Igrzyska Śmierci

160 33 28
                                    

Qwick szedł w milczeniu obok swojego nowego towarzysza. Kilka minut temu obaj opowiedzieli sobie swoje historie od czasu rozpoczęcia gry. Ponadto blondyn, zapytany o powód, dla którego zdecydował się zdradzić drużynę dla ratowania zupełnie obcego mu człowieka, odpowiedział, iż ten jako jedyny nie wydawał mu się obcy.

Szatyn również miał podobne wrażenie, jakby znał go już od dawna, choć nie mógł sobie niczego przypomnieć. Na dodatek, w dziwnej wizji, która przyśniła mu się kilka godzin temu, wystąpił właśnie Suchy. Co prawda, nie powiedział mu ani o swoim przeczuciu, ani o tajemniczym śnie. Uznał, że dopóki nie dowie się czegoś więcej, lepiej będzie wszystko przemilczeć.

— Co zamierzasz teraz zrobić? — Z zamyślenia wyrwał go głos blondyna.

Qwick wzruszył ramionami. Nie miał żadnego planu na dalszą podróż. Rozważał nawet całodniowy postój, powoli tracąc wiarę w sens wędrówki. Czego tak uporczywie poszukuje? Opuścił już jeden sektor, a na drugim okazało się jeszcze gorzej. Stracił przyjaciół, omal nie został zamordowany, a teraz perspektywy na przyszłość zasnuła gęsta mgła pesymizmu.

— Nie wiem — przyznał. — A ty?

— Planowałem odszukać z tobą twoją drużynę — odparł spokojnie Suchy. — Ale skoro ty nie masz ochoty wracać, to mamy mały problem.

Qwick spojrzał na niego ze zdziwieniem.

— Moją drużynę? — zapytał. — A co z twoją?

Na te słowa blondyn omal się nie roześmiał. Z rozbawieniem stwierdził, że jego towarzysz naprawdę naiwnie wierzył, iż po tym wszystkim dawni przyjaciele będą w stanie mu wybaczyć. Wprawdzie nie znał relacji łączących jego drużynę, ale widział wystarczająco wiele, by zrozumieć, że jest to raczej niemożliwe.

— Nie mam już drużyny — odpowiedział ponuro. — Godzinę temu bezpowrotnie się wypisałem.

Qwick obojętnie wzruszył ramionami.

— No cóż, tak bywa.

Blondyn spojrzał na niego spode łba. Nie oczekiwał od chłopaka żadnych uroczystych podziękowań, ale na miejscu byłoby okazanie choć odrobiny wdzięczności. Jego lekceważące podejście do straty, jaką jest opuszczenie całkiem zaradnej drużyny, nieco go zirytowało.

— Tylko tyle masz do powiedzenia? — zapytał oburzony.

— Na chwilę obecną, owszem, tylko tyle — przytaknął.

Suchy westchnął cicho, próbując opanować narastający w nim gniew.

— Nie ma za co — warknął.

— Wiem — mruknął pod nosem szatyn.

— Co?

— Co?

Obaj chłopcy spojrzeli po sobie z głupimi minami.

— Co powiedziałeś? — Blondyn ponowił pytanie.

— Powiedziałem, że wiem — powtórzył Qwick. — Wiem, że nie mam za co dziękować.

Na te słowa Suchy głośno nabrał powietrza do płuc, powstrzymując się od dokonania aktu przemocy na swoim rozmówcy. Wycelował w niego wskazującym palcem i dźgnął nim go w pierś.

— Uratowałem ci życie, dupku! — przypomniał, coraz bardziej podnosząc głos. — Gdybym cię nie odwiązał od tego pieprzonego drzewa, to teraz byłbyś martwy!

— Gdybyś mnie do tego drzewa nie przywiązał, nadal mógłbyś zbierać kosze od tej swojej laski z drużyny — zauważył spokojnie szatyn. — Więc najzwyczajniej jesteśmy kwita.

Death GameWhere stories live. Discover now