⤷ WOLNA WOLA: CZĘŚĆ DRUGA

315 34 22
                                    

2013
ATLANTA, GEORGIA
USA


― Daj mi spokój, co? ― burczę przez zaciśnięte zęby. ― Mówię poważnie, Liam. Odczep się wreszcie. To, co się między nami wydarzyło, było raz, kiedyś, największym błędem mojego życia i nieprawdą. Nie dopowiadaj sobie drugiej historii do czegoś, co nawet nie miało znaczenia.

Etap uprzejmych próśb odchodzi w zapomnienie, gdy po dziesięciu minutach natrętnych prób spławienia starszego brata Kallie, docieramy do punktu, kiedy moja cierpliwość eksploduje. A może po prostu jestem dziś zbyt podkurwiona, aby prowadzić wszelkie dyskusje wyprowadzające mnie poza moją strefę komfortu. To jedna z prawdopodobnych opcji.

W gruncie rzeczy, nie robi niczego złego. Sama tu przyszłam. Do niczego także mnie nie zmusza. Mógłby jednak zamknąć swój przypity ryj i przestać lamentować, jak bardzo się stęsknił. Debil. Widzieliśmy się w zeszłym tygodniu u Patricka.

Liam patrzy na mnie spod uniesionych brwi, wyraźnie zaskoczony takowym obrotem sprawy. Domyślam się, że spodziewał się zupełnie innej odpowiedzi z mojej strony. Niespodzianka, słońce. Jestem niezawodna w zaskakiwaniu ludzi.

― Spożytkuj swój cenny czas na coś bardziej przydatnego niż podbijanie do laski, która ciebie nie chce ― dogryzam na koniec. Zrzucam ze swojego uda łapę Liama, kiedy decyduję się zmyć z pomieszczenia. Nim obracam się do niego plecami, rzucam dobitnie:

― Na przykład poszukaj swojej siostry. Nie będę tego ciągle za ciebie robić. To twój obowiązek. Kończę z nią. Z tobą. I całą waszą drużyną tępych snobów. Kończę z tym życiem. Baw się dobrze.

Światło z korytarza wpada do pokoju Liama, kiedy otwieram z impetem drzwi; sięgam jeszcze po swój czerwony kubek, który postawiłam na komodzie, i obracając się z gracją, macham mu palcami na pożegnanie i znikam mu z oczu. Nie powstrzymuję się przed huknięciem drzwiami.

W głowie mi się kręci i jedyne, o czym zaczynam marzyć, to albo powrót do domu, albo solidny odlot. Myślę o tym, jak cholernie głupim pomysłem było przytaskanie swojej dupy na imprezę Liama. Nie rozumiem siebie. Nie rozumiem, czego dziś oczekiwałam. Towarzystwa? Rozglądam się wokoło. Kiepski argument. Jest tu masa ludzi. Mało kogo znam. Czuję się jak w mrowisku.

Przecieram dłonią nos, kiedy dopada mnie nagły katar; staram się nie zwracać uwagi na to, że najpewniej jest to cudowny efekt tego dziwnego uczucia, które szczypie mnie pod powiekami. Przeciskam się pomiędzy grupką ludzi. Nie mam pojęcia, skąd Liam wytrzasnął tylu gości, ale jedno trzeba przyznać, dobre imprezy to jedyne, co mu w życiu wychodzi.

Zejście po schodach także nie okazuje się łatwym wyczynem. Co druga oblegająca je parka wymienia między sobą zarazki. Obrzydliwe. Ludzie, co fajnego jest w całowaniu przypadkowych osób? Wiele rzeczy, uznaję. Trochę ryzyka. Jakaś niewiadoma. Ekscytacja. Zero zobowiązań.

To ostatnie zdecydowanie mnie przekonuje.

Gdy wreszcie zostawiam za sobą studenckie gody, pędzę niczym strzała do kuchni. Znam ten dom na pamięć, wiem, gdzie znajduje się jaki pokój, znam każdą trzeszczącą deskę podłogową. Spędziłam w nim sporą część swojego dzieciństwa, później gdy byłam nastolatką. Gdyby ktoś obudził mnie w środku nocy, bez zawahania rozrysowałabym cały układ tego budynku. Dlatego nawet nie patrząc przed siebie, pokonuję bez problemu drogę do prowizorycznego baru.

Odpycham drzwi ramieniem i wpadam do kuchni. Jest tu burdel jakich mało. Na kuchennej wysepce, znajdującej się w samym centrum, butelki alkoholu świecą już prawie pustkami. Kumple Liama szybko się bawią. Nawet nie ma jeszcze północy. Towarzyszy mi mniej niż dziesięć osób, co, przysięgam, jest niczym wybawienie.

SCARSWhere stories live. Discover now