Rozdział 9. Śpiewaczka odnaleziona

4K 278 133
                                    

W wyobraźni Kathleen było już wspomnienie z dzieciństwa, kiedy ona i Caleb spotkali się po raz pierwszy. Było to wczesną wiosną, zaraz po tym, jak Lupinowie zostali rodzicami dla Caleba i Cariny. Jako że on i Kathleen byli w podobnym wieku, po kilku spotkaniach złapali wspólny kontakt i polubili się, choć początki były trudne, bo niezbyt się dogadywali. Z czasem jednak ich przyjaźń rozkwitła, a dzieci Lupinów stały się dla Kathleen jak rodzeństwo. Ich ulubionym zajęciem była zabawa z pufkami, których było dosyć sporo w domu Blacków. Można powiedzieć, że właśnie te stworzenia pomogły im w zacieśnieniu przyjaźni.

Wspomnienie to było jednym ze szczęśliwszych dla Kathleen, więc brunetka bez wahania użyła go w celu wyczarowania patronusa.

Expecto Patronum! — zawołała, a z końca jej różdżki wydobyło się srebrnobiałe światło, będące bezcielesnym patronusem.

— Wspaniale, Kathleen! — pochwalił ją profesor Lupin, a uradowany Caleb aż przyklasnął. Jego patronus również był bezcielesny, ale zdaniem Remusa było to spore osiągnięcie.

Kathleen opuściła różdżkę i uśmiechnęła się.

— Nie sądziłam, że nam się to uda.

— Niektórzy dorośli czarodzieje nie są w stanie wyczarować choćby tego bezcielesnego patronusa — zauważył profesor. — Patronusy ochronią was przed dementorami.

Dzięki pomocy taty Caleba dwójka Puchonów czuła się nieco bezpieczniej, wiedząc, że gdyby teraz spotkali się z dementorami, mogliby użyć zaklęcia patronusa, by ich przepędzić choć na chwilę.

Ledwo wrócili do pokoju wspólnego, Caleb uznał, że musi pouczyć się do transmutacji. Początkowo Kathleen niała zamiar dołączyć do niego, ale zauważyła, że Artemis znowu opuścił piwnicę Hogwartu. Wobec tego postanowiła go znaleźć. Przyjaciel od razu zaoferował swoją pomoc w szukaniu kota, ale brunetka odmówiła.

— Jakoś go znajdę, a jeśli będę potrzebowała pomocy, to wrócę po ciebie.

Caleb kiwnął głową i posłał dziewczynie pokrzepiający uśmiech, po czym sięgnął po podręcznik do transmutacji. Katheen wyszła z pokoju wspólnego i ruszyła korytarzem, nawołując swojego pupila. Artemis był z nią od pierwszego roku w Hogwarcie i kiedy któregoś dnia zauważyła w zamku innego kota, łudząco podobnego do niego, o mały włos nie podbiegła do niego, by go pogłaskać i zabrać ze sobą. Teraz wiedziała, że to wcale nie był Artemis, a profesor McGonagall w swokej animagicznej postaci. Caleb jeszcze przez jakiś czas śmiał się z błędu przyjaciółki.

— Kici, kici, Artemis... — mówiła, jednak kot musiał być w innej części zamku.

Gdzie on się tak włóczy?, zastanawiała się. Na pewno nie łapie myszy, ale w końcu jest kotem, a one chodzą własnymi ścieżkami...

Po jakimś czasie znalazła go wracającego od strony pokoju wspólnego Gryffindoru. Dziewczynę zastanawiało, dlaczego Artemis po raz kolejny stamtąd wracał.

— Tam jest jakiś inny kot, którego odwiedzasz? — zdziwiła się Kathleen  biorąc kota na ręce. Zwierzak miauknął przeciągle, a brunetka pokręciła głową ze zrezygnowaniem.

Postanowiła ponownie wybrać się na Wieżę Astronomiczną w celu samotnego śpiewania.

— Czy to nie zabawne, że za każdym razem, kiedy cię odnajduję, Artemis, zaraz potem idziemy na Wieżę? — zapytała go z lekkim rozbawieniem, na co kot zamiauczał, jakby rozumiał, co jego właścicielka do niego mówi.

