←44→

422 60 40
                                    

Jego ciało od dłuższego czasu było gorące, a krople potu leniwie spływały po zarumienionej skórze. Mężczyzna próbował złapać oddech, jakkolwiek uciec od palącego jego serce pożądania, jednak za każdym razem ono łapało go w klatce. Nawet jeżeli odrzucił to przyjemne uczucie, ono nadal powracało, drążąc w pamięci Taeyonga coraz bardziej. W końcu i on poddał się boskiemu uniesieniu, prędko łapiąc pościel w dłonie. Czuł na sobie usta, tak gorące i miękkie, że rozpływał się pod nimi. Wargi muskały jego najczulsze punkty na szyi, specjalnie ocierały się o sutki i powodowały mętlik w głowie, przy każdym pocałunku. Wariactwo jakiego doznawał nie równało się z żadną inną przyjemnością. Jednak... czy cokolwiek miało sens, gdy dotyk pozostał jedynie wspomnieniem? Jakie uczucie mogło być prawdziwe, kiedy jedyną jego oznaką okazała się ucieczka.

Dlaczego istniał człowiek, który był w stanie go złamać? Czy ktokolwiek jeszcze potrafił zniszczyć jego umysł, sponiewierać serce i zmiażdżyć nadzieję? Co jeśli czasu nie dało się zwrócić, a wspólne chwile z każdym momentem blakły, pozwalając wypalić się uczuciu?

Leżał na swoim łóżku, wpatrywał się w sufit. Kolejny dzień mijał mu przed nosem, a mężczyzna nawet nie potrafił zliczyć na ile godzin wypadał ze swojej rutyny, nie dopilnowując obowiązków w pracy. Posiadał głowę w chmurach, jego postać wyglądała na żywą jedynie z zewnątrz, kiedy w środku - w jego umyśle - była zawieszona pustka. Myśli nie były połączone z emocjami, a etap akceptacji rzeczywistości wcale nie nadchodził. Mężczyznę obejmowała wszechobecna obojętność, okazję poprawienia sytuacji uciekały mu, choć często on sam je odrzucał.

Czy właśnie tak czuł się odrzucony człowiek? Mark Lee przeżywał rozstanie z Donghyuckiem całkowicie inaczej, a Taeyong nie znający się na emocjach, nie potrafił stwierdzić, czy jego zawieszenie w beznadziejności należy do normalnych zjawisk. Obowiązki związane z klanem, były jedynymi jakie posiadał, a i tak nie wywiązywał się z nich. Za każdym razem nowy kamerdyner musiał dzwonić po współpracownika starszego Lee, aby ten dokończył pracę. W każdej sytuacji ogromną pomocną służył Mark. W pewnym momencie Taeyong nie miał pojęcia jaki był dzień tygodnia, bądź którą godzinę wybijał zegar. Firany w oknach odcinały wszelki dostęp do światła. Szczególnie w momencie, kiedy Lee wrócił na swoje stare włości, gdzie sypialnia Taeyonga przypominała ciemną jaskinię.

Klan Taeyonga Lee przeniósł się do rezydencji dwa tygodnie po wykonanej misji. Część pokojów zwolniła się, bar przestał być czynny, a lochy gdzie trzymano zakładników zostały zamknięte. Większość pokojów pozostała bez lokatora, chociaż często w rezydencji nocą przebywał Mark Lee. Szczególnie przez szczegół, że musiał być odpowiedzialny za sprawy Taeyonga. Czy była to forma ukazania swej litości? Niekoniecznie. Ciemnowłosy bardzo dobrze wiedząc, jak jego współpracownik musiał czuć się w chwili odrzucenia i pozostawienia, z czystą wolą pomocy przystąpił do działa. Jednak nie miał pojęcia, że owe czyny również wpłyną na niego. Odpowiedzialność nabywał z każdym kolejnym obowiązkiem, opiekuńczość nadchodziła gdy miał wracać do brata Lee, jednak swoje wariactwo i czyste szaleństwo pozostawiał jedynie dla Donghyucka, który był zbyt mocno uzależniony od tej wersji mężczyzny.

