Rozdział 26

3K 225 54
                                    

Dotarliśmy na miejsce chwilę przed czasem.

Dziwnym trafem, oczywiście z którym nie miałem nic wspólnego, okazało się, iż nieopodal znajdowało się czarodziejskie miasteczko.

Niewielkie kamienne domki otaczały okrągły plac z wielką rzeźbą lodową w samym jego środku. Przedstawiała ona pięknego jednorożca stojącego na tylnych nogach. Domy przystrojone były gałązkami i kolorowymi ozdobami, zewsząd docierał do nas przyjemny gwar rozmów i korzenny zapach ciast.

Objąłem jedną ręką Tom'a w pasie i poprowadziłem na główny plac. Chór zebrał się pod wejściem do okazałego budynku i odziany w śmieszne czapki prezentował świąteczne czarodziejskie piosenki.

- Całkiem tu klimatycznie - stwierdził Tom wodząc wzrokiem po przechodzących czarodziejach. Większość z nich, tak samo jak i my, ubrana była elegancko. Co pozwoliło mi stwierdzić, że są tutaj z tego samego powodu.

Nieopodal nas zebrała się grupka właśnie takich ludzi, chciałem już zabrać Tom'a z plac, by nie poznał celu naszej wyprawy, lecz coś w tym tłumie przykuło moją uwagę. Po chwili zorientowałem się dlaczego. Młody czarodziej z wielkim dzwoneczkiem przy swojej świątecznej czapce, niósł wielką tacę pełną parujących kubków. I zmierzał prosto w naszą stronę.

- Bonne Année messieurs - zawołał do nas machając ręką w rękawiczce i nad wyraz zręcznie manewrując w tłumie z tacą w jednej dłoni.

- Bonne Année - odpowiedziałem dziękując Fleur za to, iż swego czasu podczas rodzinnych świąt u Wesley'ów próbowała mi wcisnąć parę francuskich zwrotów, ponieważ, jak to ujęła, mój "f'ancuski jest taki u'oczy" - Merci beaucoup - dodałem, gdy wcisnął w nasze dłonie dwa kubki gorącego napoju o tym cudownym aromacie i zniknął po chwili w tłumie.

Tom obserwował mnie uważnie, jednak nie mówił nic.

- No, co? - Spytałem biorąc łyk, jak się okazało pysznego, wspaniałego, wysokoprocentowego grzańca.

- Twój francuski, jest...

- Tak seksowny, że aż miękną ci kolana? - spytałem kończąc za niego.

- Raczej wręcz przeciwnie - powiedział kręcąc z pożałowaniem głową, jednak błądzący uśmiech na wargach psuł efekt.

- To może intrygujący? - kontynuowałem nie dając mu wygrać.

- Nie tym razem, Harry.

- Niebanalny? - spróbowałem.

- To na pewno! Myślę, że nikt tutaj nie powiedziałby tego tak, jak ty - parsknął pod nosem.

- Ranisz mi serce - zatopiłem swoje smutki w grzańcu dopijając go do dna.

- Może już starczy, chyba nie chcesz znowu popaść w alkoholizm? - zabrał mi kubek.

- Eeej, to picie to była wyłącznie twoja wina - wytknąłem mu.

- Jak możesz zrzucać to na mnie? - Zapytał prowadząc mnie dookoła placu.

- Powiedzmy, że na początku dość mnie...

- Onieśmielałeś, zachwycałeś, podniecałeś - dokończył ze złośliwym uśmieszkiem.

- Dodajmy stresowałeś na początek, a nawet nie zaprzeczę, Tom.

Skradłem mu całusa zaskakując go tym zupełnie i zaciągnąłem go w jedną z uliczek. Wąski chodnik pokryty był śniegiem tworząc dość śliską powierzchnię, oczywiście bardzo niebezpieczną dla każdego przechodniego. Szczególnie dla mnie, bo po zaledwie paru krokach poślizgnąłem się niemal przewracając Tom'a, który wciąż trzymał mnie pod ramię. Łut szczęścia pozwolił ustać mi jednak na nogach, chociaż może bardziej Riddle podtrzymujący mnie. Podparłem się ściany jednego z mijanych, zamkniętych o tej porze, sklepów.

Prince?  (tomarry)Where stories live. Discover now