20.Potion

15 3 0
                                    


Dnia Dwudziestego Wiedźma Październikowa od samego ranka krzątała się po kuchni. Całą noc budziła się, by pilnować wywaru gotującego się na niewielkim ogniu. Zaczęła o północy, wlewając do gara krew otrzymaną od nietoperzy i pozostawiła ją w spokoju, aż zaczęła wrzeć. Potem dorzuciła kilka garści martwych wróbli – dar od kotów – oskubanych z pierza i obtoczonych w złocistym proszku. Gotowała i zaklinała je tak długo, aż rozpuściły się całkowicie. O czwartej nad ranem dodała resztki ropuch, które uchowały się przed jej kochanymi wężami, a potem dosypała jednej z mieszanek ziołowych, które trzymała w schowku. Dla wiedźm nadawała się idealnie do palenia podczas sabatu, wprowadzając je w trans. Na ludzi za to działała silniej, wywołując halucynacje i gorączkę. W przypadku schorowanych, nieodwracalnie kierowała ich ku śmierci, wędząc ich mięso i nadając mu chrupkość cierpienia.

Kiedy zaczęło wschodzić słońce, Wiedźma już rozlewała miksturę do drewnianych beczek. Czarny, gęsty płyn pachniał niemal znajomo, podobnie do innych mieszanin sprzedawanych przez znachorów. Nie był to zapach przyjemny, zwiastujący równie nieprzystępny smak, ale mieszkańcy wioski, od lat nieświadomie pojeni tym wywarem przez Wiedźmę, wierzyli, że to jedyne lekarstwo na ich bolączki. W końcu po wypiciu niektórzy wracali do pełni swych sił – to była drobna cena, jaką można było zapłacić za innych, których los był przesądzony, a mikstura tylko pogarszała ich stan.

Wiedźma wyszła na ganek z trzema beczkami zgrabnie unoszącymi się za nią, po czym pozwoliła im opaść na drewniany powóz. Następnie wezwała jednego z kotów i machnięciem dłoni zamieniła go w osła, którego zaprzęgła i zakała iść za sobą w kierunku wioski. Sama przyjęła postać wysokiego, siwobrodego starca, który przez mieszkańców był znany jako Pradziad – znachor, który przeżył najstarsze babki w wiosce i co roku wracał, by ratować ludzi przed zarazą i chorobami.

Kiedy weszła do wioski i ustawiła się na ryneczku, od razu zrobiło się przy niej tłoczno. Ludzie otoczyli jej powóz, trzymając szczerbate kubki i czekając, aż dostaną porcję lekarstwa.

– Pradziad! Pradziad wrócił! Jesteśmy uratowani!

– Nalej nam, nalej! Dzieci są chore, rozpalone od wielu dni!

Wiedźma nie szczędziła zdrowotnego eliksiru, rozlewała go po kubkach hojnie i z uśmiechem. Kierowała ku każdemu słowa otuchy i nawet dawała dodatkowe rady jak zbić gorączkę czy odstraszyć złe duchy mącące chorym w głowach. Były to oczywiście rady tak złudne i bezsensowne, że nie miały prawa zadziałać.

Niektórzy pili miksturę od razu. Krzywili się przy tym, niektórzy nawet prawie ją zwracali, ale nikt nie odważył się powiedzieć ani słowa sprzeciwu. W końcu co roku to paskudztwo ratowało mieszkańców wioski! I choć była to zaledwie garstka, umacniała ludzi w wierze w Pradziada, jego dobre serce i znachorskie umiejętności.

Wiedźma za to odliczała co piąty kubek i zdejmowała z niego przekleństwo, a napawała mocą, którą zazwyczaj obdarowywała swych dobrych gości i las. To był jedyny moment, kiedy ludzie mogli doświadczyć jej dobroci. Dobroci kłamliwej i kryjącej zachłanność na ludzkie mięso, tak idealnie smakujące, gdy wysmażone w piekielnych ogniach. Serce się jej łamało, gdy musiała odkląć miksturę dla dziecka. Młode smakowały najlepiej. Ale bez nich wioska by umarła, a tak mogły narodzić się kolejne pokolenia bojące się Wiedźmy, a wielbiące Pradziada. Dzięki nim obłuda mogła trwać i utrzymywać Halloween w dobrobycie i dostatku.

Wiedźma PaździernikowaWhere stories live. Discover now