Rozdział 10

23 3 19
                                    

Kolejne dni minęły Solenowi na przygotowaniach do balu z okazji zaręczyn. Jego nastawienie przez ten czas się nie zmieniło i wciąż nie był zachwycony swoim nadchodzącym ślubem. Zaczął się nawet zastanawiać, czy jego rodzice również w ten sposób się pobrali - z przymusu i obowiązku królewskiego. W końcu ich matka była szlachetnie urodzona - wychowała się na dworze królewskim i miała większe szanse na poślubienie przyszłego króla niż zwykła kobieta z królestwa, która właściwie nie miała żadnych. Tak samo jak i w jego przypadku tajemnicza mulatka, według opinii jego ojca. Naprawdę starał się zmienić swoje nastawienie, ale w ogóle mu to nie wychodziło. Udawał przynajmniej, że jest mu wszystko obojętne. Codziennie za to odwiedzał matkę, która wciąż pozostawała w śpiączce. Lekarze robili, co mogli - podawali różne lekarstwa, które niestety nie działały na podaną jej truciznę. Król rozkazał więc zbadanie jeszcze raz tej substancji, która znajdowała się już w królewskim laboratorium, a wcześniej na sztylecie, którym zadano rany królowej. Cały tuzin naukowców i lekarzy od tamtej pory zaczął pracować nad nową odtrutką.

Na dzień przed balem pałacowi żołnierze dostali wiadomość alarmową od armii stacjonującej w bazie, w której Solen odbywał służbę. W tym czasie Zac przechadzał się po pałacu razem z księciem, który chciał z nim porozmawiać na temat następnego dnia. Jego przyjaciel niewiele mógł dla niego zdziałać w tej sprawie, więc Solen ponownie się zawiódł. Liczył, że poza matką również pałacowy strażnik może jakoś wpłynąć na króla, zwłaszcza że ten mu ufał w naprawdę wielu sprawach. Zac jednak twierdził, że nie ma takiej mocy, by przekonać Mitola. Gdy znaleźli się na jednym z wielu pałacowych tarasów podbiegł do nich zziajany żołnierz, który chciał zawiadomić dowódcę o alarmie.

- Generale, melduję stan wyjątkowy na planecie Omega.

- Spocznij, kapitanie - rzekł do niego Zac. - Co się stało?

- Więźniowie uciekli ze swoich cel. Prawdopodobnie ktoś ich uwolnił i jest tam ogromna panika. Czy wydać rozkaz mobilizacji wszystkich jednostek?

Więźniowie, którzy odbywali swoją karę na planecie Omega, byli dość niebezpieczni. Trafiali tam najgroźniejsi złoczyńcy międzygalaktyczni, a kontrolę nad całym więzieniem sprawowali żołnierze z Solarisu. Planeta od wielu tysiącleci była niezamieszkana, więc już dawno temu postanowiono na niej zorganizować system więzienny jako przechowalnię dla tych, co nigdy nie powinni wyjść na wolność. Złoczyńcy, którzy tam zostali umieszczeni, byli różnych ras i pochodzili z różnych planet. Odsiadywali karę dożywocia za różne przestępstwa, którymi chcieli zaszkodzić całym narodom i robili to w sposób iście bestialski. 

Zac skinął głową oczekującemu odpowiedzi żołnierzowi, a ten zasalutował i udał się w kierunku, z którego przyszedł. Strażnik ruszył za nim bez słowa, więc nieco zdezorientowany Solen zaczął iść za nim.

- Chciałbym iść z wami - powiedział książę. Zac przystanął i odwrócił się do niego.

- Chłopcze, chyba nie do końca pojmujesz powagę sytuacji - rzucił z nutką grozy.

- Jestem już oficjalnie w szeregach armii! Dlaczego miałbym wam nie pomóc? - Solen był wyraźnie oburzony. Nie rozumiał, dlaczego tylko z powodu królewskiej krwi miałby zostawić swoją armię, żeby sama walczyła z mnóstwem najgorszych stworzeń z całego wszechświata.

- Możesz zginąć! Jutro masz bal zaręczynowy, zapomniałeś?

- I co z tego? Równie dobrze mogłem zginąć podczas testów na Magnus!

Spojrzenie Zaca złagodniało. Przestał patrzeć tak surowo na księcia, ponieważ w tej kwestii miał rację. Strażnik zapomniał, że miał już pozwolić mu być odpowiedzialnym za swoje czyny i przestać ciągle go nadzorować. W końcu nie jest już małym chłopcem, tylko dorosłym, dobrze zbudowanym mężczyzną, który, skoro przeszedł testy sprawności, powinien sobie poradzić.

- Proszę... Zac... - książę wręcz go błagał.

- Dobrze, w porządku. Ale odpowiadasz sam za siebie.

Po tych słowach na twarzy Solena od razu zagościł uśmiech od ucha do ucha. Obydwaj udali się w stronę dziedzińca, gdzie, tak jak dwa miesiące temu, czekał na nich myśliwiec. W środku było już kilku żołnierzy i kiedy oni przestąpili próg pojazdu pilot zamknął właz.

Omega była bardziej oddalona od Solarisu niż Magnus, więc gdyby żołnierze lecieli z normalną prędkością myśliwców, dotarliby tam po dwunastu ziemskich godzinach. Po opuszczeniu atmosfery swojej planety włączyli hipernapęd i podróż zajęła im zaledwie kilka minut. Dzięki zaoszczędzonemu czasowi więźniowie zniszczyli znacznie mniej niż gdyby armia dotarła tam później.

Na planecie był istny armagedon. Pilnujący żołnierze kompletnie nie radzili sobie z sytuacją. Wielu z nich było już martwych. Więźniowie zdobyli ich broń lub walczyli swoimi mocami, które po przekroczeniu bariery blokującej w celach uaktywniły się. Niszczyli wszystko i zabijali każdego na swojej drodze. Jedna część wielkiego szarego budynku więziennego całkowicie się zawaliła, jakby wskutek wybuchu. Ponieważ na planecie grawitacja była nieco inna niż na Solarisie i można było swobodnie odbijać się od ziemi jak na trampolinie, kurz i dym po zawaleniu cały czas unosił się w okolicach gruzów i nie opadał. Niebo Omegi było zawsze czarne, niezależnie od pory dnia, a planeta przypominała wyglądem księżyc, na którym była zbudowana jedna baza, czyli więzienie. Grunt był jasny, ziemia jałowa. Nie rosły tutaj żadne rośliny, a wcześniejsi mieszkańcy wcale nie potrzebowali ich do życia. Woda istniała tylko pod powierzchnią i nigdy nie spadł tu żaden opad atmosferyczny. Przedstawiciele rasy, która kiedyś zamieszkiwała Omegę, przypominali z wyglądu małych, ogolonych, bladych ludzi, którzy nigdy światła nie widzieli, jednak ono dochodziło tutaj, lecz planeta znajdowała się zbyt daleko, by słońce mogło ją tak rozjaśnić jak inne krainy. Podobnie było na Stratus, jednak tam było jeszcze bardziej ponuro niż tutaj.

Po wylądowaniu i zabraniu swojej broni Solen od razu ruszył wraz z Zakiem i innymi żołnierzami do boju. Ich celem było sprowokowanie więźniów do kapitulacji, a w najgorszym przypadku zabicie ich. Jak się okazało, nie było tak łatwo ich skłonić do poddania się. Solen wraz z pozostałymi żołnierzami piechoty walczył z więźniami na ziemi, ale mieli także wsparcie z powietrza. Kilkadziesiąt myśliwców ostrzeliwało przeciwników z góry, dzięki czemu udało się prawie połowę z nich zabić.

Książę walczył właśnie na miecze z jakąś zakapturzoną postacią w pelerynie, kiedy z nieba poszła w niego seria pocisków, więc odsunął się, żeby nie zostać trafionym. Spojrzał w górę i zobaczył nad sobą przelatującego myśliwca, którym sterowała mulatka, do której tydzień temu próbował zagadać. "A więc tak?", uśmiechnął się pod nosem. Swój wzrok przeniósł na martwego przeciwnika, który okazał się być Mrocznym Egzekutorem - tym, który około czterdzieści lat temu najechał Ziemię. Tym razem leżący na ziemi trup był rzeczywiście nieżywy, niż jak wcześniej na Błękitnej Planecie sądzono. Zamiast zginąć został przeniesiony na Omegę i zamknięty razem z innymi międzygalaktycznymi przestępcami.

Książę ruszył więc do walki z kolejnymi przeciwnikami. Gdy więźniowie zdali sobie w końcu sprawę, że została ich tylko garstka, czyli jakaś jedna czwarta tego, co było, poddali się i pozwolili żołnierzom zaprowadzić się do cel. W ten sposób misja wojska została zakończona sukcesem i mogli wracać na rodzinną planetę. Razem z nimi do jednego ze statków wsiadł pewien pasażer na gapę - mroczny anioł, który uwolnił wszystkich więźniów. Wszedł na pokład w przebraniu za żołnierza armii Solarisu, zabierając zbroję jednemu z poległych. Liczył na udział księcia w walce i na jego głowę, jednak Solen, będący w świetnej formie, wyszedł z tej bitwy bez najmniejszego zadrapania. Pozostało więc mieszkańcowi planety Redmos udać się osobiście na Solaris i pozbyć się następcy tronu. Nikt niczego nie podejrzewał i nie zwrócił na niego uwagi. Udało mu się bardzo dobrze wtopić w tłum, więc to tylko kwestia czasu, kiedy zacznie działać. 

Na razie nikt się niczego nie spodziewa.

Elements: War of godsDove le storie prendono vita. Scoprilo ora