Dosyć głośne pukanie rozległo się po pokoju, przez co Mark Lee siedzący w swoim gabinecie gwałtownie podniósł głowę. Sytuacja ta powtarzała się kilka razy dziennie, od momentu kiedy mężczyzna przestał być tak beztroskim w swojej postaci. Kamerdyner, który potrzebował rozmowy ze swoim szefem, od razu wszedł do gabinetu. Ciemnowłosy Lee widząc pracownika, rozsiadł się wygodniej czekając na przebieg wydarzeń.

- Witaj szefie. - mężczyzna kłaniając się, odetchnął ciężko.

Jego fryzura była zroszona kroplami deszczu, a na powierzchni płaszcza nadal znajdowała się wilgotna powłoka. Mężczyzna bowiem stacjonował w rezydencji zaprzyjaźnionego Taeyonga Lee i musiał mieć poważny powód, aby przyjechać aż do posiadłości Marka. Lee w geście powitania skinął głową, chowając ważniejsze dokumenty. Działalność Lucasa Wonga była trudna do odbicia, szczególnie, że spadkobierca nie pozostał.

- Co cię sprowadza? - ciemnowłosy łapiąc za kubek z poranną kawą, przechylił go nieco nie wyczuwając ani odrobiny ciepła od napoju.

- Przywiozłem dokumenty pana Taeyonga Lee. Nie mogłem znaleźć go od samego rana. - kamerdyner nieco zawiedziony postawą swojego drugiego szefa, ponownie westchnął tym razem nie kryjąc swojego zawodu.

- Nie ma Taeyonga w rezydencji? - Mark dosyć mocno musiał zmarszczyć brwi, ponieważ wyglądał nieco groźniej niż zazwyczaj.

Jego przystojną twarz przystroiły drobne zmarszczki, a w oczach rozbłysła irytacja. Lee nie był przyzwyczajony do życia odpowiedzialnego i roztropnego, a obejmowanie podwójnej roli zaczynało go mocno denerwować. Chociaż do takich sytuacji powinien był się już przyzwyczaić, ponieważ ostatnimi czasy to Taeyong Lee grał bezmyślnego dzieciaka.

- Nie ma. Prawdopodobnie wyszedł nad ranem, jednak wcześniej w ogóle nie opuszczał sypialni. Nie mam pojęcia gdzie mógł pójść, jego samochód został.

- Tylko w nim był GPS? Sprawdź może pojechał czymś innym. - Mark unosząc spojrzenie na kamerdynera, przygryzł swoją dolną wargę w zamyśleniu - Albo zostaw sprawę. Jak będzie miał kłopot to się odezwie. - wymruczał to z dozą dystansu, jednak w głosie można było wyczuć spokój, jakim ciemnowłosy Lee emanował.

- Ale szefie...

- Przestań. - Mark gwałtownie złapał się za grzbiet nosa, przymykając powieki na znak irytacji - To dorosły człowiek, nie popadaj w obłęd. Dowiedziałem się czego chciałem, możesz wrócić do pracy. - mówiąc to delikatnie rozchylił powieki, a pierwsze co rzuciło mu się w oczy do dokument własności Lucasa Wonga - Mam jeszcze sporo na głowie. - machnąwszy ręką, mało dyskretnie wyprosił kamerdynera, któremu nie pozostało nic innego jak potaknięcie i wyjście.

Oczywiście zrobił tak, zostawiając Marka Lee na nowo ze swoimi myślami. Kontrola nad Taeyongiem Lee miała swój kres, a ciemnowłosy lider nadal zastanawiał się jaki moment byłby najlepszy na porzucenie go samego. Głowa mężczyzny wydawała się cięższa niż zazwyczaj, a niektóre blizny postrzałowe bolały mocniej niż zazwyczaj. Częste migreny i odstawienie używek dobrze nie wpływały na psychikę Donghyucka, a praca pozostawała odskocznią. Właśnie z tak negatywnymi myślami, zwrócił swoje spojrzenie za okno, chcąc dopatrzeć się promieni słońca między chmurami.

