Epilog

241 16 0
                                    

Wpadł w szał, kiedy odsłuchał jej wiadomość głosową. Zostawiła mu ją kilka godzin wcześniej. Miał ochotę dosłownie coś sobie zrobić. Potrzebowała pomocy, a jego przy niej nie było.

Mówiła mi o swoich obawach. Mówiła, że bała się zostawać sama, a on jej nie słuchał. Przeklinał siebie w myślach.

Nie sądził, że dożyje dnia, kiedy poczuje, jak jego serce niemalże wyskakuje z adrenaliny i strachu. Nigdy nie odczuwał tak silnych emocji. Nigdy.

A później dowiedział się, że została porwana.

Nie wiedział gdzie jej szukać. Nie znał tego miasta. Z Davidem szukali jej w najróżniejszych miejscach. Mara skontaktowała się z jego przyjacielem, okropnie panikując. Na początku się zdenerwował, a później zrozumiał powód paniki. Koniec końców sam zaczął to robić.

Jak się okazało Mara miała złamaną prawą rękę. Z klubu, w którym znajdowała się ze Stacy wyniósł ją jakiś chłopak, kiedy leżąc na parkiecie zemdlała z bólu. To wyjaśniło, dlaczego wtedy nie pobiegła za przyjaciółką. Może wtedy skończyłoby się to inaczej.

Stał przed opuszczonym magazynem, oddychając głęboko. Przeczuwał w żyłach, że może ją tu ujrzeć. I bał się tego, co mógł zobaczyć. Jego przyjaciel obstawiał tyły. Byli tylko we dwoje. Zawsze byli razem i tym razem David nie zamierzał go zostawiać.

Otworzył drzwi, przeklinając się w duchu, że zrobił to tak gwałtownie. Zdradził swoją obecność. Stare metalowe drzwi zaskrzypiały tak głośno, że sam się skrzywił.

Wszedł do środka, trzymając broń uniesioną w górę. Nie zamierzał mieć jakichkolwiek skrupułów. Zamierzam zabić wszystkich, którzy stanęliby na jego drodze by odnaleźć ukochaną.

Cisza była przerażająca. Mroziła mu krew w żyłach. Pierwszy raz w życiu tak się czuł. Uważał, że było to nie do zniesienia. W pewnym sensie zarzucał sobie dużo błędów, związanych ze Stacy. Żałował, że dał się tak omotać, ale później w jego głowie pojawiały się jej oczy. I wtedy zapominał o wszystkim.

Słyszał urwany oddech swojego przyjaciela. Bał się. David nigdy nie był taki jak on. Nie lubił takich akcji, wolał siedzieć za biurkiem szukając informacji.

Jego oczom ukazały się schody. Stare, drewniane schody, które same prosiły się o zawalenie. Nie powstrzymało go to. Omiótł spojrzeniem całe pomieszczenie, w którym się znajdował, ale nic nie zauważył. Chciał tylko ją jak najszybciej odnaleźć i skrócić jej cierpienia. Domyślał się, że jeśli naprawdę byli to ludzie Bale'a, to nieszczedzili sobie okrucieństwa. Tym bardziej jeśli chodziło o kogoś, kto był dla niego ważny.

Pierwszy schodek wydał z siebie taki dźwięk jakby zaraz miał pęknąć. Spojrzał na Davida. Zacisnął szczękę z całej siły, coraz bardziej się denerwując.

Kolejne schody starał się pokonywać dużo uważniej. Aż w końcu stanął na ostatnim.

I wtedy jego serce dosłownie pękło na milion małych kawałków, choć kiedyś był pewien, że było to niemożliwe.

Przywiązana do słupa ledwo oddychała. Cała była we krwi. Wyglądała jakby spała. Jej ciało było wiotkie, jak zwiędły kwiat.

Nie myślał długo. Rzucił się w jej stronę nawet nie upewniając się, czy to na pewno bezpieczne. Nigdy tak nie postąpił, ale w tamtej chwili chciał tylko wziąć ją w ramiona i przytulić. Błagać o wybaczenie. To była jego wina.

- Stacy - potrząsnął jej ciałem, jednak nie ruszyła się. Poczuł, jak strach zmroził mu krew w żyłach. Co jeśli umierała?

Omiótł jej ciało wzrokiem. Jej ubrania były podarte. Właściwie to praktycznie ich na sobie nie miała i wtedy zrozumiał, co zapewne tu się działo. Jak wiele cierpienia przeżyła?

The perfect killer ✔️Where stories live. Discover now