7 - Break On Through To The Other Side

216 30 59
                                    

- Gdzie ona jest?

Siedziałem na pryczy, próbując opanować stres. Moje kolana podskakiwały nerwowo, podczas gdy wpatrywałem się bezczynnie w sylwetkę Luke'a, wyciągniętego na własnej pryczy. Jego twarz ukryta była w zgięciu łokcia, ale to nic, bo przez mrok panujący w celi i tak zbyt wiele nie widziałem, poza konturami jego smukłej sylwetki, zajmującej całą długość twardego materaca.

- A bo ja wiem? - odparł równie cicho co ja - Na pewno zaraz przyjdzie. Nie panikuj. 

Luke wydawał się być zmęczony psychicznie. Nic dziwnego, w końcu przed kolacją udał się do strażnika Adamsa - tego młodego, którego tak bardzo nienawidziłem, bo nie mógł przestać gapić się na Luke'a.

Luke sprowokował go, a ja dziękowałem wszystkim Bogom obecnym w niebie, piekle, na ziemi, czy gdziekolwiek indziej, że mnie tam wtedy nie było, ponieważ gdybym choćby zauważył jak chłopak zaleca się do tego obrzydliwego strażnika skończyłoby się to moim wybuchem złości. A co za tym idzie? Przemoc, co pociągnęłoby dalsze konsekwencje, negatywne dla mnie, w postaci kary, co gorsza nie tylko dla mnie, ale może i dla Luke'a.

Pod względem tych spraw, to znaczy naszej relacji, naprawdę byłem jak chodząca i tykająca bomba. 

Luke był mój i tylko mój. Niech każdy to sobie zapamięta, ponieważ słowa nie zmienię, a przynajmniej nie planowałem tego robić w najbliższej przyszłości. Chyba, że zawiódłbym się na nim lub stracił moje kruche zaufanie względem niego, albowiem chwiało się ono pomiędzy nami, trzymając się na jednej jedynej, cienkiej nitce.

Luke owinął sobie wokół małego palca nie tylko mnie, ale również wcześniej wspomnianego, młodocianego strażnika Adamsa, bo kiedy później mijaliśmy go w drodze do łazienki, żeby wziąć rutynowy, wieczorny prysznic, mężczyzna wodził wzrokiem za Lukiem, patrząc na niego niczym zakochany kundel. Ponadto faktycznie zdawał się mieć mniej skoordynowane ruchy, a rozluźnione mięśnie świadczyły o tym, że cokolwiek Marcella mu dosypała, proszki musiały zadziałać.

Swoją drogą... Skąd ona wzięła te dragi?

Z tego co wiem nie miała kontaktów w więzieniu, aczkolwiek nie musiała mówić mi wszystkiego. Mogła też karmić mnie samymi kłamstwami.

Pokręciłem lekko głową, chcąc otrząsnąć się z tych negatywnych myśli. Nie chciałem gdybać, tym bardziej myśleć za dużo nad wydarzeniami i ich konsekwencjami, jako że te miały dopiero nadejść; należały do przyszłości, miały niechybnie zdarzyć się tej nocy. Nie były częścią teraźniejszości. 

A Marcella była spóźniona. 

Nie dobrze. Była to pierwsza luka w naszym i tak dziurawym planie. 

Najbardziej bałem się, że jeśli w razie potrzeby zawaham się w kluczowym momencie to i cały plan legnie w gruzach. A tego byśmy nie chcieli.

Usłyszałem cichutkie, ledwie słyszalne stuknięcie, dobiegające z sufitu. Podniosłem się na równe nogi, nerwowo zerkając w stronę krat. Nikt nie pełnił warty obok naszej celi, jednakże wciąż widziałem jak dwaj klawisze ze znużeniem podpierają ścianę, dobre trzysta metrów dalej. Mieli widok na nas, jak i na innych więźniów, musieliśmy więc zachować spokój, a co ważniejsze ciszę.

Kratka wentylacyjna otworzyła się z okropnym zgrzytem, przypominającym dźwięk obciążonych sprężyn materaca czy przesuwania pryczy.

To by było na tyle jeśli chodziło o zachowanie ciszy...

Dźwięk nie zwrócił jednak uwagi strażników, bardziej sennych ode mnie i Luke'a włącznie. Raz jeszcze upewniłem się czy strażnicy aby na pewno nie skupiali się na naszej celi. Zerknąłem poprzez kraty celi, przez chwilę ignorując otwór wentylacji. Nie, strażnicy nadal wpatrywali się bezczynnie przed siebie, gadając do siebie pod nosem.

¡finders keepers! (muke)Where stories live. Discover now