Rozdział I - Spotkanie po latach, część 1

19 1 0
                                    




Cały piątkowy dzień dla mieszkańców miasteczka u podnóża gór wydawał się być udany. Mike wywnioskował to z obrazu grupki młokosów, którzy pełni energii minęli ich samochód zaparkowany przy podniszczonym już parkingu starej zajezdni autobusowej. Opuszczali oni właśnie stok narciarski umieszczony w niższym paśmie góry i najwidoczniej spędzili tam miłe chwile. On sam w tej części miasteczka za każdym razem bywał jedynie po to by wstąpić do marketu po prowiant, no i oczywiście by zabezpieczyć samochód na te trzy dni mrozów w ciepłym garażu zajezdni. Poza tym kilka razy z przyjaciółmi poświęcali jeden dzień picia na atrakcje, jakie oferowały zagospodarowane tereny góry przez miasteczko, co przyciągało tutaj turystów z okolic.

Z Aleksandrem jednak taki plan nie wchodził w grę.

On zaraz po oddaniu samochodu pod opiekę gospodarza zajezdni zniknął mu z oczu, jednak Mike ze spokojem opuścił garaż i zauważył go stojącego na samym środku parkingu. Z tego miejsca rozciągał się widok na całą okolicę: na prawo miasteczko opadające coraz bardziej w dół z budynkami o spiczastych dachach i długich kominach, na lewo zaś mogli dokładnie zobaczyć dwa wysokie i duże śnieżne góry z górującą nad nimi ogromną górą. Jej szczyt był tak wysoko, że otaczała go warstwa pierwszych chmur.

– To ta najwyższa? – Zapytał podekscytowany Aleksander, gdy już go dogonił.

– Tak, widzisz pasmo drzew? To właśnie tam jest domek.

– Ale wysoko! A te mniejsze? – Zainteresował się nagle stokiem.

– My je ominiemy autobusem.

Zawiódł się uroczo.

– No co? – Mike przyciągnął go do siebie ze śmiechem. – Autobus na górę jedzie albo za godzinę albo o dwudziestej pierwszej, a tak późno to zbyt niebezpieczne. Nie ufam drodze wybudowanej wokół gór, nie wiem jak ty. Ale może w drodze powrotnej zejdziemy na dół z kolejki?

– Czyli na samą górę pojedziemy kolejką? Ale super, Miki!

Uradowany rzucił mu się na szyję. Czasem był jak dziecko i to nie tylko z powodu zachowania. W jego świecie z jednej góry na drugą można było dojechać autobusem, może gdyby nadal funkcjonował Hotel pod Księżycem to by tak było, bo miasto zbudowałoby w końcu most. Jednak według ojca Freeda taki most budowany dla samochodów byłby zbyt niebezpieczny zważywszy na wieczny śnieg na górze, i może tak było, ale szczerze on sam też by nie wjechał na taki most.

– W grę wchodzi tylko kolejka – oznajmił bardziej do siebie.

– Ale tam niżej też musimy pozwiedzać, obiecujesz mi to?

– Tak, obiecuję. To co, skoczymy po żarełko?

Aleksander mu przytaknął i ruszył pierwszy wzdłuż długiego parkingu.

– A czemu nie pojechaliśmy od razu do kolejki? Już byśmy byli w połowie drogi – zauważył.

Mike miał ku temu powód, i to bardzo prosty.

– Mike?

– Ta zimowa kraina nie służy dobrze samochodom, skarbie. Wszyscy zostawiają tu samochody, oczywiście prócz bogaczy, którzy nie boją się, że ich pojazdy mogą spaść z jezdni w zaspy albo gorzej: w przepaść – przyciągnął go do siebie z zaczepnym uśmieszkiem. – Chcesz spaść w odmęty przepaści, kochanie?

– Nie, zdecydowanie nie. Z kim spędzałbyś Takie bezsenne noce jak ze mną, co?

– Nie prowokuj mnie, maluchu.

Hotel pod KsiężycemWhere stories live. Discover now