Przeznaczenie Boże

167 14 8
                                    


Anioł, najpiękniejszy z najpiękniejszych stał przed obliczem samego Boga, ściskając własne ręce w geście błagania. Na jego blade czoło spadały czarne loki, biała szata zlewała się z podłogą a skrzydła nie były już tak jasne jak niegdyś. Skrzydła te ciemniały, przybierały coraz to ciemniejszy kolor a pióra niegdyś jaśniejsze niż samo słońce spadały powoli na białą podłogę.

Z jasnych, niebieskich oczu anioła ściekały łzy, tuż na ostre policzki by potem spłynąć na perfekcyjną szczęke a następnie spaść na białą podłogę, w której można się przejrzeć.

Patrzył w oczy Boga, tego Boga. Oczy tak dobre i tak bezlitosne. Tak ciemne i tak jasne. Tak bardzo nie jednoznaczne. Oczy te tak dobrze kontrastowały z czarną skórą, to był Bóg. Był idealny.

Bóg stał i patrzył, z lekkim uśmiechem na twarzy, wprost w anioła, który nawet nie żywy umierał. Jak nie pokochać tego młodego anioła, który był tak bardzo arogancki i egoistyczny? Był cudowny, a teraz był upadły.

— Błagam — powiedział cicho, przełykając swoje słone łzy, patrząc w te boskie oczy.

— Co jesteś w stanie dla niego zrobić? — spytał powoli mężczyzna a z jego twarzy nie schodził uśmiech.

— Wszystko — powiedział, starając się wymusić uśmiech.

— A dokładniej?

— Wszystko! Upadnę, trafię do piekła, zrezygnuje z bycia aniołem stróżem, trafię na ziemie, poświęce życie jeśli będe musiał! Poświęce się za niego, raz, dwa, gdybym mógł nawet milion! Nie dam mu umrzeć...— powiedział, przełykając ślinę.

Wojna, zimna wojna. Tyle ofiar, tyle rannych. A teraz mijała tam sekunda, podczas tej sekundy zostało postrzelone kilka osób, teraz kolejne, kolejne, kolejne. Bez wojny co chwile umiera człowiek. Nic z tym nie poradzimy. Ale liczy się każda sekunda, każda pomoc, każda dusza do oddania.

Anioł zawsze się zastanawiał- jeśli ludzie dla innych oddają krew lub organy, to czemu by nie oddać komuś duszy? Tak by po śmierci żyć jeszcze raz i jeszcze raz, jeszcze raz. Tak do końca dusz, które w sobie trzyma.

Postrzał w ramię, w tętnice, człowiek umiera. Lekarz, kto lekarzowi pomoże? A podobno elektryka prąd nie tyka. Krew, więcej krwi, nie minęła nawet sekunda, jak pomóc? Człowiek umiera i umrze jak każdy ale jak zapobiec śmierci przedwczesnej?

Bóg podniósł ręke do góry, ustawił dobrze palce i pstryknął. Stało się jeszcze jaśniej niż było.

Brunetowi zakręciło się w głowie, wszystko go zaczęło boleć a następnie opadł na ziemię.

— Pomóż mu, Sherlocku... — powiedział cicho Bóg kiedy ten zniknął.

***

Otworzył oczy, stał w obozie wojskowym. Tyle rannych, tak głośno. Wiedział co się dzieje, wiedział kogo szukał, wiedział kogo miał ratować.

Sekunda minęła, czas przyspieszył.

Biegł, zobaczył go, umierającego. Wokół ludzie, pomagają, ratują, nie idzie im.

— Odsuńcie się! — krzyknął, przepychając się przez tłum. — Ja mu pomogę!

— A ty to kto? — zapytał jeden z żołnierzy, zatrzymując bruneta ręką.

— Przyszedłem pomóc, jestem lekarzem — powiedział, przyglądając się mężczyźnie. — Wyjdźcie stąd! Pomogę! — krzyknął a żołnierze tak też zrobili, zostawiając bruneta i konającego na morfinie lekarza.

Sherlock stał nad jeszcze przytomnym blondynem, który zdawał się ledwo go dostrzegać, był tak zaćpany, że nie kontaktował.

Swoje blade ręce przyłożył do rany, zacisnął oczy i lekko przycisnął. Po chwili ranny rozluźnił się. Kiedy anioł odsunął ręce, rany już nie było.

Brunet pochylił się nad blondynem i szepnął mu do ucha przepowiednie.

Johnie, wrócisz do Londynu, tam zostaniesz i tam się spotkamy. Tam ochronię Ciebie i twoją rodzinę. Tam was ochronię, ochronię Ciebie bo jesteś przeznaczony. Johnie Watsonie, jesteś mi przeznaczony.

Sherlock One Shots~ Another StoryWhere stories live. Discover now