09

4.8K 341 32
                                    

Przez dłuższą chwilę w klasie panowała głucha cisza. Myślę, że ja i Lottie czuliśmy się niezbyt komfortowo, a George zdawał się przeżywać najlepszy moment w swoim życiu, bo jego twarz robiła się czerwona od wstrzymywania śmiechu.

Fagas.

-Przejdźmy może do planowania daty. – zaczęła Charlotte. – Miejsce jest już ustalone. Dzwoniłam już nawet zapytać o pensjonat dla naszej grupy. – dodała. – Musimy się dostosować do waszych dni pracy.

-Z moją pracą nie będzie problemu! – powiedział zadowolony George.

-Może, dlatego że jesteś bezrobotnym. – wybełkotałem co nie uszło uwadze ich dwójki.

-To, że jestem bezrobotny nic nie oznacza. – odezwał się, udając urażonego. Już doskonale znałem ten ton.

-A jak z twoją pracą? – zapytała, przerywając naszą krótką wymianę zdań.

Spojrzałem na nią i zobaczyłem, że jej usta wyginają się w półuśmiechu. Aż trudno było tego nie odwzajemnić.

-W prawdzie nie jestem bezrobotny, ale dni pracy akurat nie są dla mnie problemem. – odpowiedziałem zgodnie z prawdą, wprawiając Lottie w zdezorientowanie.

-Jest swoim własnym szefem. – odpowiedział za mnie George, obserwując swoje paznokcie.

Panna Scott znów spojrzała na mnie i tylko pokiwała głową. Wydawała się nie być wzruszona tym co właśnie powiedział. Nie leciała na moją kasę. Stop! Zacznijmy od tego, że w ogóle na mnie nie leciała.

JESZCZE!

Ale to dobrze, że nie interesowały jej pieniądze. Miałem nadzieję, że gdy już znajdę tą wyjątkową osobę pokocha mnie, a nie moje dobra materialne.

-Pasuje od 16 do 19 grudnia? W tym roku jest wyjątkowo ciepło, więc wydaję mi się, że to wcale nie będzie złym pomysłem. – spojrzałem na jej ciało, które pokryte było letnią sukienką.

Miała rację, ze w tym roku pogoda jest wyjątkowo dziwna. Mam na myśli to, że jest późna jesień, a termometr wskazuje powyżej 20 stopni Celsjusza. (A/N: Taka sytuacja jest autentyczna. Moja kuzynka, która mieszka w Chicago 2 lub 3 lata temu zimą chodziła w krótkich spodenkach i t-shirtach)

-Idealnie. – pochwaliłem jej pomysł. – Rodzice zdążą przygotować dzieci, spakować je.

-Zdążysz kupić kondomy. – usłyszałem szept mojego przyjaciela, który cały czas siedział za moimi plecami.

Momentalnie odwróciłem się w jego stronę, wcześniej upewniając się, że Lottie tego nie słyszała.

Na jego twarzy widniał szyderczy uśmieszek. Zmarszczyłem brwi i uderzyłem go z otwartej ręki w tył głowy. Miałem nadzieję, że to go trochę opamięta.

-Ał! – uniósł głos. – Styles, ty brutalu!

-Uhm…Przepraszam panowie, ale strasznie boli mnie głowa i wydaję mi się, że nie ma sensu tu dalej tak siedzieć. – oznajmiła panna Scott, skupiając naszą uwagę na niej i na tym co ma nam do powiedzenia.

-Sama zaplanuję atrakcję w domu. Będę miała ład i porządek. – zaśmiała się, wpędzając uśmiech na moją twarz. Miała taki piękny śmiech.

-Spotkamy się na zebraniu przed wycieczkowym. Poinformuje dzieci kiedy ono będzie. – zapewniła nas, posyłając ostatni raz uśmiech i wstając z miejsca.

-Może mógłbym ci jeszcze w jakiś sposób pomóc. – zaproponowałem, również wstając i górując nad nią. Była naprawdę niskiego wzrostu, ale to nie był dla mnie żaden problem.

-N-nie, dziękuję…

-Ale ja nalegam. – wyszło zbyt entuzjastycznie niż wcześniej planowałem, ale miałem to w głębokim poważaniu.

Charlotte spojrzała na mnie swoimi niewinnymi oczami i próbowała wybadać z wyrazu mojej twarzy czy kryją się za tym jakieś inne intencje. Nie dzisiaj!

Tego dnia moim priorytetem było pomóc jej uporać się z problemami, o których powiedziała mi wcześniej. Do tej pory nie mogłem zrozumieć jak taka dziewczyna jak ona musi tyle cierpieć.

-W porządku, ale…

-Kolega spieszy się do swojej żony i córki. – przerwałem jej. – Prawda George? – zadałem mu pytanie, nie odrywając oczu od jej twarzy.

-Stary, dobrze wiesz, że Stacey zażądała separacji i wyjechała. – powiedział jak gdyby nie zrozumiał przekazu.

Z całej siły, jak tylko mogłem, kopnąłem go w kostkę – dzięki Bogu stał wtedy dokładnie za mną.

-Kurwa. – jęknął cicho z bólu. – Pojadę do domu zająć się Grace, zadowolony?  - burknął, omijając nas i idąc w kierunku drzwi, a raczej kulejąc w ich stronę. – Do zobaczenia.

-Bywaj.

-Do zobaczenia.

Powiedzieliśmy w jednym czasie co spowodowało, że na naszych twarzach pojawiły się uśmiechy.

-Muszę zadzwonić po taksówkę. – oznajmiła, po chwili. Hola, hola.

-Dlaczego? – zapytałem, nie kontrolując tego. Dopiero po chwili zorientowałem się jak idiotycznie to zabrzmiało.

-Mój samochód jest w warsztacie.

-Podwiozę cię. – zaproponowałem jej, podnosząc pudełko z instrumentami, które sama moment temu próbowała unieść jednak nie skutecznie. – Nalegam. – dodałem, widząc, że jest gotowa protestować.

-W porządku. – uśmiechnęła się. – Dziękuję ci, Harry.

Mogę śmiało przysiąc, że moje imię wypadające z jej ust było najpiękniejszą rzeczą jaką kiedykolwiek słyszałem. Już nie mogłem doczekać się, gdy po raz pierwszy będę mógł usłyszeć to gdy będziemy się kochać, a ona będzie krzyczała moje imię w ekstazie.

***

nie podoba mi się ten rozdział i to bardzo, ale myślę że dalsze będą już lepsze :) 

Daddy // h.s.Where stories live. Discover now