Od początku dnia padał deszcz, nieustannie zalewając chodniki i drogi. Nawet parasolki nie dawały odpowiedniego schronienia, a przechodnie śpieszący się w dane miejsca zazwyczaj całkowicie przemokli. Tego dnia przy szybie jednej z mniej znanych kawiarenek siedział Taeyong Lee, niczym nie wyróżniający się od pozostałych ludzi. Jedyne co nie pasowało do jego postawy to brak jakiegokolwiek pośpiechu. Nonszalancja i gracja z jaką usiadł nie pasowała do przemoczonych ciuchów, zziębniętego ciała i wilgotnych włosów, które wchodziły mu w oczy. Oczy pozbawione wszelkiej emocji. Wydawał się czekać na kogoś, chociaż niczego nie zamówił, a do kelnerki wcale nie odezwał się. Wpatrzony w widok przed sobą, nawet nie myślał o niczym poważnym. Po prostu bez większych chęci przyglądał się otaczającym go ludziom, do momentu aż dzwonek w drzwiach kawiarenki nie zabrzęczał, a na siedzeniu przed nim nie zasiadła pewna osoba.

- Witaj Taeyong.

Mężczyzna nawet nie drgnął, kiedy gość, którego poprosił o spotkanie przywitał się z nim. Właściwie nie miał powodu być miły wobec osoby, która jako pierwsza sprowokowała Lee do drastycznego i brutalnego działania, aby stworzyć gorszą wersję Jaehyuna.

- Witaj Solin. - mrucząc pod nosem nawet nie spojrzał na kobietę, która nie kryła swojego poczucia winy.

Jego narzeczona usiadłszy tuż przed mężczyzną nie miała sił na zdjęcia płaszcza, a co dopiero spojrzenie Taeyongowi w oczy. Dlatego bez godności skinęła głową i spuściła wzrok na swoje dłonie, czując się osądzana będąc jedynie w obecności zdradzonego mężczyzny. Lee siedział spokojnie, a jego klatka piersiowa ledwo podnosiła się i opuszczała. Na brodzie widoczny był kilkudniowy zarost, a ciemne pręgi pod oczami spowodowane zmęczeniem wcale nie pomagały.

- Chciałeś spotkać się w sprawie...? - przedłużając ostatnią głoskę, młoda kobieta chciała uzyskać jakąkolwiek odpowiedź.

Była skołowana, a także ogromnie zmartwiona. Nie posiadała nic czym mogłaby poprzeć swoją rację, a jej dobre imię legło w gruzach. Brak odpowiedniej relacji z Taeyongiem nie ułatwiał, a od ostatniego nieprzyjemnego spotkania zadziało się zbyt wiele, aby teraz zaczęli rozmawiać jak znajomi bez żalu i kpiny. Na tę relację nadziei nigdy nie było.

- Przyniosłem ci dokumenty, które wolałbym abyś podpisała. Zrzekniesz się pieniędzy, które dostałaś ode mnie, a także oddasz pierścionek. Naszego narzeczeństwa nigdy nie było i nie będzie. Jeżeli wcześniej twierdziłem, że jesteś mi potrzebna tylko do wydania potomka, myliłem się. Nie jesteś już ważna w tej grze.

Z każdym zdaniem jego głos stawał się coraz bardziej stanowczy, a spojrzenie oczu coraz bardziej przenikliwe, pomimo że nie patrzył wprost w kobietę. Sunąc czarną teczką po powierzchni blatu, ukazał swoje smukłe, czerwone i nadal ogromnie zimne palce, nawet nie mając zamiaru ich ocieplić. Podobnie, jak brzydził go wszelki kontakt z Solin i za wszelką cenę nie dopuszczał ich spojrzeń do przecięcia się. Jednak kobietka rozumiała sytuację i moment, w którym została wykopana z życia Taeyonga - nigdy nie powinna była do niego należeć.

- Podpiszę je od razu. - mówiąc co powstrzymywała łzy, a barwa głosu wydawała się lekko stłumiona przez zęby zagryzające dolną wargę.

Niezręczna cisza dosyć prędko nastała między nimi i gdyby nie inni goście kawiarenki, z pewnością byłoby jeszcze bardziej niezręcznie. Jednak nie mieli zamiaru przerywać owej ciszy. Solin od razu otworzyła teczkę i nawet nie doczytawszy dokumentu podpisała go własnym piórem trzymanym w torebce. Wszystkie papiery zostały naznaczone parafką, a teczka na powrót zamknięta i oddana. Kobieta sądząc, że to koniec spotkania, zaczęła pakować pióro do torby, zapinając górny guzik płaszcza.

MY CLAN (jaeyong/markhyuck)Where stories live. Discover now