Część 60. Listopad 2016 - styczeń 2017

117 16 11
                                    

W mieszkaniu Sandora wyjmuję z torebki i kładę na stole stary, brązowy zeszyt.

- Co to jest? - dopytuje Sandor.

- Zobacz sam.

Najpierw przez chwilę przygląda się okładce, przechylając głowę na bok i mrużąc jedno oko. Potem dopiero ostrożnie otwiera zeszyt. Przegląda, kartkując powoli.

- To bardzo stare, spójrz na daty, lata dwudzieste, trzydzieste, potem czasy wojny. To unikat, pamiętnik z czasów okupacji! - ekscytuje się.

Uśmiecham się krzywo:

- Czyli udało mi się wystarczająco zaabsorbować pańska uwagę, profesorze? - podejmuje kokieteryjnie

- Skąd to masz? - dopytuje Sandor rzeczowo.

- Od Wiktorii. To pamiętnik jej matki. Dasz radę to przetłumaczyć? Wiktorii bardzo na tym zależy. Był pisany po francusku...

- Tyle widzę sam. Nie wiem, od lat praktycznie nie miałem kontaktu z językiem. Może Wiktoria powinna się z tym zwrócić do jakiegoś profesjonalnego tłumacza?

- Wiktoria wolałaby nie oddawać tego nikomu obcemu. To bardzo osobiste, prawdopodobnie niezbyt poprawne politycznie.

- A wcisnąć Żydowi wojenne wspomnienia jakiejś niemieckiej Frau to poprawne polityczne? Na dodatek wysługując się tobą jako kurierem – irytuje się Sandor.

- Sama chciała cię o to poprosić, ale podobno nie sposób się do ciebie dodzwonić – odpowiada z przekąsem.

- A, faktycznie, dzwoniła do mnie kilka tygodni temu – przypomina sobie. - Zbyłem ją, powiedziałem, że mam dużo pracy i obiecałem, że oddzwonię, myślałem, że chce mi suszyć głowę... no wiesz, o nasze sprawy.

- Jesteś tchórzem, Sandor – wypalam z zimną satysfakcją.

- Nigdy nie twierdziłem, że jestem odważny.

- Ale przecież uprawiałeś wspinaczkę, zimą, w trudnych warunkach...

- Sporty ekstremalne to żadna odwaga, Julio. To tylko adrenalina.

- Konfrontacja z teściową kochanki też może być ekscytująca – podsuwam kąśliwie.

- Daj sobie spokój z prowokowaniem mnie. Wiesz, że lubię i szanuję Wiktorię. Nie chcę jej sprawiać przykrości. Dobrze - mówi powoli. - Spróbuję to wstępnie ogarnąć. Poczekaj. Zrób sobie kawę, herbatę czy co tam chcesz. I daj mi piwo z lodówki.

- Wciąż nie masz porządnego ekspresu do kawy - skarżę się, przechodząc do kącika kuchennego.

Sandor mnie nie słucha:

- To przedwojenny język, pisane w pośpiechu, błędy, skróty, jakieś inicjały. Miejscami tekst tak wyblakł, że jest niemal nieczytelny. Skąd Wiktoria to wytrzasnęła? - odzywa się po chwili.

- Miała od lat.

- I nie pisnęła ani słowa? W sumie masz rację, dlaczego miałaby się nam zwierzać z posiadania pamiętnika własnej matki.

- W rodzinie mojego męża niechętnie mówi się o przeszłości – stwierdzam, podając mu butelkę piwa.

Sandor otwiera, popija i przez chwilę skupia się wyłącznie na czytaniu:

- O, tutaj pisze, że jest bardzo szczęśliwa – informuje.

- Obiecujące - mruczę sceptycznie.

- Mamy rok tysiąc dziewięćset czterdziesty trzeci. Większość jej rodaków nie wykazuje takiego optymizmu. Ile miała wtedy lat?

- Nie jestem pewna, musiała być w moim wieku – sugeruję, moszcząc się wygodnie obok niego, na sofie.

ĆmyWhere stories live. Discover now