🅧🅧

833 55 17
                                    

Tak jak podejrzewałam, szef nie był zadowolony z tego, że muszę wziąć wolne. Oczywiście zjechał mnie od góry do dołu, od razu informując mnie, że obetnie mi za to z pensji. Na jego nieszczęście mimo własnego niezadowolenia musiał się zgodzić. Rozkaz szedł z góry i już nawet nie licząc samego Alfy Victora, rozkaz został poparty przez króla Filipa. Także mój szef nie miał zbyt wiele do gadania. To znaczy miał. Urządził mi godzinny wykład, jakby to była moja wina. W końcu jednak skończył mnie opiepszać, a ja mogłam wracać do domu. No właśnie mogłam, jednak tego nie zrobiłam.

W domu głównym Ameryki Północnej musiałam być jutro do godziny dziesiątej. A i tak wypadało być wcześniej, bo równo o tej godzinie zaczynała się pierwsza narada. Dlatego zdecydowałam, że od razu pojadę do firmy mojego mate i wszystko mu wyjaśnię. Jak zbierać manto to raz i porządnie. Bo nie spodziewałam się tego, że Brendana przyjmie te informacje ze spokojem. Ostatni okres był dla nas trudny i teraz raczej powinniśmy spędzać razem więcej czasu. A nie urządzać sobie separację. Jednak jego nie mogłam wziąć. Takie cholernie niesprawiedliwe prawo. Alfa drugiej Ameryki też nie może wziąć narzeczonej, bo jest człowiekiem. I póki nie zostanie jego żoną, nie ma co marzyć o uczestnictwie w takiej naradzie.

Weszłam do budynku firmy, skinieniem głowy witając się z kobietą w recepcji. Szybkim krokiem udałam się w stronę widny, starając się na nikogo nie wpaść. W końcu wsiadłam do niej i wcisnęłam odpowiedni przycisk, a ta ruszyła.

Stresuje się bardziej niż przed maturą. Przysięgam. Moje serce waliło jak oszalałe, chcąc wyrwać się z mojej klatki piersiowej. Co w sumie by mnie cieszyło. Nie musiałabym wtedy rozmawiać z moich chłopakiem, który najpewniej i tak mnie zamorduje. Skrzyżowałam ramiona na piersiach i tupałam nogą, przyglądając się panelowi który wyświetlał aktualny numer piętra. W końcu drzwi się otworzyły, a ja zapragnęłam uciec.

Znowu to ja będę tą najgorszą. I w sumie to zasłużyłam sobie na tę łatkę. Regularnie wszystko pieprzyłam. I byłam pełna podziwy dla bruneta za to, że jeszcze nie wystawił moich walizek za drzwi.

- Pan Walker prosił, żeby nikogo nie wpuszczać. - Oznajmiła asystentka, nawet nie odrywając wzroku od monitoru komputera. - Ma masę pracy. Zresztą jak my wszyscy.

- Udam, że nie zabrzmiałaś niemiło. Tylko dlatego, że sama mam zapierdol w robocie. Musiałam nałożyć trzy warstwy korektora, żeby wyglądać jak człowiek. Zapierdalam po osiem godzin w biurze, a potem w domu. A teraz jeszcze muszę wyjechać. Dlatego pozwól, że przeszkodzą panu Walker'owi w jego jakże ważnych sprawach.

Ominęłam stanowisko asystencki mojego chłopaka, która obdarzyła mnie czymś w rodzaju uśmiechu. Wiem, jak to jest być przepracowanym. Dlatego puszcze w niepamięć te z lekka niemiłą wymianę zdań. Obstawiłam, że Brendana siedział sam. Inaczej blondynka o ciele modelki dawno by mnie o tym poinformował. Dlatego weszłam do gabinetu mężczyzny, nawet nie zawracając sobie głowy pukaniem.

- Muszę ci coś powiedzieć tylko obiecaj, że mnie nie zabijesz. - Rzuciłam na wejściu, nie dając mu dojść do słowa.

- Zdradziłaś mnie? - Spytał jakby to była najoczywistrza rzecz na świecie, a ja pewnie wyglądałam jakbym zobaczyła ducha.

- Co?! Oczywiście, że nie. - Zapewniłam podchodząc do biurka, przy którym siedział. - Muszę wyjechać. Dostałam wezwanie od góry i muszę jechać do domu watahy wilkołaków Ameryki Północnej. - Wyjaśniłam, oczekując na jego reakcje.

- Coś się stało? - Dopytał zmartwiony, odsuwając od siebie stertę papierów.

- Chodzi o tych buntowników czy jak ich tam zwał. Wiesz tych, którzy już nie ukrywają się ze swoją naturą. Opowiadałam Ci o nich.

Brendana rozsiadł się wygodnie na fotelu. Wydawał się być zamyślony i nie do końca zadowolony z tego, co usłyszał. I szczerze to mu się nie dziwiłam. Ja też uważałam, że to średni moment na wyjazd. Jednak nie miałam w tej kwestii nic do powiedzenia. Zresztą tutaj chodziło o bezpieczeństwo tysięcy jak nie milionów.

- Powiedz coś. - Poprosiłam, wbijając ręce do kieszeni spodni. - Opieprz mnie lub zacznij krzyczeć. Cokolwiek tylko tak nie milcz.

- Nie podoba mi się to, że musisz wyjechać, ale to nie twoja wina. Praca to praca. A ty masz swoje zobowiązania względem swojego ludu. - Stwierdził, a ja dopiero teraz odetchnęłam z ulgą.

- Wiem vir. Jednak tutaj chodzi też o Twoje bezpieczeństwo. I ty jesteś w sferze podniesionego ryzyka. Bo jesteś ze mną związany. - Oświadczyłam i usiadłam na biurku. Nie wiem dlaczego, ale uwielbiałam to robić. I nawet nie przejęłam się zbytnio faktem, że naprzeciw Brendana znajdują się jeszcze dwa fotele. - Wrócę jak najszybciej. - Obiecałam i położyłam dłoń na jego policzku.

- Tylko bądź grzeczna i nie podrywaj tam alf. - Poprosił rozbawiony, a ja mogłam stwierdzić, że nie jest aż taki zły. - Bo twoja mamusia o wszystkim mi powie.

- Skąd wiesz, że będzie tam moja mama? - Dopytałam lekko zszokowana, a on uśmiechnął się cwaniacko. Czy ja o czymś nie wiem?

- To wygląda na grubszą aferę. Dlatego obstawiłem, że Twoi rodzice też będą. - Stwierdził a ja musiałem przyznać, że to całkiem słuszne rozumowanie.

- Powinno mnie martwić, że gadasz z moją matką? - Dopytałam z trudem powstrzymując uśmiech, który pchał mi się na usta.

- No co ty. Twój ojciec i tak już wystarczająco mnie nie lubi. Gdybym jeszcze zaczął podrywać jego żonę, to szukałbym swoich jaj na drugim końcu kraju. - Stwierdził rozbawiona a ja, zaśmiałam się lekko.

- Jesteś niemożliwy. Przebywanie z wilkołakami ci nie służy. - Rzuciłam i oparłam się dłońmi o blat stołu.

Cieszyłam się, że między nami było w porządku. Po ostatnich wydarzeniach mogłam się spodziewać naprawdę wszystkie. I może myśl o wyjeździe nadal mnie nie cieszyła, to czułam się z nią już nieco lepiej. Chociaż i tak nadal wolałam zostać w domu i zasypiać przytulona do Brendana.

- Coś czuję, że w tym układzie nasze wakacje schodzą na dalszy plan? - Dopytał a ja westchnęłam cicho.

- Miller mało mnie nie zeżarł jak usłyszał o wyjeździe. Już przysiągł, że obetnie mi za ten wyjazd z pensji. Więc o kolejnym urlopie nie mam co marzyć.

- Może jak sytuacja ochłonie, to zmienia zdanie. - Stwierdził a ja pokiwałam głową, mając na to szczerą nadzieję. - Chodźmy coś zjeść. - Zaproponował, podnosząc się z miejsca.

Ja zeskoczyłam z biurka uradowana. Byłam głodna jak jasna cholera. Zresztą ja niemal zawsze jestem głodna. Taki plus a może czasem minus bycia hybrydą. Jemy okropnie dużo. Co zdecydowanie dziedziczymy po wilkołakach. Chociaż raczej powinnam użyć formy, odziedziczyłam po wilkołaczej części rodziny. Taki urok bycia jedyną w swoim rodzaju.

Wraz z Brendanem udałam się do jakiejś restauracji. Ponoć Brendan dobrze znak to miejsce. I twierdził, że jedzenie jest pyszne, dlatego postanowiłam mu zaufać.

Razem zjedliśmy kolacje. Potem Walker stwierdził, że musi jeszcze jechać do firmy dokończyć jedną sprawę. Ja w tym czasie wróciłam do domu, by spakować się na ten nieszczęsny wyjazd. Mam co do niego złe przeczucia...

Próba przeznaczeniaWhere stories live. Discover now