34. Ona i on, piękna i bestia

2.8K 259 366
                                    

ten rozdział to sam puch, fluff i budyń.


— Jeszcze raz... po co my tu właściwie jesteśmy? 

Draco przygląda się plecom Luny, która idzie przed nim w głową uniesioną wysoko do góry. Miodowe włosy błyszczą na mrozie jak delikatny, złoty łańcuszek jego matki — cenny nie ze względu na wartość, ale wspomnienia z nim związane. 

— Bal — odwraca się w jego stronę z uśmiechem — wymaga właściwego stroju, najlepiej żółtego! — Kiwa głową na potwierdzenie swoich słów i kontynuuje: — Dlatego idziemy na zakupy. 

Draco próbuje zrozumieć sens jej słów, ale każda możliwa konkluzja jest idiotyczna.

— Jesteś stuknięta, jeśli sądzisz, że ubiorę żółtą szatę — oburza się Malfoy, ale Luna go ignoruje i dalej idzie główną ulicą Hogsmeade. Szyby w budynkach pokrywa jeszcze poranny mróz, który już wkrótce stopnieje pod wpływem południowego słońca. Niebo jest bezchmurne, a uliczki pachną nadchodzącą zimą. Draco pociera zaczerwieniony nos, po czym kicha głośno.

— Musisz podziękować duchom natury. — Luna zatrzymuje się i spogląda na Draco poważnie.

— Że co?

— Kichnąłeś, czyli do nozdrzy wdarł ci się boski proszek wróżek — mówi i podchodzi do Draco. Wyciąga rękę, a Malfoy nagle czuje się niepewnie, jakby cała odwaga i pewność siebie odleciały wraz  z nieistniejącymi wróżkami. Luna pstryka go delikatnie w nos, a Draco aż odsuwa się zaskoczony, nie żeby spodziewał się pocałunku czy czegoś równie irracjonalnego. 

— Musisz podziękować za łaskę — kontynuuje dziewczyna. — A twój różowy nosek jest uroczy! — dodaje, po czym obraca się na obcasie, a jej rozpuszczone włosy falują niczym magiczne skrzydła posypane brokatem.  Ze śmiechem kontynuuje spacer, a Draco przez chwilę nie może ruszyć się z miejsca. Jest mu gorąco i tak dziwnie. Dotyka zimnego nosa z nieobecnym wyrazem twarzy, po czym rusza za Lovegood, która zatrzymała się przed witryną sklepu i teraz w skupieniu ogląda wystawę.

— Podziękowałeś? — pyta, nie patrząc na niego. Zbyt zajęta jest obserwowaniem różnokolorowych wstążek. 

— Jaaasne — sarka Draco. — Złożyłem jej dokładnie sto jeden ukłonów. 

— Ależ to pechowa liczba! — oburza się dziewczyna, ale Draco widzi w jej oczach, że po prostu chce poprawić mu humor, a nie gani go za niewłaściwą etykietę wróżek. 

— To jaka nie jest pechowa? — pyta, zaglądając jej przez ramię. Na czerwonym materiale wyłożone są wstążki o wszystkich kolorach tęczy: neonowe, brokatowe, matowe, ciemne, błyszczące jak słońce i te magiczne, co śpiewają czy robią inne bzdury w stylu zionięcia ogniem.

— Dwa. 

— Dwa?

Luna kiwa głową.

— Dwa jest idealne, wtedy żadna z osób nie jest samotna. Bo trzy zawsze powoduje zgrzyty. Trzy to zła liczba. 

Draco nie odpowiada, ale potrafi zrozumieć tę dziwną logikę, co go trochę martwi. Zerka na niebo, słońce świeci już mocno, ale nadal jest zimno. Malfoy pociera zmarznięte place.

— Zimno — dzieli się swoimi uczuciami z Luną. Dziewczyna od razu się prostuje i ściąga swój niebiesko-brązowy szalik, po czym podchodzi do Draco, a jego serce znów wariuje, gdy Lovegood zawiązuje mu wokół szyi krukoński szalik. 

— Dzięki — mówi i odwraca głowę od roziskrzonych oczu dziewczyny, nagle czując falę gorące wpełzającą na policzki. — Wchodzimy do środka? — Desperacko chce zmienić temat.

Niebo Gwiaździste |tomarry|Where stories live. Discover now