, a w drugiej nadal trzymała ciasto. Skorciła się w myślach za drżący głos i rękę trzęsącą się, gdy tylko ją uścisnął. Tak bardzo go nie lubiła, a jednocześnie był tak cholernie seksowny.

- Shannon Leto. - odparł krótko chłopak, jakby silił się na miły ton. Spojrzał na ciasto, o którym Gen już prawie zapomniała.

- Moja mama upiekła dla was ciasto, za pomoc przy remoncie. - odparła lekko bełkocząc. I to ty wygrałaś konkurs recytatorski, pomyślała. Nie mogła się jednak skupić na rozmowie, bo wciąż wpatrywała się na jego umięśnioną sylwetkę i duży tatuaż na ramieniu.

- Yhm, dzięki. Nie ma sprawy. - odparł obojętnie chłopak, wziął ciasto i trzasnął drzwiami.

Wróciła do domu tylnym wejściem i usiadła przy drzewie. Nie mogła się już jednak skupić na czytaniu, myśląc cały czas o swoim sąsiedzie i o tym, jak żałośnie musiała przed nim wyglądać. Ale przede wszystkim była zła na samą siebie za to, że ktoś taki jak on mógł się jej spodobać.

Erase This FaceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz