Rozdział 29. Kocham Cię.

674 41 2
                                    

Mocne niebieskie światło oraz pulsujące fale uderzeniowe cały czas kierowały się w naszą stronę. Z tego powodu głowa strasznie mnie zaczynała boleć. Jakby miało mi ją rozsadzić.

- Vanya jest na środku korytarza! - zawołał Diego próbując przekrzyczeć hałas.

- Jak się do niej dostaniemy? - zapytała Allison ściskając skronie.

- Jeszcze nie wiem!

- Na mnie nie liczcie. - oznajmił Klaus popijając alkohol z piersiówki.

- Klaus! - upomnieliśmy go we trójkę.

- Co? Wy ją uratujcie. Bycie bohaterami wam wychodzi.

- Co ty pieprzysz? - uderzyłam go w ramię.

- Słuchajcie! Vanya zrozumie, bo jest świadoma tego, kim jestem. A jestem seksownym śmieciem!

- Jesteś tchórzem, oto kim jesteś. - stwierdził Diego.

- Nie pora na to!

- Ale co? Bo nie chce zginąć? Męczennicy nie mogą świętować zwycięstwa, bo nie żyją!

- Pójdziesz albo cię skatuje!

- Moja kolej. - powiedziała Allison wykorzystując zamieszanie i nie czekając ruszyła w stronę Vanyi.

- Zajebiście. - doczłapałam do krawędzi i wyjrzałam aby zobaczyć czy jej się udało. Niestety Vanya była zbyt silna i w efekcie Allison straciła przytomność uderzając o ścianę.

- Dobra, ja idę. - oznajmiłam i chciałam wstać ale czyjeś ręce skutecznie mi to uniemożliwiły.

- Nie będziesz ryzykować! - Diego zacisnął dłonie na moich biodrach.

- Musimy coś zrobić! - próbowałam się wyswobodzić, ale niestety był silniejszy.

- Nie stracę cię kolejny raz! - przyznał patrząc mi prosto w oczy.

- Diego.. - ujęłam jego twarz w obie dłonie. - W tym momencie nie jesteśmy ważni. Musimy naprawić historie za wszelką cenę oraz przy okazji uratować świat.

- Vivian.. - widziałam łzy w kącikach jego oczu.

- Kocham cię. - wyznałam i złączyłam nasze usta w szybkim ale jednocześnie czułym pocałunku. Nie czekając na odpowiedź ruszyłam w kierunku Vanyi. Zmierzałam w stronę światła, ale czułam jak robię się coraz słabsza. Krew zaczęła mi lecieć z nosa, a oczy mimowolnie zaczęły się zamykać. Jedyne co zarejestrowałam to ból pleców oraz ciemność.

Chłód owinął moje ciało. Otworzyłam lekko oczy i zaczęłam się rozglądać po pomieszczeniu. Leżałam w pustym, zaciemnionym i zakurzonym domu Hargreeves'ów. Powoli podniosłam się z podłogi i próbowałam przeanalizować jakim cudem się tu znalazłam. Może umarłam, a to moje własne piekło?

- Nadal żyjesz. - usłyszałam za sobą. Stał tam ciemnowłosy azjata, przynajmniej tak sądzę. Ubrany w czarne spodnie, t-shirt i skórzaną kurtkę.

- Powinnam cię znać? - przekręciłam głowę na bok.

- Powinniśmy się w końcu poznać. - poprawił i podszedł do mnie. - Jestem Ben.

- Ben? - nie czekając rzuciłam mu się na szyje. Nareszcie było mi dane poznać „cień" Klausa. - Co ty tu robisz?

- Odchodzę. - przyznał. - Musiałem coś zrobić, by uratować Vanye.

- Nie ma innego wyjścia? - zapytałam wiedząc jaka będzie odpowiedź.

- Powinienem odejść już 17 lat temu. Cieszę się jednak, że nie zostawiam Klausa bez wsparcia. - położył obie dłonie na moich ramionach. - Dziękuje, że jesteś dla niego oparciem.

- Ben.. bez ciebie to nie będzie to samo..

- Naprawdę żałuje, że nie mogliśmy się poznać w innych, bardziej sprzyjających okolicznościach. Jesteś wspaniałą przyjaciółką. Nawet jeśli nie możesz powiedzieć tego samego o mnie.

- Mogę to wywnioskować z opowieści Klausa i Diego. - zaśmiałam się. - Mam nadzieje, że jeszcze kiedyś się spotkamy.

- Chciałbym, żeby tak było, ale teraz musisz wracać do reszty. Czas wrócić do domu. - złożył pocałunek na moim czole. Nagle wszystko pokryła ciemność i mogłam jedynie usłyszeć, że ktoś mnie woła. Głos stawał się coraz wyraźniejszy. Jakbym go znała..

- Vivian! - otworzyłam oczy. Przy mnie klęczał Diego z przerażoną miną. Jednak gdy nasz wzrok się spotkał, jego twarz pokryła ulga.

- Żyjesz - wyszeptał ściskając moją dłoń.

