17 XII

11 6 2
                                    

17 XII, morska wyprawa.

Poczyniłem trochę przemyśleń.

Prawda pierwsza - Dobre rzeczy szybko się traci.

Zegar wyrzucił mnie dzisiaj na statek. Nie minęło kilka minut, a zwróciłem za burtę moje ciężko wyżebrane bułki.

Prawda druga - kłopoty pojawiają się wtedy, gdy najmniej się ich spodziewamy.

Skuliłem się w małej, drewnianej szalupie pod płócienną plandeką, z zamiarem przespania choć kilku godzin. Niestety, gdy już odpływałem w sen, usłyszałem głos.

- Te, a co tu tak chrobota? Szczur jaki? - do moich oczu doleciało nagle zbyt dużo światła.

Czyjaś silna, szorstka dłoń złapała mnie za kołnierz i uniosła w górę.

- Szczur, jako żywo! Czegoś się tu chłystku pchał, co?

To nie były szczególnie miłe słowa, ale mimo woli je zapamiętałem.

***

Nie wyrzucili mnie ani nie zabili.

Związali za to sznurem jak więźnia. Mężczyzna, który mnie znalazł - na imię mu Clovis - ciągnął mnie za sobą niczym psa na smyczy. Kazał mi szorować pokład brudną ścierą, podczas gdy sam robił przegląd broni swoich towarzyszy.

Czuję, że się zmieniłem.

Jeszcze kilka dni temu Francois ledwo wydusił ze mnie kilka słów. Teraz to ja zasypuję pytaniami Clovisa. Chyba ma mnie dość.

Sam pytał tylko o mój mundur. Jeszcze takiego nie widział. Nie wnikałem w szczegóły. Powiedziałem, że dostałem go od przyjaciela.

Jestem zmęczony. Clovis ma wartę na dziobie, a ja zasypiam, oparty o jego nogę. Czuję oddech mężczyzny.

Clovis jest ptakiem, który przygarnął mnie pod swoje skrzydła. Tak jak Francois i Tamten.

Chronią mnie jak swego, każdy na własny sposób.

Lecimy teraz razem. Po raz pierwszy nie czuję się samotny.

« ptaki »Where stories live. Discover now