I don't care!

379 16 5
                                    

Mandalorianka biegła korytarzem na poziomie więziennym. Wizjer pomagał jej rejestrować kolejne numery cel, więc mogła pędzić przed siebie bez zastanowienia. Jej serce biło niczym młot. Dzisiaj, już za chwilę, miało spełnić się to, co wydawało się niemożliwe. Jej tułaczka wreszcie dobiec końca, a ona poznać smak szczęścia.

Nagle zza zakrętu wypadł na nią oddział szturmowców. Wydała z siebie okrzyk irytacji i wypaliła z blasterów. Przeciwników było ośmiu, ale już po chwili dwóch leżało bez życia na pokładzie. Pozostałą szóstkę załatwiła w podobny sposób. Podeszła do trupów, krzywiąc się. Ich zbroje były brudne, miejscami powyginane i wybrakowane.

Imperium już dawno skapitulowało, ale pewne grupy wciąż próbowały walczyć. Na nieszczęście Ezry, jego i Thrawna znalazła jedna z takich grup. Chissański admirał z miejsca przejął nad nią dowodzenie, a Bridgera umieścił w celi. Dlaczego nie zabił go od razu? Tego Sabine nie wiedziała, choć nie zamierzała narzekać.

Zatrzymała się przed celą oznaczoną numerem D06. Ze względu na stan alarmowy, na całym niszczycielu włączyły się czerwone światła i wszędzie wyła syrena. Wiązało się to z praktycznie całkowitą ciemnością w celach. Mandalorianka wysadziła drzwi kolorowym wybuchem i włączyła noktowizor w swoim hełmie.

W środku znajdował się mężczyzna. Był nieco wyższy niż go zapamiętała, miał całkiem bujną brodę, a jego włosy sięgały już ramion. Ale to był on. Jej Ezra. Wyciągnęła ku niemu dłoń. Pragnęła zobaczyć go w normalnym świetle, zanurzyć palce w jego splątanych, granatowych kosmykach, złapać za rękę i nigdy nie puszczać. A co najważniejsze, zabrać go stąd i wrócić do domu, na Lothal. Ale on wciąż tkwił w miejscu.

- Ezra! - szepnęła, chciała go zawołać, ale głos załamał jej się w połowie. - Ezra...

Podeszła, a on zrobił krok w tył. Plecami dotykał już ściany, ale nawet się nie odwrócił. Spojrzenie utkwił w Mandaloriance.

- Proszę, chodźmy stąd! - tak bardzo chciała ujrzeć znów jego błękitne oczy. - Ezra...

- Zostaw mnie, Sabine - powiedział zduszonym głosem, jakby wcale nie chciał tego mówić.

- O czym ty mówisz? Przyszłam po ciebie i z tobą wrócę!

- Zmieniłem się. Nie jestem już tamtym dzieckiem, które znałaś.

- Nie dbam o to!

Czas powoli im się kończył. Ahsoka przeprowadziła małą dywersję, ale nie mogła zwodzić imperialnych w nieskończoność. Zwłaszcza, że dowodził nimi Thrawn. Sabine podeszła do zaskoczonego Ezry i złapała go za rękę. Posłał jej zagubione spojrzenie, ale nie wyrywał się, gdy pociągnęła go do wyjścia i potem dalej korytarzem.

Biegli ramię w ramię, niemalże jak za dawnych czasów. Bridger przez moment poddał się temu znajomemu uczuciu, o którym już prawie zapomniał. Uciekanie przed garnkami, u boku Sabine, było kiedyś jego codziennością. Ale to przeminęło, skończyło się. I nie powinno już się powtórzyć. Nigdy.

Wyrwał się jej i zmusił ją do zatrzymania.

- Co ty robisz?! Musimy uciekać, Ahsoka może potrzebować pomocy!

Pokręcił głową, cofając się.

- Idź! - ponaglił ją.

- Nie bez ciebie!

Ezra znowu pokręcił głową, a jego przydługie włosy wpadły mu na twarz. Były tłuste i zniszczone, z jednej strony nieco krótsze, ale nie pamiętał już dlaczego. Zbyt wiele tortur już przeszedł, żeby pamiętać historię każdej blizny. Sabine pod wpływem impulsu poprawiła mu tą grzywkę, a jej uwagę przykuły jego oczy. Były oczywiście błękitne, ale ich kolor był taki... matowy, nie miały w sobie blasku.

Shades of war - STAR WARS ONE SHOTSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz