LXIV

352 26 2
                                    

Barty stał nad chrzcielnicą i oglądał się w tafli wody. 

-Barty? 

-Tak?

-Jesteś gotowy? - Spytałam.

-Tak.

-Chcesz, żebym przy tym była?

-A ty chcesz? - Spojrzał na mnie. 

-Trochę się boję.

-Czego? - Zmarszczył brwi. Nie odpowiadałam. - Mnie? - Kiwnęłam potakująco głową. Wtedy zatrwożony podszedł do mnie i złapał za ramiona. Potarł je lekko i ugiął się na kolanach tak, by nasze twarze były na tej samej wysokości. Spojrzał mi głęboko w oczy. - Liv, przecież wiesz, że bym cię nie skrzywdził. Przynajmniej nie teraz. - Zaśmiał się. - W żadnej postaci. 

-Ja wiem, ale to, co się działo... 

-Jeśli chcesz, możesz wyjść przed kościół, ale wolałbym, żebyś była przy mnie. Uspokajasz mnie. - Jego uśmiech koił i działał jak tabletki przeciwbólowe. - Poza tym, nie mów do mnie Barty. Od teraz jestem Nicholasem. - Wtedy z zakrystii wyszedł ksiądz Jonas - jak nam się przedstawił i skierował się w kierunku wyjścia. 

-Gdzie ksiądz idzie?

-Zamknąć drzwi. Jeszcze tego by brakowało, żeby ktoś wszedł do świątyni podczas tak niebezpiecznego obrzędu. Czuję się jak ten egzorcysta z horrorów, wiecie o co chodzi. - Uniósł sutannę jedną dłonią, by nie włóczyła się po marmurze. Szedł energicznie, a u jego boku trzęsły się mosiężne klucze. 

-Niebezpieczny? - Spytałam.

-Dziecko, myślisz, że to będzie zwykły chrzest kilkumiesięcznego niewiniątka? Czy ogółem niewiniątka? Nie. Musimy zachować wszystkie środki ostrożności. 

-A jeśli się nie uda? - Zamek strzelił głośno. 

-Wtedy będziemy się martwić. - Nie widziałam jego twarzy, ale stwierdziłam, że mówiąc to pewnie się uśmiechnął pod nosem. Był to chyba jeden z tych niepozornych księży, którzy gdyby zrezygnowali z powołania, służyliby w Afganistanie i radziliby sobie lepiej niż połowa ich kompanii razem. 

-Liv. - Barty powiedział szeptem. - Jeśli chcesz, możesz...Możesz jeszcze...

-Nie. Będę chyba twoją matką chrzestną. - Zaśmialiśmy się oboje i nawet nie zauważyliśmy, kiedy ksiądz Jonas stał już koło nas. 

-Zaczynamy?

-Chyba tak. - Barty spojrzał w górę. 

-Dobrze. Najpierw zmówimy modlitwę. - Duchowny skinął na Barty'ego. - Jaką umiesz?

-Każdą. - Odpowiedział z szelmowskim uśmiechem, na co ksiądz Jonas głośno wzdychnął.

-No tak, zapomniałem. No więc Pacierz. Ojcze nasz... - Słowa modlitwy wypływały równocześnie z ich ust. Ja również szeptałam ją cicho pod nosem. Było spokojnie. Zdecydowanie zbyt spokojnie. - Dziecko, jakie imię wybrałeś dla siebie na tę nową drogę życia w Panu? 

-Nicholas. - Odpowiedział i rozległ się huk. Myśleliśmy, że ktoś próbuje wejść do kościoła, bo za chwilę klamka znów była na swoim miejscu. 

-O co prosisz Kościół Boży?

-O chrzest dla mnie i przyjęcie mnie do Wspólnoty Kościoła. - Klamka kolejny raz się ugięła. 

-Prosząc o chrzest dla siebie, przyjmujesz na siebie obowiązek życia w wierze, zachowania Bożych przykazań, miłowania Boga i bliźniego. Czy jesteś tego świadomy?

Sekta Nơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