Przeznaczenie Boże #2

136 10 14
                                    



— Co ty brałeś?! — wrzasnął John, patrząc w jasnoniebieskie oczy przyjaciela, siedzącego na przeciwko.

I chociaż te oczy nie wskazywały na to, że ten faktycznie był pod wpływem, to John nie mógł uwierzyć w to, że ten faktycznie jest trzeźwy. I mimo tego, że jego oczy były tak niebiańsko jasne i, że pod dobrym światłem w okół jego głowy powstawała aureola to co ten właśnie mówił prawdą być nie mogło.

W końcu jak on, Sherlock Holmes- twardo stąpający po ziemii realista, ateista i geniusz może być istotą nadprzyrodzoną jaką jest anioł?

— Zupełnie nic — odpowiedział niewzruszony. — Jestem tu bo miałem Cię ochronić i uratować twoje życie. Naprawdę myślisz, że jednym spojrzeniem wiedziałbym o tym, że zostałeś postrzelony w ramię a nie w nogę? Tego to by nawet Nicola Tesla nie potrafił — prychnął.

John otworzył szerzej oczy po czym parsknął głośnym śmiechem, wprawiając bruneta w lekkie zakłopotanie. Sherlock tylko pokręcił oczami, patrząc na Watsona ze stoickim spokojem.

— Ty aniołem? — powiedział, starając się nie śmiać. —Sherlock...— mówił, nie mogąc powstrzymać śmiechu. Starał się co chwile wypowiadać składne zdania, jednak wychodziły mu tylko poszczególne sylaby.

Sherlock, czekając na spokój przyjaciela wstał i spojrzał przez okno. Oglądał chodzących tam ludzi, starając się uciszyć głośny śmiech Watsona. Po chwili zmrużył oczy a wtedy pojawiły się jego pierzaste skrzydła.

Skrzydła, które były kiedyś bielsze, które były gęstsze i jaśniejsze teraz były szarawe. Co niektóre pióra opadały na ziemię. Skrzydła te zajmowały pół pokoju. Szerokie i potężne anielskie skrzydła, należące do upadającego anioła.

Pojawienie się niesamowitych piór przykuło uwagę Johna, który w chwilę przestać się śmiać. Spojrzał na skrzydła pełne jasnych piór. Wstał powoli, nie dowierzając w to co widzi.

— Rany boskie... Czy... czy ja śnie? — spytał jakby sam siebie.

Skrzydła po chwili się schowały i jakby zniknęły. Brunet powoli odwrócił się do mężczyzny i lekko się uśmiechnął. Watson poczuł się słabiej, o wiele słabiej. Poczuł jakby te święte spojrzenie wyżerało go od środka. Jakby nie był tą świętą osobą, za którą się podaje. Te spojrzenie mogło teraz wyczytywać każdą sytuację z jego własnego życia.

— Nie, nie śnisz. Odpowiadając na pytanie, które nasuwa Ci się właśnie na język- nie, nie umarłeś. — powiedział, robiąc krok w jego stronę.

John jednak odskoczył, kiedy ten się zbliżył. Spojrzał na niego uważniej i pierwszym co zobaczył był zawód. Sherlock poczuł się zawiedziony tym, że jego przyjaciel się go boi, swojej własnej tarczy.

— Były szare, nie białe. Nie jesteś aniołem — powiedział, wysuwając przed siebie ręke w geście obronnym. — Jesteś upadłym, upadłeś, bo zgrzeszyłeś, sprzeciwiłeś się czy cokolwiek!

Sherlock spuścił lekko głowę, by po chwili znów ją podnieść. Spojrzał w oczy wystraszonego mężczyzny.

— Tak, zgrzeszyłem. Zabiłem człowieka, kłamałem, upozorowałem samobójstwo, nie dotrzymałem obietnicy, zrzekłem się Boga i nie dopilnowałem podopiecznego. Bo mój podopieczny zdecydował się zginąć na wojnie i zdać się na łaskę Bożą — Sherlock zignorował odległość między nimi. Zbliżał się, pomimo wyraźnego wystraszenia w oczach Johna. — Może i upadłem, może i zgrzeszyłem ale stróżem wciąż jestem. Pilnowałem Cię i pilnować będe — powiedział, stojąc tuż przed Johnem, który wciąż się go lękał. Sherlock zatrzymał się dopiero wtedy gdy obronna, wystawiona dłoń przyjaciela sama go zatrzymała.

John, nie wiedząc co zrobić odsunął się trochę, kierując się w stronę wyjścia, wciąż patrząc w jasne i delikatne a za razem zabijające spojrzenie przyjaciela.

— Ja-... ja... — wyjąkał, przełykając ślinę. — Jestem twoim podopiecznym? Jak zginąłem na wojnie, przecież j-ja przeżyłem ten postrzał! — powiedział, przybierając dumną postawę.

— Bo Cię uratowałem. Jesteś moim podopiecznym, ale, że jesteś nienormalny, upadłem — powiedział, wzruszając ramionami.

— Muszę już iść — powiedział przerażony John, łapiąc za swoją kurtkę, i wychodząc z mieszkania.

Sherlock opadł na fotel. To dziwne, pomyślał. Czy on jako sam anioł, anioł stróż powinien siać strach i przerażenie? Tak bardzo starał się utrzymywać tego wariata przy życiu, a teraz gdy wszystko mu wyjawił ten wariat się go boi.

***

Wszedł do łazienki i stanął przed lustrem. Patrzył w oblicze jednego z najpiękniejszych aniołów, któremu w lustrze pojawiła się wokół głowy jasnożółta aureola. Wysunął skrzydła. Od razu się skrzywił. Skrzydła tak niegdyś wielkie i potężne, bielsze niż sama biel teraz były postrzępione i szare.

Nie mógł więcej grzeszyć, skrzydła by zczerniały a on by upadł całkowicie. Misja na ziemii by nie wyszła a on trafiłby do piekła. Te diabły, te demony co tam mieszkają są tak podłe i tak okrutne. Z jednym się spotkał, przebiegły i chytry jednak przystojny. Upadły. Spotkał go na ziemii, jego samo spojrzenie budziło grozę. Pojawiał się i znikał, nieśmiertelny i gorszy niż sam szatan. Przeżyłby wszystko, nawet strzał w głowę. A jego ciemne oczy od razu budziły grozę.

Schował skrzydła i tak szybko jak potrafił obmył twarz wodą. O zgrozo, nie myśl o nim, pomyślał. Jednak naturalnym było to, że miał w głowie jego śmiech.

— Dopełniłeś się jednego z najgorszych grzechów, wiesz? Morderstwo... jak Ci to uszło na sucho? — usłyszał za sobą.

To już nie mogło być w jego głowie. Odwrócił się a w drzwiach stał on, ze swoim demonicznym uśmiechem i okrutnym spojrzeniem.

— Jim... — powiedział, unosząc głowę do góry.

— Uszanowanie, Sherlocku. Piękne skrzydła.

— Daj spokój.

— Nie — powiedział wyższym głosem niż zwykł mówić. — Gadałem sobie z naszym Bogiem, nie zgadniesz. Spieprzyłeś! Jeden grzech i robisz hop-hop do piekła, a ja za Ciebię wezmę twojego pupila.

— Tylko spróbuj!— uniósł ton, stając tuż przed nim. — Jesteś upadły, co ty robisz takiego, że gadałeś z Bogiem?

— Wiesz... mam pewne „klucze"a ten kto ma klucze jest królem, a ty skarbie powinieneś zobaczyć mnie w koronie.

— Pieprz się, i ty i Bóg — zbył go.

— Aniołowi taki język nie wypada. — spojrzał na niego a potem obaj wzrokiem podążyli za szarym piórem spadającym na podłogę. — Do zobaczenia w piekle, bo tam, wypalę twoje serce.

Sherlock patrzył wciąż na szare pióro na podłodze. Obraził Boga, to już był koniec. Poczuł się źle, zamigotało mu przed oczami a ostatnie co zobaczył przed nagłym był okropny uśmiech demona. Gdybym chociaż raz uważał na słowa, pomyślał, odpływając.

~~~

Przyznawać się, kto już jest chory? Ogółem, ten rozdział miał się nie pojawić ale jedno błaganie i chwila weny a powstało to!

Sherlock One Shots~ Another StoryWhere stories live. Discover now