Onze

1.1K 162 35
                                    

mam wrażenie, że może wam nie przypaść do gustu mój styl pisania, być może niektórzy nawet nie zauważą różnicy, ale nah. dajcie mu szansę. świetnie zdaję sobie sprawę  z tego, że połowa rozdziału jest o kant tyłka rozbić, bo właściwie jest o dupie marynie. tak czy inaczej właśnie w takim stylu będę pisać kontynuację.

***

Wegetuję mocno skuty niewidzialnymi kajdanami, które dają o sobie znać zawsze wtedy, kiedy chcę wykonać jakikolwiek ruch. Czemu wegetuję, czemu nie żyję, czemu moje istnienie jest tak bardzo pozbawione kolorów, perspektyw i planów? Nie mam pojęcia.

Powtarzano mi od dziecka, że mam wybór. Powtarzano mi też, że każdy jest równy i wolny. Powtarzano mi naprawdę wiele bredni, z pokolenia na pokolenie. 

Śniadanie, obiad, kolacja. Czasami i na podwieczorek dostawałem stek kłamstw. Karmiono mnie fikcją. Nie dziwota, że wyrosłem na sarkastycznego, szczerego, czasami irytującego, ale mimo wszystko spokojnego i miłego chłopca. Nie dziwota, że ludzie nie potrafili mnie zrozumieć. Nie dziwota, że byłem pożądany.

Słyszałem o sobie wiele bzdur, począwszy od tych, że nie mam serca, że nic nie może mnie wzruszyć, kończących na tym, że nie znam łez. O ironio. Powtarzali to wtedy, kiedy najgłośniej wśród zebranych płakałem nad grobem matki. Chyba zapomnieli dodać jeszcze tego, że nie mam duszy.

Odłożyłem filiżankę, zimnej, nie skończonej herbaty na stolik i oparłem się dłońmi o parapet obserwując krajobraz rozprzestrzeniający się zza oknem. Powoli się ściemniało, ale wciąż pole nie było spowite mrokiem.

Westchnąłem ciężko i podszedłem do szafy wyciągając z niej starą, czerwoną pelerynę. Nigdy nie byłem ich zwolennikiem, ale w tym wypadku musiałem ją zarzucić na swoje ramiona, schować strach do kieszeni i wyjść w dobrze znanym mi kierunku.

Wiedziałem, a właściwie każdy wiedział, że Izuku co piątek zawsze znajdował świetną okazję do napicia się w barze na rynku. Czarny kot przebiegł mu drogę? Trzeba to opić. Gołąb narobił mu na ramię? Trzeba to opić. Przeleciał jakiegoś wiejskiego chłopca? To również trzeba opić.

Zapewne gdyby tylko mógł, w ogóle nie wychodziłby z baru.

Dotarcie do zamku zajęło mi około piętnastu minut. Kolejne piętnaście zajęło mi wdrapanie się na niezbyt wysoki mur i wejście niepostrzeżenie do budowli. Chyba rozwijałem się w złym kierunku. Zamiast interesować się kwiatami, mogłem się skupić na włamaniach.

Ominąłem błyskawicznie strażników i otworzyłem drzwi do komnaty księcia wsuwką do włosów, którą zwinąłem kilka godzin wcześniej Fuyumi, kiedy spała.

Ah, no tak. Złodziejem też mógłbym zostać świetnym.

Zamknąłem się w jego pokoju stając w kącie. To była tyko kwestia kilku minut, kiedy usłyszałem szurające o zimną posadzkę buty i ciche wzdychanie, ponieważ jak było wiadomo - po alkoholu kondycja dostawała w dupę, a na czwarte piętro jakoś musiał wejść.

Z trudem, ale udało mu się. Choć i to trwało dosyć długo.

Odetchnął z ulgą, kiedy w końcu znalazł się w pomieszczeniu i zamknął za sobą drzwi. Odrzucił na bok swoją pelerynę i przeciągnął się leniwie, co wykorzystałem. Cichutko podszedłem do niego i stanąłem za nim, przykładając mu sztylet do szyi.

- Jeden zły ruch i zarżnę cię jak świniaka - syknąłem mu do ucha, słysząc jak zielonowłosy ciężko przełyka ślinę. - No dalej, rusz się. Mam ochotę usłyszeć ciebie dławiącego się swoją własną krwią.

- S-shoto? - szepnął ochryple, na co się skrzywiłem. - Oh, mój mały, naiwny Shoto - powiedział nieco głośniej.

Zmarszczyłem brwi, ale zacisnąłem usta i wciąż trzymając nóż przy jego szyi dałem mu znak by powoli zrobił kilka kroków do przodu, co uczynił.

- Jestem w stanie wbić ci go w gardło, więc nie kombinuj - warknąłem i popchnąłem go na łóżko. - Siadaj prosto z dłońmi na kolanach. Pamiętaj, ja wszystko widzę i słyszę.

- Ale w ciągu dalszym nie wszystko wiesz - usłyszałem cichy chichot, który zignorowałem. Wciągnąłem z kieszeni woreczek wypełniony złotymi monetami i rzuciłem nim w niego.

- Podatki. Mówi ci to coś Z tego powodu nachodziłeś ojca i rodzeństwo. Powinno wystarczyć na kilka lat. A to... - zacząłem i rzuciłem w niego drugim woreczkiem. - Dodatkowe pieniądze, abyś odwalił się od mojej rodziny i ode mnie - syknąłem.

Spodziewałem się wszystkiego. Tego, że się wystraszy, prychnie, albo będzie kazał mi wypieprzać. Nie spodziewałem się, że spojrzy mi prosto w oczy, wstanie, zaśmieje się i podejdzie do mnie. Nie spodziewałem się tym bardziej tego, że błyskawicznie, kiedy będę w szoku wyrwie mi sztylet i złapie mnie od tyłu, uniemożliwiając poruszanie się.

- Oj, Shoto, Shoto. Jesteś mądry, jesteś inteligentny, jesteś zawsze krok do przodu od innych, może to właśnie dlatego zapomniałeś o tym, że ja jestem dwa kroki przed tobą - szepnął mi do ucha. - Jesteś jak płateczek śniegu spadający z nieba, zwiastujący zimę. Piękny, ale i kruchy. Zbyt delikatny i łagodny, by być tym złym. Może mi nie uwierzysz, ale przewidziałem przeszłość, twój ruch. Widziałem co zrobisz, zanim sam na to wpadłeś.

- O czym ty gadasz?

- Nie wyczułeś ode mnie alkoholu, prawda? Może dlatego, że dzisiaj go nie piłem. Udawanie kogoś w stanie upojenia też nie jest trudne. Sam wpadłeś w moją pułapkę, Shoto. Tylko te twoje zachowanie... Każdy piesek na smyczy staje się uległą własnością swojego pana. Jak myślisz, kiedy mogę cię przywiązać do budy?

- Puść mnie - warknąłem chcąc się uwolnić. - Ale kutas z ciebie.

Zaśmiał się gardłowo jednym ruchem powalając mnie na ziemię. Usiadł na moich biodrach i docisnął moje dłonie do lodowatej posadzki.

- Twoje rodzeństwo... Nie ma dla mnie znaczenia, czy masz dwóch braci, brata i siostrę, czy dwie siostry. Wyślę ich do najgorszego burdelu w państwie. Będą oddawani za marne grosze tak długo dopóki nie staną się zużytymi, śmierdzącymi kawałkami mięsa. Kiedy już nawet pies nie będzie chciał na nich nasikać, rzucę ich wilkom w lesie na pożarcie. Jako dobry władca będę dbał o zwierzęta. Z pewnością wykarmią swoje dzieci dzięki nim, a wiesz, co w tym jest najzabawniejsze? Będziesz to obserwował z pełną świadomością tego, że to właśnie przez ciebie tak skończyli. Przez twoją szczerość i chęci ciągłej wolności. Właściwie, jak się czujesz z tym, że już ją straciłeś.

- Może tego nigdy nie zrozumiesz, ale... Nie widzę różnicy - powiedziałem i spojrzałem na niego spokojnie, puszczając jego groźby i plany odnośnie mojego rodzeństwa mimo uszu. Słyszałem, że jeśli nie bierze się czegoś do siebie i to ignoruje, to to nas omija i nie dotyka. Nie czujemy bólu. - Od dziecka byłem w okowach. I zrozumiałem to dopiero teraz. Zanim ty zabierzesz mi wolność fizyczną, chcę ci powiedzieć, że już wcześniej zabrano mi wolność, ale tą psychiczną. Sam sobie ją zabrałem. I wiesz co? Być może ku twojemu zdziwieniu, ale strata, czy ból, psychiczny jest znacznie silniejszy.

W tym momencie o dziwo było mi wszystko jedno. Wykorzysta mnie? Może pobije? A może zabije? Nie miałem na to wpływu, więc nie zastanawiałem się nad tym. Wolałem nie zaprzątać sobie tym głowy, ponieważ tak długo, jak tego nie robiłem, nie czułem strachu. Może to było dziwne. Może moja głupota była dziwna, ale jedyny, który mógł zrobić mi jakąkolwiek większą krzywdę, byłem ja sam. Nie rodzeństwo, nie Izuku, nie bestia. Ja

- Masz rację - odezwał się. - Nigdy tego nie zrozumiem. Masz jakieś życzenia zanim stracisz przytomność? - spytał patrząc na mnie, na co kiwnąłem głową.

- Tak. Chcę ci coś powiedzieć - mruknąłem, kiedy podniósł szybko rękę. Wiedziałem, że zaraz uderzy mnie tak bardzo przez co stracę przytomność, ale tego też się nie bałem. Nie bałem się ani tego co miało się właśnie stać, ani tego, co może się ze mną stać w niedalekiej przyszłości. I nim całkowicie straciłem kontakt ze światem realnym, zdążyłem wydukać zdanie, które cisnęło mi się na usta, odkąd tylko pierwszy raz go zobaczyłem. - Kurwa, naprawdę cię nienawidzę, Izuku.

Bestia z różanego ogrodu |Bakugou x Todoroki|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz