ametystowy wieczór

170 32 9
                                    

Wooyoung nie mógł zasnąć. Ciągle miał w pamięci smutne oczy Seonghwy.

Odwrócił się i spojrzał na śpiącego chłopaka. Długie rzęsy rzucały cień na jego policzki, a oczy zasłaniały odrobinę zbyt długie włosy.

Wiedział, że za tym seksem nie kryło się absolutnie nic. Seonghwa po prostu go wykorzystał, mając nadzieję, że Wooyoung da mu choć trochę zabawy w życiu.

Zacisnął wargi w wąską linię. Czuł, że coś nadchodziło. Coś nie było w porządku. Nie wiedział jednak, co dokładnie.

–––

– Nie możesz chodzić na studia.

– Hę? – Spojrzał się na niego głupio, nie do końca rozumiejąc, co ma na myśli.

– Jak już powiedziałem, nie wypuszczę cię stąd.

Wooyoung patrzył na niego nierozumiejącym wzrokiem.

– Ale... dlaczego?

– Od tej pory jesteś mój – powiedział i podszedł do niego, delikatnie przesuwając palcem wzdłuż jego żuchwy – Nie mogę dopuścić do sytuacji, w której mi uciekniesz.

– Przykro mi Seonghwa, ale nie mogę spełnić twojej prośby – odpowiedział spokojnie, ale czuł kłujące uczucie niepokoju rodzące się w jego podbrzuszu – Przecież ci nie ucieknę, i tak nie mam dokąd iść.

– Nawet jeżeli, muszę mieć pewność. Nie wydostaniesz się stąd, Wooyoung. Od teraz jesteś tylko i wyłącznie mój.

– A co z moimi znajomymi? Będą się martwić, pewnie policja niedługo zacznie mnie szukać.

– Już to załatwiłem. Według danych jesteś teraz w Europie, do której wyjechałeś w akcie rozpaczy po tym, jak Hongjoong z tobą zerwał. Z łatwością znajdą twoje dane w bazie lotniska, zresztą twoja rodzina otrzymała od ciebie list, w którym wszystko wyjaśniasz.

– Skończ gadać głupoty! – odepchnął jego rękę zirytowany. Był tak zaaferowany jego potencjalnym uwięzieniem tutaj i kłamstwami, że nawet nie zwrócił uwagi, że Seonghwa wie, jak nazywał się jego były chłopak, mimo że nigdy o tym nie wspominał – Dziękuję za twoją szczodrość, ale co ty myślałeś? Że będę tutaj grzecznie siedział pod kluczem jak jakieś posłuszne zwierze?

– Nie masz wyboru – jego głos był równie spokojny.

– Seonghwa, ja cię bardzo proszę, nie żartuj sobie – zaczynał tracić cierpliwość.

– Im szybciej to zaakceptujesz, tym lepiej.

– Wiedziałem, że musi być jakiś haczyk w takiej pseudoidealnej propozycji. Ty po prostu chcesz zrobić sobie ze mnie swoją zabawkę. I wiesz co? Po moim trupie, już wolę być bezdomny! – Krzyknął i odwrócił się, prędko otwierając drzwi i wyszedł na korytarz.

Nie słyszał, żeby Seonghwa za nim szedł, co dosyć go zaniepokoiło. Powinien go przecież choć próbować zatrzymać, prawda? Czuł, jak zaczyna mu szumieć w uszach i jak serce przyspiesza przez adrenalinę.

Jasne, mógł skupić się na Seonghwie i w zamian za miejsce do życia spróbować mu pomóc. Taka była umowa. Nie przyszłoby mu jednak do głowy, że Seonghwa przywłaszczy go sobie całego. Łącznie z jego życiem.

Biegiem znalazł drzwi wyjściowe, pchnął je i wybiegł z posiadłości. Minął złoconą bramę, obejrzał się i zauważył w oknie machającego mu, uśmiechniętego Seonghwe.

Zacisnął zęby, odwracając się. Nie podobało mu się to. Tamten był zbyt beztroski. Coś było nie tak.

Było zbyt prosto.

Ruszył równą betonową drogą, nie odwracając się. Co jakiś czas robił sobie przerwy na odpoczynek i nim się obejrzał, zaczęło się ściemniać. Ale to nie noc go teraz martwiła.

Najbardziej przerażało go to, że szedł już kilka godzin, a nie widział jeszcze wokół ani jednej żywej duszy.

Po kolejnych dwóch godzinach, kiedy było już całkowicie ciemno, a on zaczął odczuwać skutki kilkugodzinnego marszu, postanowił się przespać.

Odszukał wzrokiem w miarę bujną trawę, która mogłaby dać mu choć trochę komfortu i położył się.

No cóż, i tak nie mam lepszych alternatyw... – pomyślał, a po chwili wsłuchiwania się w jednostajny szum lasu, odpłynął powoli do krainy snu.

–––

Po około 2 godzinach jazdy znalazł go leżącego na trawie przy drodze. Wysiadł z auta i bezszelstnie podszedł do niego.

– Zabierz go, ale najpierw upewnij się, że nie wstanie, dopóki dojedziemy do rezydencji – skinął głową na jednego ze swoich służących.

Po dłuższej chwili, kiedy już siedział w aucie z głową Wooyounga na swoich kolanach, pogładził lekko jego policzek.

– Mój drogi... powinieneś był się zorientować już po mojej beztroskości – nachylił się do jego ucha i zniżył głos do szeptu – Stąd sie nie da uciec.

–––

– Obudź się, Wooyoungie – Powiedział cicho Seonghwa, gładząc jego włosy.

Tamten powoli uchylił oczy, a kiedy tylko zobaczył Parka, natychmiast poderwał się do siadu, ale zaraz jego ciało wróciło do poprzedniej pozycji przez krępujące jego ręce kajdanki.

– C-co...

– Nie martw się, nie zrobię ci krzywdy – Uśmiechnął się łagodnie, a Wooyoung mimowolnie się rozluźnił na ten widok.

Właśnie to go w nim najbardziej denerwowało. Jego głos. Był tak spokojny i życzliwy, że nieważne co mówił, on chciał go słuchać. Nie pomagał także jego delikatny wygląd, który dodawał wiarygodności wypowiadanym słowom.

– Dlaczego mnie skułeś? – Zapytał półszeptem, kiedy ich spojrzenia się spotkały.

– Bo byłeś niegrzeczny – wydął dolną wargę, znowu zaczynając go głaskać po włosach – Co ci mówiłem, Wooyoungie? Nie wydostaniesz się stąd. Jesteśmy w górach, kilkanaście godzin od najbliższej cywilizacji – schylił się do jego ucha – Jesteś skazany na mnie.

Spojrzenie Wooyounga wypełniła najpierw rozpacz, a później bezsilność.

– Zaplanowałeś to wszystko, prawda? – Zapytał, a na usta Seonghwy wstąpił ten sam uśmiech, który pojawił się, gdy Wooyoung zdecydował się do niego pojechać.

– Wooyoungie jest całkiem bystry, mm? – w jego oczach zatańczyły iskierki rozbawienia – Po czym się domyśliłeś?

– Teraz jak o tym myślę, to jest to aż zbyt oczywiste. Przyciemniane szyby, żeby nikt cię nie zauważył w drodze. I ten dom. Opustoszała posiadłość położona pośrodku niczego, żeby nikt ci nie przeszkadzał.

Seonghwa przyklasnął mu radośnie, bo miał całkowitą rację.

– Prawda, prawda! Mamy tutaj mądrale, hmm? – zachichotał.

Wooyoung nie odpowiedział, jedynie wpatrując się mu głęboko w oczy. Nawet nie zorientował się, kiedy po jego policzkach zaczęły lecieć łzy.

– Nie cieszysz się, że znowu mnie widzisz, Wooyoungie? Dlaczego płaczesz?

Usta tamtego rozszerzyły się w delikatnym uśmiechu, zaburzając lekko bieg łez, które teraz powędrowały przez świeżo utworzone dołeczki. Skrzyżował z nim ponownie spojrzenia i odrzekł łamiącym się głosem:

– Bo zakochałem się w mordercy.

promise - 𝚂𝙷 𝚡 𝚆𝚈Where stories live. Discover now