- Nic wam nie jest? - podeszła do nas Vanya.

- Fizycznie czy emocjonalnie? - zapytał Klaus podpierając się ściany.

- Udało się. - odetchnęła Allison widząc swoją siostrę w dobrym stanie.

- Uratowaliśmy świat czy jak? - Klaus chyba nadal nie ogarniał się wokół niego dzieje.

- Chyba tak. Budynek wziąć stoi. - odparł Diego pomagając mi wstać. Objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. - Nigdy więcej tak nie rób.

- Nie obiecuje.

- Mamy jeszcze parę minut. - oznajmił patrząc na zegarek. - Możemy jeszcze uratować JFK i przeszkodzić tacie.

- Nie, stój. - Allison próbowała go zatrzymać.

- Zaczekaj. - dołączyłam do niej.

- Widziałaś nagrania. Teraz jesteście tu bezpieczne, a ja mogę uratować prezydenta. - rzucił i zniknął za drzwiami.

- Zepsuje coś. - stwierdziła brunetka.

- Oczywiście, że tak. - przyznałam jej racje. Podeszliśmy do okna aby obejrzeć wydarzenie. Co ty planujesz Diego? Zobaczyłam jak biegnie przez trawnik, ale kawalkada prezydenta i tak została ostrzelana.

- Chodźmy po niego i zwijajmy się stąd. - zaproponowałam i skierowałam się do wyjścia. Poszłam przodem by jak najszybciej znaleźć się przy Diego. Stał na środku pagórka i patrzył się w jakąś kartkę, którą miał w ręce.

- W porządku? - położyłam dłoń na jego ramieniu. Bez słowa pokazał mi kartkę. „A nie mówiłem?"

- Nie nadaje się. Miał rację.

- Jesteśmy tylko ludźmi. - powtórzyłam swoje słowa. - A teraz chodźmy stąd zanim ktoś nas z tym powiąże.

****
Klaus 2006r

Ubrani cali na czarno z parasolkami nad głową wyszliśmy na dziedziniec. Padał śnieg. Nawet pogoda zdawała się mieć żałobę. Na samym środku stała trumna pokryta białym puchem. Stanęliśmy wokół niej i czekaliśmy.

- Wasz ojciec jest gotowy wygłosić mowę pogrzebową, dzieci. - oznajmił Pogo.

- Świat jest pełen niesprawiedliwości. Dobrzy ludzie giną razem ze złymi. To kosmiczne równanie nie zmieni się, o ile nie wyeliminuje się zła. Na szczęście potężne siły zmagają się z nikczemnymi i niegodziwymi. To ci, którzy mają siłę, by ramię w ramię toczyć nierówną walkę, nieugięcie mierzyć się z przeciwnościami i nie zawahać się, gdy trzeba się poświęcić dla innych. Niestety.. wy nie jesteście takimi ludźmi. Mimo lat treningu i przygotowań pozwoliliście Numerowi Sześć umrzeć podczas tej misji.

- To nie nasza wina. - wtrąciła Allison.

- Wymówki? Nie toleruje ich. Akademia Umbrella zawiodła swojego członka, co pociąga za sobą straszne konsekwencje. Zapamiętajcie to uczucie, dzieci. Niech zatruje wasze serca, by to się nigdy nie powtórzyło. Odwołuje dzisiejszy trening ze względu na pamięć o bracie. Wznowimy ćwiczenia jutro o 6. - skończył swoją wypowiedź i odszedł wraz z mamą i Pogo.

- To nie była niczyja wina. - powiedziała Vanya.

- Skąd wiesz? Nawet cię tam nie było. - oburzył się Diego. On zawsze ma wyczucie.

- Nieźle, dupku. - skomentował Luther. On zaś za bardzo wziął sobie do serca, że jest Numerem Jeden.

- Co? Wszyscy tak myślą.

- Ty myślisz? To chyba pierwszy raz. - wtrąciła Allison.

- Wal się!

- Tata ma racje. Powinniśmy temu zapobiec. - skierowali się do domu, aż w końcu zostałem sam. Zamknąłem parasol i wszedłem do altanki. Nie miałem innego wyjścia. Zacisnąłem pięści myśląc cały czas o Benie.

- Klaus? - usłyszałem za sobą. - Gdzie ja jestem?

- Z powrotem w świecie żywych. - odpowiedziałem widząc zmarłego brata. - Odkąd zginąłeś, jest do dupy. Rodzina się rozpada.

- Słuchaj.. Muszę wracać.

- Co? Czemu? Dopiero się zjawiłeś.

- Wiem, ale jest takie światło. Kazali mi tam iść.

- Spokojnie, masz swobodę ruchów.

- Na pewno?

- Jasne. Jestem ekspertem od trupów, nie? Chcesz zobaczyć, jak sikam do baku taty?

- Pewnie. - zaśmiał się. Znowu mogliśmy być razem.

----
Jeszcze dziś dodam ostatni rozdział i zrobimy sobie również takie ogólne podsumowanie.

Enjoy!

V.

Flawless || Diego HargreevesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz