Rozdział 36

39 5 0
                                    

     Ocknął się nagle i gwałtownie, z uczuciem niepokoju, które przyspieszyło rytm bicia serca. A może to właśnie jego echo w klatce piersiowej wyrwało go z nerwowego snu.

     - Theriel - wychrypiał z trudem. Dźwięk był niewiele głośniejszy od szeptu, który pomieszał się z zapadającą ciemnością.

      Ale w przypadku łowcy powinien wystarczyć. Z tym, że magowi odpowiedziała cisza.

     Nabrał głębokiego wdechu i uniósł się na łokciu. Nieznaczny ruch wytłoczył z jego płuc syk bólu, przecedzony przez zaciśnięte zęby. Zamarł na chwilę by odzyskać oddech i zmusić mięśnie do rozluźniania się odrobinę. na tyle, by przestały tak cholernie rwać.

     Rozejrzał się, wytężył słuch... lecz do jego uszu nie dobiegł najlżejszy nawet szmer. To nie było normalne. Ktoś zawsze był wokół, by w razie czego słyszeć Doriana i pilnować by posłusznie przyjmował wodę i zioła.

      Kruki zawsze czuwały i choć Dorian zupełnie nie pamiętał ich spotkania, wiedział, że są w ich kryjówce. Słyszał ich w oddzielonym jedynie drewnianymi drzwiami, pomieszczeniu wspólnym, gdzieś pomiędzy swoimi majakami zorientował się, że ktoś inny niż Theriel podaje mu mikstury, nakazuje by się nie opierał. Że chce pomóc.

     Gdzie podział się ten przeklęty elf?

     Może i nie miał siły. Może i zasypiał niemal natychmiast za każdym razem, gdy tylko podano mu wodę, wywar lub kilka kęsów czegoś lekkiego do jedzenia. Ale dzięki blaskowi dnia i mrokowi nocy łatwo mógł policzyć, że ostatni raz widział Theriela poprzedniego dnia, a zapadała kolejna noc.

     Coś było nie tak.

     Odetchnął, na tyle głęboko na ile pozwalały mu jakby skurczone płuca, przygotowując się do wstania z łóżka. W tym momencie wydawało się to zadaniem równie karkołomnym co pokonanie Koryfeusza. Próbował zepchnąć na bok domysły, gdzie mógł podziać się Theriel.

     Nadzieja, że łowca nie był aż tak narwany zdawała się bardziej pobożnym życzeniem. Szkoda tylko, że Dorian nigdy nie był zbytnio religijny.

     Cóż. Cokolwiek się działo, zapewne niebawem miał się o tym dowiedzieć. I nie miał wtedy zamiaru leżeć w łóżku, słaby i bezsilny. Musiał stanąć na nogi, w przenośni i dosłownie i z powrotem stać się Dorianem Pavusem. Tym dawnym, nie tą żałosną wersją, którą był teraz.

     Z całej siły zacisnął dłoń na krawędzi łóżka i przesunął się do niej na tyle, by móc opuścić nogi. A potem, nie czekając nawet na to by wsłuchać się we własne ciało, napiął mięśnie i jednym ruchem poderwał się do pozycji siedzącej. Nie wydał z siebie żadnego dźwięku tylko dlatego, że musiał z całej siły zacisnąć usta i gwałtownie wciągnąć powietrze by nie zwymiotować. Natychmiast pociemniało mu w oczach, w głowie zawirowało i nie wiedział czy to pokój zawirował czy jego ciało chwiało się w przód i w tył. Obie możliwości wydały mu się tak samo prawdopodobne.

     Oddychaj. Weź się w garść. Wystarczy, że dałeś się zakuć w kajdany i oddałeś na usługi swoją magię.

     Gorycz aż zapiekła w gardło, wściekłość przyszła falą tak gwałtowną i nieoczekiwaną, że Dorian z całej siły musiał się powstrzymać od krzyku. I pod wpływem tego uczucia podparł się rękami i wstał. Zachwiał się natychmiast, gdy żałośnie słabe nogi zadrżały. Jak gdyby mag przez połowę swojego życia ich nie używał, tylko leżał w łóżku.

     A to rozwścieczyło go jeszcze bardziej. Nie bacząc na to, że w każdej chwili może się przewrócić, a raczej po prostu nie przyjmując do wiadomości takiej możliwości, postąpił kilka kroków. Każdy okupiony niemal nadludzkim wysiłkiem.

[Dragon Age: Inkwizycja] Panowie swojego losuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz