Rozdział Czterdziesty Szósty

204 54 67
                                    

– Nie jestem pewna, czy to aby na pewno dobry pomysł– mruknęła Ulewa, wpatrując się z nieufnością na wejście do legowiska Obcinacza. Od kiedy tylko pamiętała, trzymała się od tego miejsca z daleka, zastraszona opowieściami matki o tych wszystkich strasznych rzeczach, które się tam rzekomo działy.

– Ja również– zgodził się z nią Szerszeń, na którym drzwi nie zrobiły większego wrażenia i poświęcił im naprawdę mało uwagi. O wiele więcej zainteresowania wykazywał pieszczochem, z którego nie spuszczał wzroku od dłuższego czasu.

Orli Pazur natomiast już dawno dał sobie spokój z pilnowaniem Irysa. Po pierwsze zupełnie nie czuł się na siłach, by to robić, a po drugie... gdyby nie on, Mżąca Łapa pewnie nigdy by go nie odnalazła, dlatego miał nadzieję, że kocur nie ma złych zamiarów i działa w dobrej wierze, jednak mimo to gdzieś z tyłu głowy ciągle tkwiło mu przeświadczenie, że nie skończy się to tak dobrze jak pierwotnie miało, a Irys po prostu ich wystawił.

– Nie możemy się teraz wycofać!– oburzyła się uczennica, której ton głosu niewątpliwie do niej nie pasował. Był twardy, pewny siebie, zupełnie, jakby należał do kogoś innego. Orli Pazur uśmiechnął się słabo, widząc jak kotce zależy na tym, by go uratować.

– I tego nie zrobimy– warknął pręgowany włóczęga, wywracając oczyma. Wojownik zauważył, że kocur często tak robił.– Po prostu ten plan jest strasznie idiotyczny i ryzykowny.

– Ale może się udać– upierała się Mżąca Łapa, za nic w świecie nie chcąc odpuścić.– Koty domowe często tu bywają i mają się dobrze.

– Jeśli „dobrze" znaczy tyle co bycie leniwym futrzakiem, to muszę ci przyznać rację– prychnął Szerszeń, rzucając Irysowi pogardliwe spojrzenie, którego nie sposób było nie zauważyć.

– Chyba nie wiesz, o czym mówisz– fuknął pieszczoch, od jakiegoś czasu zamiatający ziemię puszystym ogonem.– Ja nie obijam się całymi dniami.

– Jesteś zależny od swoich Bezsierstnych– stwierdził włóczęga, którego pyszczek wyrażał odrazę i obrzydzenie Irysem.– Jesz karmę!

– To nie znaczy, że mi smakuje!– Kocur zmarszczył brwi, zerkając wrogo na Szerszenia. Nie chciał, by pręgowany kot mu ubliżał.

– Przestańcie natychmiast– uciszyła ich Ulewa, przyglądająca im się ze znudzeniem od kiedy tylko zaczęli sprzeczkę.– Teraz nie mamy na to czasu. Musimy zanieść go do środka.– Wskazała łapą na brązowego wojownika i trąciła go łapą gdy zorientowała się, że ten znowu zaczynał tracić z nimi kontakt.

– I to jak najszybciej– dodała uczennica, wyglądając ostrożnie zza Potwora, za którym się ukryli. Na początku nie do końca ufała słowom włóczęgów, że gdy stoi, jest zupełnie niegroźny, ale gdy nie poruszył się od ich przybycia ani razu, doszła do wniosku, że może na razie po prostu śpi.– Nie widzę żadnych Dwunożnych.

Orli Pazur poczuł, jak ktoś podnosi go na łapy. Zamrugał kilka razy oczami, by pozbyć się migających mu wszędzie plamek i spróbował stanąć o własnych siłach, co z każdą chwilą wychodziło mu coraz gorzej. Zanim zdążył upaść, z jednego boku podparł go Szerszeń, a z drugiego Irys, który znajdował się najbliżej.

– Mżąca Łapo, my pójdziemy z tyłu. Ostrzeżemy ich, gdyby jakiś Bezsierstny zaczął iść za nami– odezwała się szara kotka, przywołując do siebie uczennicę i obie wyszły z ukrycia zaraz po trójce kocurów, poruszających się dość wolno i niezdarnie, ze względu na rannego towarzysza.

– Obcinacz mu pomoże? Wiesz... tak bez tego obcinania?– zapytała szeptem Mżąca Łapa, nachylając lekko głowę ku włóczędze. Nie chciała, by Irys, Szerszeń, czy tym bardziej Orli Pazur usłyszeli jej słowa.

Wojownicy: Spadające Gwiazdy Where stories live. Discover now