Prolog

3.3K 245 103
                                    

Nigdy nie umiałem sprecyzować, czego dokładnie oczekuję od świata, ponieważ nie wiedziałem, czego świat oczekuje ode mnie.

Nie znałem granic, mówiłem o tym, co myślę, będąc szczery, nawet jeżeli swoimi słowami mógłbym kogoś zranić.

Nie potrafiłem uśmiechać się jak większość ludzi, robiąc dobrą minę do złej gry. Nie byłem optymistą, ani pesymistą. Bardziej przypomniałem realistę, choć teraz zdaję sobie sprawę, w jak dużym błędzie żyłem.

Każdy człowiek jest mieszkanką optymizmu i pesymizmu z nutką realizmu, po prostu każdy to z siebie wypiera. Chcą być wyjątkowi.

Moją odmienność zainicjowała we mnie matka, Rei Todoroki, mądra, piękna i zaradna życiowo kobieta, po której zostały mi tylko wspomnienia.

Jesienny wieczór, wszyscy byli w domu, nikomu nie widziało się wychodzić na spacery do lasu, były zbędne, bezsensowne. Za oknem wiał silny wiatr, a niebo atakowało nasze szyby tysiącami pocisków jakimi były krople.

Płakali, lamentowali jak kobiety, mające oddać obcym mężczyznom swój kwiat, który tyle lat pielęgnowały.

Byłem najmłodszym, a co za tym idzie, najmądrzejszym z rodzeństwa. Choć moje rodzeństwo, siedemnastoletnia Fuyumi i dziewiętnastolatni Natsuo byli piękni, cechowali się zachłannością, narcystycznością i próżnością.

Nigdy nie potrafiliśmy się dogadać. Potyczki słowne były na porządku dziennym, choć chciałem ich unikać.

Po śmierci matki stali się jeszcze gorsi, to z ich powodu większość czasu przesiadywałem na polanie w lesie. Wolałem ciszę i spokój, być sam na sam z książką, niż z nimi.

Ludzie mówili mi zawsze, że wyprzedzam swój czas. Pragnąłem więcej, niż los zaoferować mi chciał. Dlatego czekałem.

Czekałem w wiosenny poranek na polanie z powieścią w dłoni, przymykając oczy i rozkoszując się świeżym powietrzem, które opatulało moją twarz. Czułem się, jakby była przy mnie.

Minęło pięć lat, z dnia na dzień nasza sytuacja finansowa była coraz słabsza, wszystko pozostawiało wiele do życzenia. Musieliśmy oszczędzać, zrezygnować z kosztownych ubrań i niepotrzebnych lekcji śpiewu.

Minęło pięć lat, kiedy ostatni raz przeczytałem cokolwiek. Czytanie, było jedną z ostatnich czynności, którą nauczyła mnie matka, dlatego też, wykonując tę czynność przy innych czułem się nagi.

Mógłbym rzec, że czytanie było moja intymnością.

Czymś czego nikt inny poza mną nie potrafił pojąć.

***

- Musisz tam jechać, ojcze? Wyglądasz na zmęczonego - stwierdziłem, kiedy mężczyzna przedstawił nam swój pomysł, jak łatwo moglibyśmy się wzbogacić.

- To jedyna okazja - powiedział pijąc powoli wodę z kubeczka. - W ciągu kilku dni będziemy bogaci.

Wszyscy się zmieniali, tylko ja wciąż pozostawałem bez zmian, co było uciążliwe.

- Co wam przywieźć? - zagadnął zmęczonym wzrokiem patrząc to na mnie, to na moje rodzeństwo.

- Jakieś kolczyki! I wisiorek, piękny i duży. Nie pogardziłabym koroną wysadzoną diamentami! - uśmiechnęła się Fuyumi.

- Jakieś drogie szaty, abym nie powstydził się w nich wyjść z domu. I lustro. Ogromne lustro, tak abym mógł się ciągle w nim przeglądać - powiedział Natsuo.

Prychnąłem cicho na ich zachcianki.

- A ty? - Enji skierował pytanie do mnie.

- Ja? - zdziwiłem się.

Nie byłem taki jak oni, nie interesowały mnie bogactwa, przynajmniej nie takie jak ich. Jeśli prawdą jest, że w owym zamku coś się znajduje... Wynosząc mojemu rodzeństwo wszelkie klejnoty i suknie, zmęczy się. Nie mogę narażać go na dodatkowe kilogramy.

- Różę - odpowiedziałem po chwili.

- Różę? Przecież mamy w ogrodzie róże - zdziwił się i zmarszczył brwi, przez co wyglądał jeszcze starzej, niż zazwyczaj.

- Mamy białe. Chcę czerwoną. Szkarłatną jak krew Rei Todoroki - odparłem.

Już nie zadał mi więcej pytań.

A ja nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak wielkie znaczenie może mieć dla kogoś na pozór zwykła róża.

Bestia z różanego ogrodu |Bakugou x Todoroki|Donde viven las historias. Descúbrelo ahora