8 - 1997

304 33 95
                                    

Marcella po raz kolejny mnie zaskoczyła.

Nie powiem, trochę mi zaimponowała, kiedy bez zbędnego przedłużania pomogła mi wepchnąć cateringową furgonetkę prosto w stromą przepaść, znajdującą się mniej, niż dwie mile od nielegalnej granicy, dzielącej Meksyk z USA.

- Dzięki - starłem brudnymi palcami strużkę potu, kapiącą mi z włosów prosto na zaczerwienione od wysiłku czoło.

Marcella oddychała ciężko przez uchylone usta. Zdołała jedynie skinąć głową, w odpowiedzi na mój wyraz wdzięczności, zanim bezsilnie opadła na kamień, omal nie przewracając się na Luke.

Luke bezczynnie siedział na torbie z jedzeniem, raz po raz rozglądając się nerwowo, na przemian na lewo i na prawo. Oczy miał szeroko otwarte, a uszy niemalże mu drgały, gdy tylko słyszał chociażby najmniejszy dźwięk.

A dźwięków na tej cholernej pustyni nie brakowało.

Naszej trójcy towarzyszyły setki insektów - najczęściej cykad, koników polnych czy pszczół, ale nie zabrakło również upierdliwych komarów,  latających i brzęczących wokoło. Gdzieś nawet słyszałem sowę.

Słońce wschodziło powoli, kiedy po raz ostatni pochyliłem się w stronę przepaści, chcąc spojrzeć na furgonetkę. Nawet z daleka widziałem, że tylne drzwi się otworzyły, a spora część jedzenia i picia została zgnieciona na miazgę podczas upadku. Cóż, więzienie jakoś będzie musiało załatwić sobie kolejną dostawę.

- I gdzie jest ten twój lovelas? - zapytałem, odwracając się twarzą w stronę Marcelli, pochylonej nad Lukiem - Długo jeszcze mamy czekać?

- Chwilę - burknęła, po czym zwilżyła usta językiem. Bez słowa wystawiła dłoń w stronę Luke'a, który bez problemu zrozumiał jej aluzję. Szybko podniósł się ze starej, ciemno zielonej torby, znalezionej gdzieś w furgonetce i służącej zapewne do przewozu żywności mrożonej lub łatwo psującej się; wyciągnął pojedynczą butelkę wody mineralnej, po czym prędko podał ją spragnionej Marcelli.

Do torby zapakowaliśmy nieco prowiantu, czując, że byłoby to kompletnym marnotrawstwem z naszej strony, jeśli wyrzucilibyśmy wszystko w przepaść. Poza jedzeniem i piciem w torbie znajdowały się również tablice rejestracyjne furgonetki oraz korek od baku na paliwo, w razie gdyby ktoś chciał tam zajrzeć i znalazłby odciski palców ludzi z cateringu, co mogłoby doprowadzić śledczych do nas.

Marcella wdzięcznie otworzyła opakowanie, po czym przystawiła szyjkę butelki do nieco spierzchniętych ust, pijąc łapczywie. Przyglądałem się jak ociera usta wierzchem dłoni i rzuca Luke'owi butelkę na kolana.

Albo naprawdę tak się zmęczyła podczas spychania tego okropnie ciężkiego samochodu, albo denerwowała się.

Nie ukrywam, ja również odczuwałem stres. Niestety ten negatywny, a że od dłuższego czasu mnie nie opuszczał, nie omieszkałbym stwierdzić, że w moich żyłach krążyła aż zanadto spora dawka kortyzolu.

Co jeśli Marcella wystawiła nas do wiatru?

Co jeśli kłamała, żeby czerpać na tym własne korzyści?

Co jeśli znowu czeka nas psi los, tak samo, jak za czasów kiedy to Calum i Ashton znaleźli nas w motelu, grożąc i traktując jak bydło?

Tym razem nie dałbym za wygraną. Nie po to narażałem życie swoje, jak i Luke'a, żeby za chwilę znów skończyć pod ostrzem kata. Nie chciałem po raz wtóry mieć lufy pistoletu przy skroni. Nie chciałem, żeby mi grożono. Nie chciałem targować się o życie, błagać, wić się i płakać, niczym nic nieznacząca glizda u stóp innych.

¡finders keepers! (muke)Where stories live. Discover now