←42→

471 58 120
                                    

Pierwsze co poczuł pod sobą, to miękka pierzyna i swój zapach pościeli. Z trudem otworzył oczy, ponieważ podróżując do swojej rezydencji zemdlał kilkakrotnie. Mimo wszystko dzielnie trzymając się przy życiu. W końcu Mark Lee opatrzony przez lekarza klanu, a także poddany ciepłej kołdrze i dłoniom Donghyucka, mógł odetchnąć z ulgą. Ledwo podniósł powieki, za oknem już pociemniało, a dookoła niego nie było słychać żadnego słowa. Jedynie szelest, głębokiego oddechu, i ciepły powiew odbijał mu się od dłoni, wyciągniętej tuż obok biodra. Pomimo postrzałów, ciągnącej skóry i wiecznego bólu, Mark rósł w radości i szczęściu, czując znikomy zapach swojego kochanka. Sądził, że poszedł wraz z Renjunem i Lucasem, jednak wydechy, zapach i obecność młodszego barmana były zbyt realistyczne. W danej chwili dla Marka nie liczyło się nic więcej. Jedynie świadomość, że wszystkie jego obrzydliwe czyny zostały wybaczone. 

- Mark... - możliwe, że to było westchnienie, bądź jedno słówko, jednak Lee słysząc je, zmotywowany podniósł powieki wyżej, do momentu aż światło lampki nocnej nie oświeciło mu źrenic.

Spoglądając w bok, musiał przygryźć wargę, aby przypadkiem nie syknąć, a zauważając swoją sypialnie czuł, jak w jego ciele rodzi się ulga. Pomimo bólu i dyskomfortu zszytej skóry w niektórych miejscach, Mark obrócił głowę i spojrzał swoimi zmęczonymi ślepiami na Donghyucka. Donghyucka, który ze zmęczenia opadł policzkiem na kołdrę, tuż przy spokojnie leżącej ręki swojego kochanka. Tego wieczoru mężczyzna widział zbyt wiele i nie pozwolił sobie na chociażby kilka minut przerwy i odejścia od Marka. Czuwał przy nim do tego stopnia, że po kilku godzinach spoglądania na śpiącego kochanka również usnął. Kiedy emocje, stres i adrenalina opadły, wróciło zmęczenie, a wraz z nim okropne uczucie beznadziejności. Chociaż mężczyzna powinien się cieszyć z zaistniałej sytuacji. Mark Lee jeszcze nie wiedział co zdarzyło się tuż po skończonej akcji.

- Zostań... - nadal szepcząc przez sen, nawet nie poruszył się, a słowo było z lekka zniekształcone przez leniwe ułożenie słów.

Starszy Lee przysłuchując się głębokiemu oddechowi swojego kochanka i jego słodkim słowom, wyszeptanym anielskimi ustami, niemal uśmiechnął się pod nosem. Dosyć łatwo pod powiekami pojawiły się łzy, a szczęka zacisnęła się boleśnie naciągając mięśnie. Nie bez powodu, Mark zmusił się do podniesienia wiotkiej ręki, aby po chwili opuścić dłoń na bujne włosy Donghyucka i przesunąć po nich palcami. Przełykając ślinę, kilkakrotnie próbował odsunąć od siebie wizję, które nawiedzały go w trakcie myśli. Wrócił, żył i posiadał u swojego boku jaśniejące szczęście. Radość i ulga jaką odczuł była dla niego cudem, ponieważ nigdy nie czuł, że potrafi żyć tak intensywnie. Narkotyki nie zastąpiły mu pustki, alkohol wcale nie pomógł mu zapomnieć. Mark leżąc obok śpiącego Donghyucka uświadomił sobie, co było z nim nie tak i pomimo faktu, iż już nie zmieni się, to może naprawić chociaż relację z barmanem. Jedynym kochankiem, którego powinien adorować.

- Przecież jestem obok. - chrapliwym głosem spróbował odezwać się, jednak prędko szorstkie gardło rozbolało go.

Pomimo, że Marka ponownie złapałby skurcz mięśni, nie miał zamiaru przejmować się tym stanem. Był na tyle zdezorientowany i ciekawy panującej sytuacji, że ponownie przeczesał kosmyki włosów Donghyucka, upajając się chwilą ich bliskości – jedną od dawna, ponieważ Mark rzadko nasycony był jedynie rozmową. Posiadał pragnienie, oczywiście związane z kochankiem. W minionym czasie życie lidera grupy wywróciło się do góry nogami i nie łatwo było mu okiełznać chociaż jego część.

- Hyuck... - szepcząc cicho, osunął dłoń na policzek a jego palce dotknęły mięciutkiej skóry.

Mark czując na nowo ciało Donghyucka, nie potrafił powstrzymać się przed delikatnym uśmiechem, a także drobnymi czułościami. Jeszcze nie posiadając tyle siły, aby wstać, posunął opuszkami palców po jędrnym policzku, tylko po to, by po chwili złapać go i uszczypnąć zadziornie. Jeżeli Lee oczekiwał natychmiastowej pobudki Donghyucka przeliczył się. Pierwszym co usłyszał, był skowyt bobasa, na tyle przerażający i głośny, że w jednej sekundzie ozdrowiały mężczyzna podskoczył na łóżku, zginając się w pół. Mark doprawdy zaskoczony usłyszanym dźwiękiem, gwałtownie spojrzał w stronę kochanka i z trudem ignorując ból rozchodzący się po całym ciele, otworzył szerzej oczy, dosłownie oniemiały. Tuż obok niego pochrapywał cicho barman, który musiał być wyjątkowo wymęczony ostatnimi godzinami, aby nadal spać gdy małe dziecko w jego ramionach rozbeczało się na dobre. Bowiem brat Donghyucka pozwolił sobie na koncert, ukazując całą skalę swojego głosu. Dziecko z czerwonym policzkiem, spiorunowało swoim rozżalonym spojrzeniem Marka, aby mężczyzna czuł się jeszcze gorzej niż poprzednio. Lider nie mając pojęcia skąd wzięło się dziecko, ani czyje jest, jedynie przełknął ślinę i całkowicie przerażony takim małym szkrabem, pochylił się delikatnie w stronę słodkiej, zarazem smutnej buźki.

MY CLAN (jaeyong/markhyuck)Where stories live. Discover now