Czy można urodzić pięć jenów?

12 0 0
                                    

Próbowałam to zignorować, ale na nic to się nie zdało, tylko jeszcze bardziej pogarszało sprawę. Później spróbowałam to wyłączyć i skończyć moje męki, jednak i to stało się niewypałem. To dziwne, że to o czym marzyłam w tamtej chwili, było poza moim zasięgiem. Tak strasznie daleko ode mnie. Pragnęłam tylko spokoju mojej udręczonej duszy. Czy to tak wiele? A ten cholerny telefon nadal dzwonił, pomimo moich usilnych starań, żeby go uciszyć. Po omacku szukałam go na półce nocnej. Już łatwiej mi było strącić rano budzik przykryta całkowicie kołdrą niż znaleźć komórkę w godzinach nocnych. Kto był na tyle głupi, aby dzwonić do mnie o tak późnej godzinie? W końcu wyczułam pod palcami zimną i gładką powierzchnię ekranu. Z lekko uchylonym okiem odebrałam połączenie, nie sprawdzając nawet kto zakłóca mój sen.
— Tutaj prywat... a szlag z tym. Czego? — warknęłam.
Nie stać mnie było w tamtej chwili na żadne uprzejmości. Jak chcieli ze mną rozmawiać dostatecznie kulturalnie, to musieliby poczekać aż się wyśpię. Wtedy mogli sobie dzwonić do woli.
Tutaj Katani.
Jęknęłam przeciągle i cierpiętniczo. A ona czego chciała? Jeśli znowu miała zamiar mi opowiadać, jak to jej Edward ją rozpieszczał, jakie prezenty od niego dostała i tym podobnych rzeczach, to obiecuję, własnoręcznie uduszę nie tylko ją, ale też i tego jej chłopaka. To, że zamienił ją w wampira i nie potrzebowała żadnej dawki snu, nie znaczy, że musiała budzić mnie w środku nocy i to tylko po to, aby podzielić się nowymi plotkami. Przetarłam dłonią twarz i uniosłam się na łokciach, spoglądając na zegarek - 23:27. Ona sobie jaja robiła? Przecież następnego dnia nie podniosłabym się do pracy.
— O co chodzi tym razem? Edzio kupił ci nową parę butów? A może zabrał cię na jakąś romantyczną randkę? — zapytałam zrezygnowana.
Nie zrozumcie mnie źle. Kochałam swoją siostrę i tolerowałam to, jak bardzo się różniłyśmy nie tylko pod względem wyglądu, ale także charakteru. Tylko czasami po prostu miałam już dość wysłuchiwania jej potoku słów, a szczególnie w nocy. Kiedy mogłabym sobie smacznie spać pod ciepłą kołdrą, przykryta po sam czubek głowy.
Yamiro trafiła do szpitala. Prawdopodobnie teraz rodzi.
Zakrztusiłam się własną śliną i zaczęłam kaszleć, próbując złapać oddech. Zaskoczona tym, co do mnie powiedziała, usiadłam na łóżku i z szokiem wpatrywałam się wielkimi oczami w ścianę naprzeciw mnie. Słowa nie docierały do mojej świadomości. Jak to możliwe, że Yami była w ciąży? W ogóle bóstwa chodzą do ośrodków zdrowia takich jak szpitale? Przecież większość z nich nie była widziana przez ludzi bądź szybko o tej osobie zapominali. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że akurat ta bogini była wyjątkowa, bo wcześniej była zwykłym człowiekiem. A przynajmniej tak nam mówiła, a ile w tym wszystkim prawdy?
Vita.
Niepewny ton głosu Katani ściągnął mnie na ziemię. Westchnęłam ciężko, w co ja się władowałam? Mogłam znaleźć sobie innego boga. Mniej kłopotliwego i egoistycznego.
— Zaraz będę. Gdzie jesteś? — Ledwo zdołałam wykrztusić te kilka wyrazów.
Przy sali zabiegowej. Zadzwoń, jakbyś miała problem ze znalezieniem mnie.
Rozłączyłam się i jeszcze przez chwilę siedziałam bezczynnie na miękkim materacu łóżka. Nadal przyswajałam sobie te wszystkie informacje. Praca jako shinki Yami mogła naprawdę wykończyć. Z trudem zwlekłam się z ciepłej pościeli i po ubraniu się ruszyłam w drogę do szpitala. Pomimo wszystko całkiem sprawnie udało mi się odnaleźć odpowiednią salę, nie musząc pytać się Katani przez telefon.
— Cześć! To, co się dzieje? — zapytałam, siadając na plastikowym krzesełku obok niej.
— Wydaje mi się, że nasza pracodawczyni właśnie rodzi — odparła spokojnie z lekkim uśmiechem.
— A na jakiej podstawie tak twierdzisz? Powiedziała ci?
— Nie musiała. Ostatnio miała zachcianki na wszystko, szczególnie jagody, maliny i borówki. Poza tym przytyło jej się. Niby maskuje to tymi za dużymi, męskimi podkoszulkami, ale ja wiem, co ona tam kryje. Poza tym widziałam raz jak wymiotowała. Nie wspominając już o tym, że ciągle ma te swoje humorki. A właśnie dzisiaj trafia tutaj. Na pewno jest w ciąży — odpowiada z wielkim entuzjazmem, myślałam, że zaraz od tego podniecenia pęknie.
Zastanowiłam się, jak to się stało, że Katani wyciągnęła takie nieprawdopodobne wnioski. Jednak po dłuższym wpatrywaniu się w jej twarz, miało się wrażenie, że ona była święcie przekona o tym, co powiedziała. Po moich plecach przeszedł dreszcz i tym razem nie był on spowodowany mrozem panującym na dworze. A jeśli to wszystko prawda? Co Yami zrobiłaby z tym dzieckiem? Czy dałaby radę je wychować? I w ogóle czyje było to dziecko? Przeanalizowałam dokładnie wszystkie fakty podane przez moją siostrę. Rzeczywiście, bogini często kazała nam chodzić do sklepu, aby kupić jej do jedzenia przeróżne rzeczy. Od owoców leśnych, przez różne mięsa, do słodyczy. Ale odkąd pamiętam tak miała, zresztą z jej humorkami było tak samo. Przytyła pewnie dlatego, że ostatnio ciągle się leniła i nam dwóm kazała wszystko robić za siebie. A co do wymiotowania... może się czymś zatruła albo za dużo zjadła. Dlatego mogła trafić tutaj. Miałam nadzieję, że nie musiałyśmy się niczym martwić i wszystko było pod kontrolą.
Czas strasznie nam się dłużył, tylko dzięki dziwnym i podejrzanym krzykom zdołałam nie usnąć. Spojrzałam na Katani kątem oka, wydawała się promieniować radością i szczęściem. Ja tam nie miałam powodów do uśmiechu. Byłam niewyspana, zmarzłam tak bardzo, że ledwo poruszałam palcami, a do tego wszystkiego ten nieprzyjemny zapach chemii szpitalnej podrażniał mój nos. Byłam wykończona fizycznie, jak i psychicznie. A Yami jak nie widziałam, tak nie zobaczyłam. Już miałam zasnąć na tym zielonym, niewygodnym krzesełku, kiedy drzwi się otworzyły, a w nich stała uradowana bogini. Katani od razu do niej podbiegła.
— Chłopiec czy dziewczynka? Masz już wybrane imię? Mogę zobaczyć? — Pytania były zadawane z prędkością karabina maszynowego.
Wstałam i podeszłam trochę bliżej. Dokładnie przyjrzałam się zbaraniałemu wyrazowi twarzy Yamiro.
— O co chodzi? — odezwała się wreszcie lekko zachrypniętym głosem.
— Katani myśli, że właśnie urodziłaś dziecko. Czy to prawda? — powiedziałam bez owijania w bawełnę.
— Co?! Ja i ciąża?! Czy wyście zgłupiały do reszty?! Ja tylko połknęłam przez przypadek pięć jenów, które utknęło w moim przełyku. Musieli je usunąć. I tyle. Żadnych bachorów! — wrzasnęła na cały budynek.
Z westchnieniem ulgi znów opadłam na siedzenia i przymknęłam oczy. To tylko czysta głupota, nie było dzieci do wychowywania. Uśmiechnęłam się lekko, wtedy do szczęścia brakowało mi tylko ciepłe łóżko i długi sen.
— A te krzyki? — zapytała zawiedziona Katani.
— To tylko... strzykawka — zawahała się Yami.
No tak, strzykawki to wróg numer jeden. Odkąd pamiętam, nie lubiła widzieć tych rzeczy i ogólnie nienawidziła przychodzić w takie miejsca jak to, ale jak widać, wtedy nie miała już wyboru. I dobrze jej tak, mogła nie łykać tej monety.
Zostawiając dziewczyny bez pożegnania, ruszyłam w stronę wyjścia. Jeszcze szybciej wróciłam do domu, niż z niego wyszłam. Od razu przebrałam się w piżamę i bez żadnych oporów rzuciłam się na łóżko oraz zakopałam pod pierzyną. Jednak jeszcze za nim zamknęłam oczy, wyłączyłam telefon. Na pewno nikt mi nie mógł przeszkodzić w spaniu. I mogłam spokojnie zasnąć.



