31.

759 36 40
                                    

- Adrian stracił bardzo dużo krwi. Podczas operacji wystąpiło sporo komplikacji - zaczął lekarz. Słuchając tego, nogi się pode mną ugięły. Kuba objął mnie mocno, dzięki czemu nie upadłam.

- Chyba nie chce mi pan powiedzieć, że on... - ostatnie słowo nie chciało mi przejść przez gardło. Nie mógł umrzeć. Nie wyrażałam na to zgody.

- Adrian żyje - uspokoił nas. Wszystkim nam spadł kamień z serca.

- Możemy do niego wejść? - od razu spytał Igor.

- Problem w tym, że jest w śpiączce - wydusił z siebie.

- Boże... - zmartwiłam się na nowo. Kuba przycisnął mnie do siebie, gładząc ramię.

- Za ile się obudzi? - dociekał blondyn.

- Nie wiem... Może jutro, może za tydzień, może za miesiąc, rok... A może się nie obudzić. Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Usunęliśmy kulę, miejmy nadzieję, że będzie mógł poruszać ręką. 

- Nie pociesza nas pan w tym momencie - Kinga splotła ręce na piersi.

- Zrobiłem, co mogłem - westchnął lekarz. - Teraz zostaje nam tylko czekać i być dobrej myśli.

Po tych słowach kazał mi wrócić na salę, czego nie chciałam zrobić, ale obiecał, że jak tylko będzie to możliwe, to po mnie przyjdzie i zaprowadzi do Adriana. Tylko dlatego się zgodziłam. Za mną podążał orszak pogrążonych w myślach przyjaciół. Usiadłam na szpitalnym łóżku i podciągnęłam kolana pod brodę. Chłopaki zajęli krzesełka, jakie znajdowały się na mojej sali, a Kinga znalazła sobie miejsce na kolanach Igora, który ochoczo ją przyjął. Złożyła czułego, lecz krótkiego całusa na ustach szatyna, na co ten lekko się uśmiechnął i oparł policzek o jej ramię. Wydawało mi się, że byli jacyś zbyt śmiali w gestach. Nie mam na myśli żadnych czynów nie na miejscu, ale po prostu zwykle nie całowali się, gdy patrzyliśmy. Oczywiście, wszyscy wiedzieliśmy, że coś między nimi jest, ale oni zawsze się z tym kryli. Dziś? Dziś zachowywali się, jakby to było normalne. Jak normalna para.

Było już późno. Stwierdziłam więc, że podpytam Kingę o to jutro.

- Jedźcie do domu, wyśpijcie się, bo mi tu padniecie - odezwałam się wreszcie. Trochę protestowali, upierali się, że zostaną ze mną, ale ostatecznie udało mi się ich wysłać do domu. Doceniałam ich wsparcie, byłam im za to niezmiernie wdzięczna, ale nie mogli z mojego powodu zaniedbywać siebie. Padali na twarze. Byli cholernie zmęczeni. Musieli wypocząć.

Sama też próbowałam zasnąć, ale jakoś mi to nie wychodziło. Wierciłam się, nie mogąc znaleźć sobie odpowiedniej pozycji. W dodatku chciało mi się palić. I to okropnie. Potrzebowałam się chociaż w minimalnym stopniu odstresować, gdyż cały czas myślałam o Adrianie, a teraz, gdy zostałam sama wróciły jeszcze chwile spędzone w tej przeklętej piwnicy. Oczy tych bestii, które robiły ze mną, co tylko chciały. Zacisnęłam powieki, pod którymi zebrały się nowe łzy. Starłam je i opuściłam salę. Właściwie nie wiem po co. Po prostu musiałam się przejść.

- Dlaczego pani nie śpi? - spytała mnie pielęgniarka z troską w głosie. Miała na oko z sześćdziesiąt lat. Jej łagodny wzrok i tęga budowa komponowały się razem w wizerunek babci, która lubi rozpieszczać wnuki.

- Nie mogę zasnąć - odparłam. Chwilę patrzyła mi w oczy.

- Coś cię gryzie, dziecino - bardziej stwierdziła, niż spytała.

- Dużo tego - przyznałam. Pielęgniarka usiadła na plastikowych krzesełkach i spojrzała na mnie wyczekująco. - Nie chcę pani obarczać swoimi problemami.

Grzech || Adrian Borowski & ReTo ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz