24.

5.9K 390 417
                                    

Siedział ze zwieszoną głową na łóżku. Tym razem na własnym łóżku we własnym dormitorium. Nie łatwo było wyrwać się ze Skrzydła Szpitalnego. Pomfrey do końca upierała się, że po takim czasie był strasznie osłabiony. Mógł wrócić do niej szybciej niż tam trafił, szczególnie jeśli sam wybierał się w drogę powrotną do lochów.

Jednak tak się nie stało. Mimo wszelkich podejrzeń pielęgniarki, chłopak bez żadnych większych problemów dotarł na miejsce. Starał się to zrobić jak najszybciej, ignorując prośby kobiety o ostrożność. Może i był odwodniony, i osłabiony, ale to przecież jego nie pierwszy raz. Wiele razy był na granicy wyczerpania, a jakoś zawsze z tego wychodził. Choć wiedział, że te szczęście kiedyś się wyczerpie, a on srogo zapłaci za swoje błędy.

Siedział tam w samych bokserkach. Przez dobre pół godziny stał przed lustrem, staranie oglądając własne ciało. Nie znalazł nic. Kompletnie nic. Żadnych blizn, małych nacięć ani znaków. Nic, co mogłoby go na coś nakierować. Jedynie kilka siniaków na barkach i szczęce, a także poobijane kości biodrowe. Ale to nic mu nie dawało. Śmierciożercy prawdopodobnie zrobili je, gdy usilnie próbowali mu pokazać cierpienie matki. A jego nie odchodziło tamto, nawet nie chciał do tego wracać. Jego interesował późniejszy przebieg akcji, o którym nikt nie zamierzał go informować.

To nie miało sensu. Siedział tam zgarbiony, prawie nagi, chowając twarz w otwartych dłoniach. Czuł się bezradny. Wyczerpany i zmęczony życiem. Nie dawał rady. Nie potrafił poradzić sobie sam. Potrzebował kogoś obok, ale na nikogo takiego nie zasługiwał. Nie był wart żadnego istnienia i sam o tym dobrze wiedział. Był bezwartościowym śmieciem w tym bezwzględnym świecie.

Siniaki na biodrach były niczym, tak samo jak sine ślady na barkach. Były łatwe do ukrycia, praktycznie niewykrywalne. Większy problem jedynie stanowiła szczęka. Fioletowe ślady w okolicy jego brody cholernie rzucały się w oczy. Były właściwie nie do ukrycia. I wtedy pojawiało się pytanie, jak pokazać się z tym na zajęciach. Nie łatwo było to wyjaśnić, chociaż jedyne osoby, które mogły pytać o podejrzane ślady dobrze wiedziały jak te powstały.

Draco w pewnym momencie nie wytrzymał. Podniósł się z łóżka i podszedł do ściany, z całej siły uderzając w nią pięścią. Od razu poczuł skutki tego działania, ale niewiele sobie z tego zrobił. Czuł się beznadziejnie, a to, do czego był wtedy gotów się posunąć, podchodziło pod akt desperacji.

Oparł głowę o zimne kamienie, opuszczając wreszcie bezwładnie rękę. W tej nędznej pozycji spędził kilka ładnych chwil. Nie mógł się ruszyć. Jakoś nie dał rady się pozbierać. Stał tam ze spuszczonymi wzdłuż ciała rękoma, opierając czoło o ścianę dormitorium. W sumie nie myślał wtedy o niczym. Zatracił się w ciszy i stracił jakiekolwiek poczcie czasu.

Dopiero, gdy zrozumiał jak długo zajęło mu odciskanie kamieni na twarzy, postanowił coś ze sobą zrobić. Jedyne co przychodziło mu wtedy do głowy, to krótki spacer. Świeże powietrze mogło mu jedynie pomóc. Szczególnie jesli te powietrze mieszało się z dymem papierosowym wydostającym się z ust chłopaka. To by go odprężyło. Dlatego ostateczną decyzją było wyjście na Błonia, najlepiej w miejsce, gdzie nikogo by nie spotkał.

Oderwał się od ściany i zdjął z półki pogięte czarne dżinsy i zwykły, czarny podkoszulek. Do tego narzucił sobie na ramiona bluzę Slytherinu. Nie miał zamiaru ubierać się w niewidomo co. On po prostu nie chciał wyjść półnagi. Zakładając ubrania, które wpadły w jego ręce jako pierwsze, sam sobie udowadniał, że już się poddał i nie zależy mu kompletnie na niczym. Choć to wiedział już od dawna.

Nie wiedział ile w sumie czasu zajęło mu przejście przez zamek. Zapewne niewiele. A może jednak chwilę dłużej. Nie wiedział też czy kogoś mijał. Chyba nie. Chociaż to nierealne. Może po prostu nie zwrócił na nich uwagi. Albo wcale nie chciał zwracać na nich uwagi.

Mimo Wszystko | Draco MalfoyOnde as histórias ganham vida. Descobre agora