Kathleen podejrzewała, że gdyby inni uczniowie Hogwartu usłyszeliby, że rozmawia z kotem, uważaliby ją za jeszcze bardziej pokręconą, niż teraz. Ale ona miała gdzieś to, co by sobie o niej pomyśleli. Byłoby jej wszystko jedno, dopóki nie przypominaliby jej, za kogo społeczność czarodziejów uważa jej tatę.

Na jednym z pięter Wieży Astronomicznej Puchonka ponownie przysiadła przy oknie, gdzie oddała się swojej pasji, jednocześnie głaszcząc Artemisa. Słowa piosenki tak ją poniosły, że dziewczyna nie podejrzewała, że jednak nie jest jedyną osobą na Wieży Astronomicznej.

Akurat wtedy, kiedy na jednym z pięter niósł się już niezwykły śpiew Kathleen, do Wieży Astronomicznej wbiegli bliźniacy, poszukujący jakiejkolwiek kryjówki przed Filchem, któremu akurat wycięli kawał. Upewniwszy się, że woźny nie nadchodzi, Fred chciał wyjść, ale jego brat przytrzymał go za ramię.

— Poczekaj. Słyszysz to? — zapytał George, a Fred spojrzał w sufit. Istotnie głos dochodził z piętra. Gryfoni nierzadko zastanawiali się, czyj śpiew dosyć często słyszeli, ale jeszcze nie udało im się tego ustalić. A teraz mieli szansę się tego dowiedzieć!

Fred pokiwał głową.

— Słyszę, George.

Bracia spojrzeli na siebie i od razu wiedzieli, co zrobić. Cicho ruszyli na górę i zupełnie nie spodziewali się zobaczyć tam znajomej Puchonki, siedzącej do nich tyłem przy oknie, z kotem na kolanach i spokojnie śpiewającej piosenkę. Czarne loki zasłaniały jej połowę pleców, a z każdym kolejnym wyśpiewanym słowem jej głos stawał się coraz pewniejszy.

Who'll come with me?
Don't be afraid,
I know the way... — roznosiły się słowa kolejnej piosenki, którą Kathleen zaczęła śpiewać akurat w chwili, kiedy bliźniacy weszli na to piętro, na którym przebywała ona. Nie zdawała sobie sprawy, że jednak nie jest sama.

— A więc to ona... — szepnął Fred, na co George kiwnął głową.

—W życiu bym się tego nie spodziewał — zauważył. — Ale trzeba przyznać, że ma talent.

Fred cicho przytaknął bratu, by Kathleen nie zauważyła, że jest obserwowana.

Who'll be my friend,
And walk with me,
And sing this song?

Bracia od dobrych kilku minut słuchali śpiewu Puchonki, prawie zapominając o dowcipie, który wywinęli Filchowi.

— Mama powinna ją usłyszeć — zauważył George.

— Racja, zwariować można przez tę Celestynę Warbeck — zgodził się Fred.

Bliźniacy jednak zdawali sobie sprawę z tego, jakie zdanie Molly Weasley miała o Kathleen. Ron już opowiadał mamie o tym, że Kathleen Black jest raczej niezbyt miłą osobą. Fred i George i tak uważali, że śpiew Kathleen był o wiele przyjemniejszy dla ucha, niż ten Celestyny Warbeck.

We'll walk with you.
We'll be your friends.
We'll sing your song.
We'll know the way.

Kiedy piosenka dobiegła końca, Gryfoni z ciężkim sercem postanowili, że już pójdą, bo nie wiedzieli, czy Kathleen nagle nie uzna, że już wystarczy śpiewania. Nie chcieli, by dowiedziała się, że ją słyszeli, bo, jak podejrzewali, więcej już by tego nie usłyszeli.

Po ich wyjściu niczego nieświadoma Kathleen wciąż śpiewała, wpatrując się w las i wracając myślami do rodziny.

— Wyglądacie tak, jakby właśnie dopisało wam szczęście — powiedziała Angelina Johnson do bliźniaków, kiedy ci wrócili do pokoju wspólnego Gryfonów.

Fred i George uśmiechnęli się najpierw do siebie, a następnie do swoich przyjaciół.

— Oczywiście, że nam dopisało — zaśmiał się George.

— I mamy nadzieję, że nas nie opuści — dodał Fred.

Pozostali popatrzyli na nich trochę ze zdziwieniem, a trochę z rozbawieniem.

☆☆☆

Piosenka śpiewana przez Kathleen to Who'll come with me Kelly Family.

Pozory mylą • George WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz