26 ― ZA WSZELKĄ CENĘ

411 40 143
                                    

Rozstajemy się przy wejściu do strefy kwarantanny. Jake nie nalega, żebym zmieniła zdanie, gdy w przypływie nagłej inspiracji informuję mężczyznę, że lepiej będzie, jeśli jednak sam przekaże Katie Frank wieści od doktora Cannertsa. To on jest tą osobą, która wszczęła bój o zapisanie swojej koleżanki na pierwszą próbę leczenia. Pomogłam  tylko dobić targu. Nic więcej. Nie biorę na siebie tej odpowiedzialności. 

Moją głowę zaprzątają ważniejsze sprawy. A na pewno, ważniejsze dla mnie. Dlatego musimy rozdzielić pomiędzy sobą zadania; gdy Jake będzie robił za czasoumilacz chorej Katie, mnie przypada grubsza część roboty. A w każdym razie, tak tłumaczę sobie, dlaczego to ja zasuwam z buta do cholernego sklepu Trey'a. To ja zostałam szczęśliwą i zaufaną posiadaczką teczki pełnej dowodów, co nie tak dawno temu Jake wyraźnie mi wyperswadował. 

Nie cieszę się. Ani, kurwa, trochę.

Poprawiam przewieszony przez ramię plecak. Kopciuszek na przodzie torby przyprawia mnie o zażenowanie. Zdecydowanie bardziej wolałabym, żeby była na nim choćby Tiana. Ta laska dopiero miała moc. Niestety, to jedyny sensowny plecaczek, jaki znalazłam w podstawówce. Mam nadzieję, że nie należał do Mary. To byłaby ironia losu.

Ulice zdają się spokojne.

Choć przemierzając kolejne przecznice Atlanty, czuję się pewniej, niż miało to miejsce jeszcze kilka dni temu, moja dłoń mimo wszystko kręci się pobliżu glocka. Lustruję uważnie wzrokiem mijających mnie ludzi. Usta mają pozakrywane chustkami lub maskami. Ich oczy są zmęczone i przestraszone. Obchodzę każdego przechodnia szerokim łukiem.

Decyduję się podążyć drogą obok parku. Paskudny wybór. Kilkuosobowe grupki mężczyzn grzebią ciała pomiędzy placem zabaw a stawem. Nie przygotowali pojedynczych grobów. Wrzucą trupy w wspólną mogiłę. Zakrywam nos rękawem bluzy. Żołądek podjeżdża mi do gardła, gdy czuję odór dymu. Oni też wybrali palenie zmarłych, zamiast zakupywania ciał w ziemi. Jedyne, co nas różni to to, że Jake i ja mimo wszystko staramy się, aby nikt nie zapisał się w historii jako bezimienna kupka popiołu. Przyśpieszam kroku. Nie muszą zamykać oczu, żeby obrazki z krematorium uderzyły we mnie z impetem.

Zatrzymuję się pomiędzy dwoma budynkami. Smród dymu nadal roznosi się w powietrzu, ale na całe szczęście nie mam już szansy obserwować, jak wydostaje się on z rozżarzonego gruntu. Dokopali się do pierwszego kręgu piekielnego. Dante byłby dumny.

Jest mi okrutnie słabo. Opieram się dłonią o ceglaną ścianę budynku i zsuwam z ust maskę. Chciałabym wziąć wdech. Moja głowa przypomina mi jednak, czym aktualnie przesiąknięty jest tlen. Oczy mnie szczypią. I niekoniecznie od samych łez. Myślę o tym, jak wiele bym dała, aby cofnąć się tamtego momentu nocy, gdy Jake obejmował mnie troskliwie ramionami. Byłoby mi teraz znacznie łatwiej. Niczego się nie bałam.

Weź się w garść, mamroczę pod nosem. Przymykam powieki. Okej. To tylko chwilowe załamanie. Po prostu nie mogę myśleć o tym, co dzieje się za moimi plecami. Tak będzie najlepiej. Nie patrz za siebie, Stella. Tam nie ma nic, co mogłabym naprawić. Nie jestem cudotwórczynią. 

Wbijam wzrok w niebo i zasłaniam ponownie usta. Jest gorąco. Wyszłam ze Szpitala Śródmiejskiego w długich spodniach i bluzie, której kaptur spoczywa niezmiennie na mojej głowie. Nie jestem jedyna; pozostali nieszczęśnicy także przestali zważać na swój osobisty komfort. W tym tłumie nie poznałabym nawet najbliższego znajomego. 

Wracam w drogę. Wypełniam swoje myśli Dallasem i powodami, dzięki którym testuję własny poziom wrażliwości na otaczającą mnie scenerię. A jest obrzydliwa. Każdego dnia Atlanta coraz bardziej przypomina te wszystkie drastyczne obrazki z filmów, które Dallas ogląda namiętnie całymi maratonami. Skręcam w prawo. Chodnik prowadzący do sklepu został oczyszczony. Komuś musiało nieźle się nudzić, skoro postanowił powrzucać śmieci do worków i pociąć w równe kwadraty puste kartony. 

SCARSWhere stories live. Discover now