No to tak, zacznijmy może od tego, że kiedy pisałam to opowiadanie jakieś cztery lata temu, byłam tak zafiksowana anime, że musiałam dorzucić coś z Japonią związanego. No i tak dla wyjaśnienia, jeny to waluta właśnie w tym kraju, a wspomniane pięć jenów to właśnie pieniążek. Wierzcie mi, czytając to znowu po tym okresie moją jedyną reakcją był szaleńczy śmiech, że aż się po podłodze tarzałam, ale także przyszły do mnie wszystkie wspomnienia i naprawdę miło było znów to zobaczyć.

Jak pewnie zdążyliście zauważyć (albo i nie), bohaterowie mają na imię tak jak pseudonimy w pierwszej powitalnej części. Ja i moje przyjaciółki mamy szczególne miejsce w serduszku dla tych postaci, a wręcz mają one w sobie cząstkę nas samych, więc niemalże się z nimi uosabiamy, dlatego też często te imiona będą występować. Mam nadzieję, że pokochacie nasze malutkie dzieci.

No i jeszcze tak na koniec parę typowych słów. Liczę na odzew od was i opinie, nie bójcie się powiedzieć swojego zdania, z chęcią was wysłucham. Naprawdę to mi pomoże.

Do zobaczenia!

NiezapominajkiWhere stories live. Discover now